Kolejne tygodnie przybrały postać sielskiej monotonii,
zupełnie takiej jak przed urodzinami Lily. Z perspektywy czasu okazało się, że
ten pozorny spokój, to tylko cisza przed burzą, która miała się rozpętać w
życiu Grey.
A wszystko wydawało się być tak piękne. Obraz w końcu zaczął
przypominać Davida. Stuarts już więcej nie zawracała malarce głowy, co więcej,
zdawało się, że straciła zainteresowanie Antonem. Nawet Joanna nie zachowywała
się wyniośle i arogancko, jak to potrafiła mieć w zwyczaju. Można by pomyśleć,
że przeszła jakąś głęboką przemianę wewnętrzną. Starała się być dla wszystkich
miła, pytała o samopoczucie i nie przytłaczała wszystkich swoją osobą. O ile
Lily była tym lekko zdziwiona, to Anton nie potrafił ukryć swojego zszokowania.
Grey chciała, by to wszystko trwało wiecznie.
Oberwanie chmury rozpoczęło się 24 marca. Nic go nie
zapowiadało. Kalifornijskie niebo jak zawsze było nieskazitelnie błękitne. Może
właśnie dlatego wydarzenia tego dnia były dla Lily jak grom z jasnego nieba.
Jak zwykle dzień zaczęła od wykładu z profesor Leighton. Tak
jak zawsze zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie i notowała wszystko, co
było wymagane do zaliczenia materiału na zbliżającej się wejściówce. Po
wykładzie zebrała swoje rzeczy i wyszła przed budynek uniwersytetu. Seminarium
z linorytu odbywało się w Zakładzie Grafiki. Lily ciężko westchnęła,
zastanawiając się, po co właściwie zapisała się na ten kurs. Na szczęście miała
przed sobą półgodzinną przerwę, podczas której przygotuje się psychicznie do
ekstremalnie nudnych zajęć.
Swoje kroki skierowała do fontanny, przy której zwykła
spędzać swoje przerwy. Dostrzegła tam siedzącą Joannę. Zdziwiło ją to, ponieważ
dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka powinna mieć teraz ćwiczenia w galerii w
Zachodnim Berkeley. Thomson wyglądała na lekko poddenerwowaną.
- Cześć. – przywitała się z nią.
- Możemy porozmawiać? – Joanna skupiała całą swoją uwagę na
kokardkach zdobiących jej baleriny.
- Słucham. – Lily przysiadła na brzegu sadzawki.
- Nie tutaj. Możemy w twojej pracowni?
Lily nie spodziewała się takiej prośby. Ale nie wyraziła
żadnego sprzeciwu, gdy Joanna pociągnęła ją za torbę. Szły pośpiesznie przez
kampus. I choć Grey wiedziała, że opuszczenie zajęć pociągnie za sobą
konsekwencje, nie obejrzała się za siebie ani razu.
Gdy wreszcie znalazły się w magazynie teatru, Joanna długo
ociągała się z rozpoczęciem rozmowy. Dokładnie badała pastele autorstwa Lily,
ustawione pod ścianą. Potem obmacała z każdej strony gliniane rzeźby, które
malarka tworzyła, pracując nad właściwymi proporcjami ciała. W końcu, kiedy
zabrakło obiektów do obejrzenia, Joanna przystanęła przy ścianie ze spuszczoną
głową.
- Długo zastanawiałam się, czy ci powiedzieć. I gdy doszłam
do wniosku, że jednak powinnaś wiedzieć, zaczęłam się głowić nad tym, jak ci to
powiedzieć. Mogłabym owijać w bawełnę, kombinować lub kłamać. Ale jesteś moją
przyjaciółką i nie chcę przed tobą niczego zatajać. Mam przed sobą dwie
alternatywy: milczę jak grób, niczego ci nie mówię, a nasza przyjaźń opiera się
na kłamstwie. Albo dowiadujesz się wszystkiego i to właśnie prawda jest
przyczyną końca naszej znajomości. I tak źle i tak niedobrze. Ale muszę przecież coś wybrać, prawda? Nikt inny nie podejmie za mnie decyzji.
Lily słuchała osłupiała. Widziała wiele twarzy Joanny, ale ta
prezentująca się teraz przed nią była kolejną, być może najprawdziwszą ze
wszystkich. Ciekawiło ją, co jest tak ważnego dla Joanny, a co mogłoby przerwać
ich znajomość. Przecież przeszły już tak wiele, włączając w to nawet
obmacywanki w klubowej łazience.
- Chcę być szczera, chociaż raz. Ja... jestem biseksualna.
