poniedziałek, 7 października 2013

18

- Więc... – Lily w końcu przerwała milczenie. Od kilku godzin siedziała w samochodzie Davida i patrzyła na monotonny krajobraz przedstawiający głównie pola i lasy, a od czasu do czasu pagórki. Raz po raz przez jej myśli przemykała wizja Joanny. I za każdym razem Grey zaciskała mocno pięści. Chciała się choć na chwilę od tego odłączyć. – Ten Thomas Fency to psycholog, tak?
- No tak. – David zwrócił głowę w jej stronę.
- I niby w jaki sposób on rozwiąże mój problem?
- Wystarczy, że go poznasz i posłuchasz. Zaufaj mi.
- Skąd to wiesz? Z autopsji? – zapytała złośliwie.
- Niezła próba. Ale nie. Razem z Tomem studiowałem psychologię. Byliśmy naprawdę udanym duetem.
- Byliśmy? – Grey od razu wychwyciła subtelną zmianę głosu Davey’ego.
- Ostatnio nasze stosunki są dość... napięte. Poróżniła nas pewna kwestia.
- A to zaproszenie było od niego?
- Nie... od naszych... wspólnych znajomych, którzy uważają, że Tom przechodzi trudny okres, a ja nie powinienem zbyt osobiście traktować niektórych jego uwag.
- Rozuumiem. Znaczy nic nie rozumiem, ale nie muszę się w to wgłębiać, prawda? – Lily spojrzała na niego z ukosa.
- Co masz na myśli?
- No, że to twoja sprawa i nie musisz mi się z niej spowiadać. – dziewczyna wzruszyła ramionami. Przecież Davey był tylko jej modelem. A to, że postanowił jej teraz pomóc traktowała jak jego sposób na oderwanie się od nudy i rutyny. Nawet jeśli jako jedyny wyciągnął do niej dłoń. Nie chciała sobie niczego wyobrażać, a zwłaszcza tego, że mogłaby być przyjaciółką Davey’ego Havoka.
- Lily. Ufam ci, nie pamiętasz? – malarka popatrzyła na mężczyznę  ale ukryty za szkłami okularów przeciwsłonecznych był całkiem trudny do przejrzenia. W każdej chwili mógł wybuchnąć śmiechem i obrócić to wszystko w żart. To potrafiło być naprawdę irytujące, ale Lily musiała sama przed sobą przyznać, że właśnie przez to David dodatkowo ją fascynował.
- Pamiętam. Ale czy zawsze ufasz nowo poznanym osobom? To trochę naiwne, zwłaszcza że jesteś kimś sławnym.
- Gdybyś naprawdę chciała, to już dawno poleciałabyś z jakimś łakomym kąskiem do tych wszystkich szmatławców. Poza tym, a może dzięki tej sławie nauczyłem się rozpoznawać, kto jest wart moich gorzkich żali.
- Czyli teraz będziesz mi się wyżalał?
- Nie myśl sobie, że wypłakiwanie się na ramieniu jest zarezerwowane tylko dla ciebie.
- Ej, to było...! – Lily założyła ręce na piersi, udając obrażoną. A w tym czasie Davey chichotał pod nosem.
- W każdym razie... Spokojnie, na razie nie będę używał twojej kurtki jako chusteczki higienicznej. Tom i ja chwilowo przeprowadzamy konkurs, kto jest bardziej upartym osłem. Tak przynajmniej twierdzi większość naszych wspólnych znajomych. Osobiście nie uważam się za osła, to tak dla jasności. Nie podoba mi się, gdy ludzie oceniają coś, nie mając całego obrazu sytuacji. A prawda jest taka, że Thoma źle się wyraża o mojej dziewczynie, Carli.
- Jak mogłam nie wpaść, że  cały zgrzyt rozgrywa się przez dziewczynę. – Lily westchnęła ostentacyjnie. Czyli Dave rzeczywiście ma kogoś. Na dodatek jakąś Carlę, która w głowie malarki od razu przybrała postać ognistej hiszpanki tańczącej flamenco. Skrzywiła się, bo ktoś taki w ogóle nie pasował do Havoka. Oczywiście tylko w jej wyobraźni. I nie, wcale nie brała pod uwagę, że sama byłaby dla niego lepsza.