Grey wydawało się, jakby ktoś zrzucił jej na głowę ciężkie
pudło. Pociemniało jej przed oczami tak bardzo, że nie widziała przed sobą
portretu Davida, na który do tej pory spoglądała doszukując się elementów,
które trzeba jeszcze poprawić. Przesłyszała się, pomyślała. Za bardzo skupiła
się na obrazie i coś źle usłyszała.
- Możesz powtórzyć?
- Jestem bi, to znaczy...
- Wiem, co to znaczy! – żachnęła się Grey. Poczuła jak cała
buzuje od zbierającej się w niej złości. – Nie uważasz, że na Prima Aprilis
trochę za wcześnie?
- Nie Lily, ja nie żartuję. Ja w końcu przestałam udawać
przed sobą i przed całym światem kogoś, kim nie jestem. Cholera, Lily,
rozumiesz to? Ja w końcu potrafię patrzeć na swoje odbicie w lustrze i widzieć
tam siebie, a nie tożsamość i łatki, które albo sama stworzyłam, albo mi
doczepili!
- Podziwiam cię. Ja po takiej deklaracji brzydziłabym się
patrzeć w lustro.
- Lily, proszę... Jestem kim jestem. Patrzę na dziewczyny
i... i wiem, że...
- No, że co? Że byś je zerżnęła? Czym, Joanna? Czym?! Stał
się cud i w nocy urósł ci penis? To chore! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę.
Nie dwie kobiety i nie dwóch mężczyzn. Tak trudno to zrozumieć? Czy mężczyźni
tak już ci się znudzili, że potrzebujesz przerzucić się na kobiety?
- To nie jest żaden wybryk, żę niby mi się w głowie
poprzewracało od dobrobytu! To część mnie, która tak długo pragnęła się
uwolnić, która chce jedynie...
- Zaliczać nie tylko facetów, ale też dziewczyny. To jest
chore! To jest złe! Zakazane.
- Dla ciebie! Bo ślepo podążasz za farmazonami głoszonymi z
ambony. Lily ja ciebie nie proszę, byś robiła to samo, co ja. Ja tylko proszę o
zrozumienie.
- Zrozumienie? Brzydzę się hipokryzją! A to właśnie
hipokrytką bym się stała, gdybym...
- Na pewno nie większą niż teraz... – Joanna ze
zrezygnowaniem odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Lily stała na środku pomieszczenia i cała dygotała ze złości.
Raz po raz zaciskała pięści. W końcu że świstem wypuściła powietrze z płuc. Nic
nie pomogło. Czuła, że musi coś rozwalić, coś zniszczyć, rozładować swój gniew.
Doskonale wiedziała, że to bezcelowe, bo w żaden sposób nie rozwiąże jej
problemów, ani nie poprawi sytuacji. Napięte mięśnie zaczęły kurczyć się same,
zupełnie jakby nie podlegały kontroli jej umysłu. Podbiegła do drzwi,
zatrzasnęła je z hukiem. Z biurka zrzuciła buteleczkę tempertyny weneckiej i
stojak z poukładanymi alfabetycznie płytami z muzyką.
To chore! Powtarzała sobie w myśli, nie mogąc skupić się na
niczym. Do oczu napłynęły jej łzy. Dlaczego? Ze wszystkich ludzi, to właśnie
Joanna musiała sobie coś takiego ubzdurać? Przecież zaczęła normalnieć i
wpasowywać się w standardy zachowań przykładnego obywatela. A teraz tak po
prostu wyjeżdża z tekstem o swojej seksualności. Lily na samą myśl dostała
mdłości.
Walcząc z konwulsjami opadła na ozdobny tron. Zdradzona i
opuszczona przez wszystkich. Czemu do tej pory nie przywykła do tego. Czy życie
niewystarczająco często dawało jej po tyłku, powinna się w końcu uodpornić. A
mimo to, za każdym razem takie odrzucenie bolało tak samo, a może nawet
bardziej.
„Co ty sobie wyobrażasz? Wegetarianizm? Nie bądź śmieszna,
córka producenta wyrobów mięsnych nie może być jakimś pieprzonym królikiem
żrącym sałatę!”
„ Jesteś głupią szczylówą, która tylko rozczarowuje! Nic mnie
to nie obchodzi, kandyduję do rady miejskiej, to by zrujnowało moją kampanię!”
„Co z ciebie za siostra? Ludzie w szkole śmieją się ze mnie
przez ciebie!”
„ Nie potrafisz tego policzyć? Gdzie ty masz mózg? W ogóle
słuchałaś, jak nauczyciel tłumaczył to na lekcji?!”
„ Jesteś zwykłą dziwką, puszczasz się z byle kim! Na pewno ci
się to podobało!”
Przeszła tak długą drogę, a znów znalazła się w punkcie
wyjścia. Dlaczego tak wiele kosztowało ją bycie sobą? Jej życie było bezustanną
walką, Lily Grey kontra cały świat. Ile
jeszcze czasu wytrzyma? Ile kłód zdoła przeskoczyć? Jak długo ma jeszcze walić
głową w mur, by go przebić?
Czy naprawdę tak dużo oczekiwała od życia? Chciała tylko
czyjejś pomocy w walce z przeciwnościami. I gdy już wydawało jej się, że
spotkała kogoś takiego na swojej drodze, to ten ktoś wbijał jej nóż w plecy.
Potrzebowała ratownika rzucającego koło, kiedy ona będzie się
topić. Niezłego pływaka... takiego jak Anton!
Trzęsącą się dłonią wyciągnęła telefon. Anton przecież nigdy
jej nie porzuci. Zawsze był przy niej. Teraz też. Wybrała jego numer. Czekając,
aż odbierze, otarła dłonią łzy z twarzy. Jeden sygnał. Drugi.
- Cześć.. – już chciała odpowiedzieć, gdy usłyszała. – To
już? Tak? Nagrywać? Eee... tu Anton, jestem zajęty, albo siedzę przy jakiejś
robocie, albo... no w każdym razie nie mogę odebrać. Po usłyszeniu sygnału
wiesz, co robić. Biiiiip.
Lekko zirytowana spróbowała znowu. I znowu. Wreszcie ze
zrezygnowaniem wypuściła z dłoni telefon. Kiedy razem nagrywali to powitanie na
poczcie głosowej, mieli z tego niezły ubaw. Ale teraz szczerze nienawidziła
tego głupiego: po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Dlaczego nie odbierał? Ta,
zapewne był zajęty jakąś robotą. Prychnęła. Więc jedyne, co jej zostało to
zatonąć w oceanie rozpaczy. Nie został jej już nikt, komu mogłaby się wyżalić.
Podsunęła kolana pod brodę, ramiona oplotła wokół nóg i
zaczęła się powoli kiwać do tyłu i do przodu. Zaszlochała, uświadamiając sobie,
że jest to objaw choroby sierocej. Została na świecie zupełnie sama.
- Widziałem, jak wchodziłyście tu z Joanną. Ale przed chwilą
wybiegła stąd sama. Wpadłem sprawdzić, co... – w drzwiach pojawił się David. -
... się stało. – dodał po chwili, omiatając spojrzeniem pracownię.
- To nie jest dobry moment, naprawdę. – Lily pociągnęła
głośno nosem.
- Lily, ten bałagan... To nie wygląda dobrze. Znów się do
ciebie dobierała? – zapytał, okrążając plamę rozlanej tempertyny.
- Nie, Dave... nie chcę o tym rozmawiać.
- Daj sobie pomóc.
- Jak? Co zrobisz?
- Co tylko będę w stanie. Na przykład powiedz mi, czym mogę
zetrzeć ten kisiel na podłodze. – Havok ściągnął z siebie marynarkę i rzucił ją
w jej stronę.
- Rozpuszczalnikiem. Stoi przy w tamtej szafce. – Grey
odparła niechętnie.
Ściskając jego ubranie, Lily patrzyła jak mężczyzna przyklęknął i powolnymi ruchami czyścił linoleum z wątpliwej ozdoby. Potem pozbierał
rozrzucone kompakty. Dziewczyna dostrzegła na jego twarzy przelotny uśmiech,
gdy wśród płyt zauważył kilka krążków autorstwa jego zespołu. Gdy stojak i
wszystkie płyty znalazły się z powrotem na swoim miejscu, Davey przykucnął obok
tronu i popatrzyła na malarkę z troską.
- Powiesz mi? Martwię się.
- Najpierw ty mi powiedz, dlaczego tak szybko tu się
znalazłeś.
-Lily... – uśmiechnął się i pokręcił kilkakrotnie głową. –
Przez pół swojego życia oglądałem ten teatr z okna mojej sypialni – widząc jej
zdziwioną minę, dodał. – Ta kamienica naprzeciwko. To mój dom. Dokładniej należy
do mojej matki, ale ona wyprowadziła się poza obrzeża miasta. Więc teraz
mieszkam tu ja. I, chyba z przyzwyczajenia nabywanego przez lata, za każdym razem gdy jestem w pokoju spoglądam
przez okno, by popatrzeć na ten budynek.