- To wcale nie jest taki błahy problem. Tom uważa, że Carla ma na mnie zły wpływ. To kompletna bzdura. Rozumiem, można za kimś nie przepadać, ale niby w czym Carla jest gorsza od innych kobiet. Faktycznie, nie przypomina żadnej z moich poprzednich partnerek ale, do cholery, co z tego?! – David uderzył z frustracją w kierownicę.
- Jeżeli jesteście szczęśliwi... Nie wiem, David. Nie bardzo mogę się wypowiedzieć.
- Jesteśmy szczęśliwi... tak mi się wydaje. Nawet czasem myślę, że powinienem jej się oświadczyć.
- Powinienem? – popatrzyła na niego zdziwiona.
- Wydaje mi się, że ona tego oczekuje.
- A ty? Oświadczyny to jest oznaka poważnego zaangażowania. Jesteś pewien, że chciałbyś spędzić z nią resztę życia?
- Zupełnie jakbym słyszał Toma! Tylko bardziej sceptycznym tonem. A ja nie wiem! Skąd mam wiedzieć czy za dziesięć lat nie zmieni mi się to? Człowiek nie jest jednowymiarowy i stały. Różne czynniki wpływają na osobowość każdego.
- Ale czy teraz czujesz, że nie potrafiłbyś bez niej żyć? Czy śpiewając „I met my love before I was born”*, to własnie jej obraz masz przed oczami?
- Ktoś tu, jak widzę, odrobił lekcje.
- Ten ktoś odrabia je sumiennie od ośmiu lat. Ale nie to jest teraz tematem naszej rozmowy. Najważniejsze to czuć, że gdzieś w świecie jest ktoś, kto cierpliwie na ciebie czeka. I świadomość, że nawet w czasie największej zawieruchy masz do kogo wrócić.
- Tak. Masz rację.
- Wiem, ja zawsze mam rację.
- Za to skromności ci poskąpiono. – David wypiął język. Czy on kiedykolwiek zachowuje się jak przystało na poważnego człowieka? Chyba nie, ale to nawet lepiej.
- Dopiero teraz na to zwróciłam uwagę. Co się stało z twoim kolczykiem? – Lily przygryzła wargę i uniosła brwi.
- To głupia historia. Wyrwał mi się podczas bójki.
- Co? – Grey wybuchła śmiechem.
- Co w tym śmiesznego? Jakiś frajer wjechał we mnie ubłoconym rowerem, to mu zwróciłem uwagę, zaczęliśmy się szarpać i zanim cokolwiek poczułem, kolczyk zaczepił się o jego koszulę. Jedno pociągnięcie i zostałem bez niego.
- Mhm. A teraz przypomnij sobie, że mi ufasz i powiedz prawdę. – dziewczyna od razu wyczuła, że Dave wciskał jej kit. Nie wiedziała tylko dlaczego.
- Dlaczego uważasz, że to zmyśliłem?
- Nie masz blizny. A tak się składa, że doskonale wiem, jak wygląda skóra po wyrwanym kolczyku. – Lily dotknęła językiem prawego kącika ust. Wyczuła w tym miejscu zgrubienie powstałe w wyniku założonych tam szwów. -  W końcu sama mam ich szesnaście.
- Widzę, że mamy tu specjalistę. Skoro już musisz wiedzieć, po prostu go wyjąłem, wielkie mi halo.
- Zawsze myślałam, że go lubisz... – Lily wzruszyła ramionami i odwróciła głowę.
- Ale przestałem go lubić. Mam do tego prawo czy też nie?
- Oczywiście, że masz. Nie musisz się tak bulwersować. Tylko po co wymyślać jakieś niestworzone historie?
- Dopiero ty nie dałaś się na to nabrać. – mruknął.
- Davey Havok uwikłany w sieć kłamstw.
- Daruj sobie, dobrze? – pierwszy raz, odkąd go poznała, Lily widziała Davida tak zirytowanego. Nie było już śladu po tym wiecznie żartującym i wyluzowanym mężczyźnie, który codziennie kręcił się na tronie i utrudniał jej malowanie.
- Dobrze. Nie chciałam cię zdenerwować.
- Przepraszam, po prostu... po prostu zmieńmy temat, co ty na to? Więc mówisz, że masz szesnaście kolczyków, tak?
- Tak, po osiem na każde ucho.
- Uszy są takie oklepane, myślałem  że przekułaś sobie mniej sztampowe miejsca. – uśmiechnął się wrednie.
- Cóż to za spekulacje! Kilka lat temu miałam też kolczyk w wardze, ale prawdę mówiąc piercing nigdy aż tak do mnie nie przemawiał. Wolę tatuaże.
- Których posiadasz aż całe dwa.
- Aż całe dwa, to pozwalam ci dojrzeć. Wszystkich mam trzynaście.
- Naprawdę?! – Davey spojrzał na nią znad okularów. – Więc dlaczego ich nie pokazujesz?
- Bo one są dla mnie, a nie dla widoku innych. – Lily zaczęła skubać skórkę przy paznokciu. Wcale nie miała zamiaru mówić mu o tatuażach, ale jakoś samo jej się to wyrwało.
- Tak są szkaradne?
- Nie! Są piękne, naprawdę piękne  Ale... tatuaże to nie tylko ozdoba ciała. Znaczą dla mnie wiele. I przecież są moje. Nie muszę ich nikomu pokazywać.
- Tak, ale... chciałbym je kiedyś zobaczyć... – Słysząc to, dziewczyna aż się zarumieniła. Szybko odwróciła głowę w stronę okna, by ukryć przed mężczyzną swoje zakłopotanie. Żeby mu je wszystkie pokazać, musiałaby stanąć przed nim prawie naga. Z trudem przełknęła ślinę. Ale przecież to niemożliwe! On ma dziewczynę! Której się oświadczy. I powiedział to tylko dlatego, że nie ma bladego pojęcia, w jakich miejscach znajdują się jej tatuaże. Gdyby wiedział, na pewno by mu to nawet przez myśl nie przeszło. – No, ale, ekhm... – David poprawił swoje usadowienie na fotelu. – Więc, yy... Często bywasz w Los Angeles?
- Dave, zmieniasz tematy z prędkością światła.
- Myślałem... wydawało mi się, że nie chcesz o tym rozmawiać.
- Dobrze ci się wydawało. – Lily objęła się ramionami.  – Ale nikt mnie do tej pory o tatuaże nie pytał.
- Nic dziwnego, skoro ludzie o nich nie wiedzą.
- Anton wie. I...
- I Joanna.
- Tak. – Grey zacisnęła usta, słysząc imię swojej przyjaciółki. Nie chcę o niej teraz myśleć. – Ja zrobiłam swój pierwszy tatuaż niedługo po osiemnastych urodzinach. I potem już nie potrafiłam przejść obojętnie obok salonu tatuażu. Zresztą co ja ci będę opowiadać, sam ozdabiałeś się nie jeden raz. Każdy z motywów nie tylko upiększa moje ciało. Myślałeś kiedyś o tym, dlaczego odczuwamy ból? Ja... potrzebowałam... potrzebuję tego. Przeświadczenia, że że panuję nad ciałem, że jest moje. Ból to jedyne, co potrafię odczuwać. David, ja oszukuję siebie i wszystkich, wmawiając, że wiem co to szczęście albo radość. Jestem pustą powłoką, zaopatrzoną tylko w receptory bólu. Tylko dzięki temu mogę upewniać się, że żyję.
- Lily... – Havok po raz pierwszy od początku podróży zdjął okulary. Patrzył na nią tak długo, że dziewczyna zaczęła się obawiać, że zaraz spowoduje wypadek. Niemniej, w jego spojrzeniu dostrzegła zrozumienie.
- Wiem, że to głupie, ale nigdy nie miałam okazji być w LA. – odpowiedziała, zupełnie jakby między tą kwestią, a pytaniem Davida nie powiedziała niczego innego. Niczego tak skrzętnie ukrywanego i szczerego.