- Ja... nie wiedziałam. Znaczy, wiedziałam, że wychowałeś się
tutaj, ale... nie znałam adresu.
- Wtedy czułbym się trochę nieswojo, nie sądzisz? –
wyszczerzył się. –Naprawdę, Lily. Momentami czuję się skrępowany, że tak dużo o
mnie wiesz. Zwłaszcza, że ja tak niewiele wiem o tobie.
Grey zacisnęła usta. Nie ty jeden. Mało kto wie o mnie więcej
niż moje imię i nazwisko.
- W każdym razie już wiesz, jak się tu znalazłem.
- I oczekujesz, że teraz wszystko ci powiem? – David lekko
skinął głową. – Dobrze. Dobrze. Przyszłam tu z Joanną. Chciała ze mną
porozmawiać. I ona, wyobraź sobie, jest... jest po prostu jakimś zboczeńcem!
Już nie wystarcza jej rozkładanie nóg przed facetami! Może... może po prostu
zabrakło w mieście facetów, z którymi nie spała, więc teraz rozszerzyła swoją
ofertę! Pewnie po tym, co się stało w kiblu, stwierdziła, że to całkiem fajne!
A potem co? Jak skończą się też dziewczyny? Zabierze się za dzieci? Albo
zwierzęta? Czy będzie napadała zakłady pogrzebowe, by się zaspokoić?! Chyba
zaraz zwymiotuję! Nie, David! To po prostu mi się w głowie nie mieści!
- Lily, chyba troszkę przesadzasz.
- Ja przesadzam? To nie ja pieprze się z kim popadnie! I to
ja jestem ta nienormalna, tak?
- Czasem...
- Czasem jestem nienormalna? Świetnie!
- Nie to miałem na myśli. Pozwól mi dokończyć myśl. Czasem...
bywa, że musimy spojrzeć na sytuację z... szerszej perspektywy. – Davey
podniósł się z klęczek. – Rozumiem, że nie jest ci łatwo...
- Proszę cię, nie zarzucaj mnie tym bzdurnym psychologicznym
gadaniem, bo niezbyt ci to wychodzi. – Lily warknęła czując, ze znów traci nad
sobą panowanie.
- Masz rację. Ale wiem komu to wyjdzie. – Havok rozpromienił
się w jednej chwili. – Mam rozwiązanie twojego problemu. Jedź ze mną do Los
Angeles.
- Żartujesz sobie. Mam zajęcia! Obraz. I... I w ogóle świetnie,
że o twoim kolejnym wyjeździe dowiaduję się dopiero teraz.
- Hej, hej. Spokojnie. Wiem, że masz zajęcia, ale jakoś nie
widzę, byś na nich była. To po pierwsze. Po drugie, w takim stanie nie dałabyś
rady namalować choć jednej kreski. Po trzecie nie miałem zamiaru jechać.
Dostałem zaproszenie, ale wizyta wydała mi się bezcelowa. Teraz zmieniłem zdanie. Proszę.
- W porządku. Tylko co niby ma mi pomóc.
- Nie co. – David uśmiechnął się entuzjastycznie. – Kto.
Lily przewróciła oczami.
- Kto?
- Thomas Fency.
- To wiele wyjaśnia. Nadal nie wiem kim on jest.
- Zobaczysz. Idziemy. – Havok machnął ręką w kierunku drzwi.
Jak zwykle otworzył przed nią drzwi wyjściowe, a potem od
jego samochodu. Podwiózł ją pod dom jej ciotki.
- Jedziemy do Los Angeles. Musisz się odpowiednio ubrać.
- Czyli jak? – Lily zapytała, zatrzaskując drzwi od
samochodu.
- Jak najbardziej kiczowato.
- Ale... –Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo pojazd ruszył
z piskiem opon.
Dziewczyna lekko zdziwiona niecodzienną prośbą Havoka
poszukała w swojej szafie ubrań, które można było określić jako kiczowate. Jej
wybór stanął na skórzanej spódniczce, bluzce w panterkę ( szczerze mówiąc, Lily
nie pamiętała, by kiedykolwiek coś takiego kupiła), rajstopach z podobnym deseniem
( te akurat dostała od Joanny), masie kolorowych, brzęczących bransolet oraz różnego
koloru kolczykach. Wzięła szybki prysznic i wcisnęła się w przygotowane ciuchy.
Ledwo zdążyła to zrobić, obok jej domu znów zaparkował srebrny wóz Davida.
Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi. Jakie to szczęście, że jej ciotka
była w pracy. Co by sobie pomyślała widząc ją w takich ubraniach i stojącego w
drzwiach o wiele starszego od niej faceta?
- Gotowa? – zapytał, gdy otworzyła mu drzwi. Sam prezentował się
nieźle. Nie kiczowato, ale naprawdę nieźle. Biała, lekko połyskująca marynarka kontrastowała
z ciemną koszulą i czarnymi spodniami. Dopełnieniem wizerunku były trampki nabijane
ćwiekami.
- Jeszcze makijaż i włosy. – odpowiedziała, prowadząc Davida
do salonu. Za żadne skarby świata nie chciała mu pokazywać swojego pokoju. Zresztą
naprawdę niewiele było do pokazywania.
Wróciła do łazienki, by podsuszyć i natapirować włosy. Skoro
miał być kicz, to będzie kicz. Ledwie zdążyła nałożyć na twarz podkład, ujrzała
w odbiciu lustra, że zaraz za nią ustawił się Davey.
- Zniecierpliwiony?
- Chciałem tylko sprawdzić jak sobie radzisz. Może mógłbym w
czymś pomóc. Mam całkiem pewną rękę, jeśli chodzi o makijaż.
- Nie wątpię. – odpowiedziała, krzywiąc się do lustra, by
równomiernie rozetrzeć pędzelkiem kredkę. Może nie była mistrzynią makijażu,
ale skoro potrafiła namalować Monę Lisę w wersji męskiej, to na miłość boską, z
klasycznymi smoky eyes też sobie poradzi. Groźnym spojrzeniem wygoniła
mężczyznę z łazienki.
- Gotowa. – Lily teatralnym gestem zaprezentowała efekty
swojej pracy.
- Cóż, jestem pod wrażeniem. Niemniej czegoś brakuje.
- To znaczy?
- Większego biustu.
- Co? Uważasz, że mam za małe piersi? – Lily poczuła się
naprawdę dziwnie, dyskutując z Havokiem o biuście w salonie swojej ciotki.
- Uważam, że są całkiem w porządku – rzucił niby niedbale.
Całą sztuczkę zepsuła mocno zaciśnięta szczęka. – Chodziło mi o to, że tam,
gdzie jedziemy wszyscy są przyzwyczajeni do... większych zderzaków. Ale, dobrze,
jedźmy już.
Lily naciągnęła na siebie dżinsowe bolerko. Skrzywiła się, gdy
David wyrwał jej z rąk trampki i wcisnął szpilki stojące obok. Ostatni raz spojrzała
na siebie w lustrze. Jej wygląd kojarzył jej się z panią do towarzystwa, ale trzeba
było przyznać, że wypełniła swoje zadanie, bo wręcz kipiała kiczem.
_______________________________________________________
Tak jak obiecywałam notka pojawiła się we wrześniu. To, że na sam koniec, to już inna sprawa ;) Mam nadzieję, że nikt na mnie za to nie jest zły. Łeeee jutro już zaczynam szkołę :( To dobije wszystkich, którzy nie są studentami, ale ja naprawdę rozleniwiłam się przez wakacje :(
PS. Cholernie się cieszę, że AFI wraca z nową płytą. A ich piosenka "17 crimes" podoba mi się, że o matko! Słucham jej do zarzygania. I dzięki niej wymyśliłam akcję dalszych rozdziałów. jest po prostu BOSKA. A Davey powinien kurde jakąś karę płacić za bycie takim przystojniakiem mimo swojej zbliżającej się czterdziestki! ;P
Oto i on!
ojejciu, ojejciu. przyznam szczerze, że wyznanie Joanny nie zdziwiło mnie ani trochę. już od tej akcji w toalecie wiedziałam, że z nią jest coś nie tak:) Ach ten Havok! Co on knuje? Po co jadą do LA? Czekam na następny!
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania moich opowiadań:
http://our-laugh.blogspot.com/
http://siatkowkatonietylkosport.blogspot.com/
http://lot-po-marzenia.blogspot.com/
No i zostałam zabita. Rozłożyłaś mnie na łopatki, kobieto i nie jestem w stanie się podnieść. Fakt, Joanna wydawała mi się cicho-ciemna od imprezy, ale że aż tak? Jesteś moją mistrzynią :)
OdpowiedzUsuńTak swoją drogą... gdzie oni jadą i po kiedy czorta?
I tak mi pewnie nie powiesz, bo trzeba czekać, co?
To czekam :P
Pozdrawiam :)