Jedyną reakcją mężczyzny było tylko głębokie westchnięcie. Dowiedział się przecież więcej, niż mógłby kiedykolwiek oczekiwać. To mu powinno wystarczyć.
- Prawdę mówiąc niewiele różni się od innych miast. Oczywiście nie każda metropolia wita cię napisem Hollywood, ale w gruncie rzeczy niczym nadzwyczajnym nie zachwyca.
- Duże miasta budzą we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony przytłaczają wielkością, ale z drugiej kuszą i fascynują każdą krętą uliczką. – Lily niecierpliwie spojrzała w okno, mając nadzieję ujrzeć na tle ciemniejącego powoli nieba łunę jasnych świateł.
Chciałaby już tam dojechać, zanim znów zacznie uzewnętrzniać swoje najbardziej skryte tajemnice. Po raz pierwszy odkąd się poznali, Grey miała dość towarzystwa Havoka. I nie chodziło tu konkretnie o niego. Tylko o Lily. Dopóki myślała o Davidzie jak o swoim modelu czy kliencie, to wszystko było łatwe. Teraz, kiedy on mówi, że jej ufa, wszystko się tylko skomplikuje. Zostaną „przyjaciółmi”. A od tego już tylko pozostaje krok, by popuścić wodze fantazji i wpakować się w jakieś głupie i całkowicie niepotrzebne zauroczenie, podsycane nadzieją i zaufaniem Davida, choć on będzie uważał ją tylko za przyjaciółkę  Po co jej jakieś niezręczne sytuacje, problemy, które powstaną, a powstaną na pewno, Dave nie jest kretynem, szybko się zorientuje, że niechybnie stał się niezamierzenie obiektem westchnień Lily. I jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie zakończenie znajomości.
To głupie. A Havok sam do tego doprowadza. Przyjaźni mu się zachciało. Czy może sprzymierzeńca w walce ze swoim przyjacielem Thomasem? Możliwe, że ta wycieczka do Los Angeles miała i drugie dno? Może Davey wcale nie był taki bezinteresowny?
Takie myślenie wkrótce ją zabije. Jak nie doprowadzi do obłędu, to przez stres z nim związany Lily nabawi się jakiś niewydolności sercowych czy czegoś w tym rodzaju. Tak czy inaczej bezpowrotnie pożegna się z tym światem. Stop. Przestań o tym myśleć!
- Już widzę, jak Tom będzie tobą zachwycony – David skomentował jej wypowiedź, nieświadomy toczących się w głowie Lily wojen. – Chociaż, jak tak teraz o tym pomyślę, to nie wiem, czy nie będzie chciał mi cię podkraść. – mężczyzna uśmiechnął się i spoglądając w lusterko, poprawił niesforne pasmo włosów opadające mu na czoło.
- Próbujesz mnie z nim zeswatać  – Lily nabrała powietrza w płuca. To nawet całkiem sprytne, jeśli chciał przekierować zainteresowanie dziewczyny na kogoś innego. Wtedy nie musiałby odczuwać żadnych wyrzutów sumienia, w razie jakiegoś niespodziewanego zapałania do niego uczuciem. Tylko dlaczego, do cholery, prowokował wszystkie zmysły Lily używając takich słodkich słówek?
- W przypadku Toma sprawdza się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. A ty jesteś do niego zbyt podobna. Poza tym on chwilowo nie jest zainteresowany związkami.
- Dlaczego? – malarka mogła wyrzucić swoją teorię do kosza. Ale to niczego nie wyjaśniło, niezadane na głos pytania nadal pozostały bez odpowiedzi.
- Sądzę, że lepiej jak Fency sam ci o tym opowie.
- Skąd pewność, że w ogóle poruszy ten temat?
- Możliwe, że piętnastoletnia znajomość ma z tym coś wspólnego. – mężczyzna posłał jej figlarny uśmiech.
 Lily momentami miała dość tego jego całego arsenału min. A najbardziej wkurzało ją, że David tak skutecznie potrafił za tymi wszystkimi uśmieszkami schować swoje prawdziwe uczucia. Ale z drugiej strony lepiej było maskować się pozytywnymi wyrazami twarzy, a nie wiecznym naburmuszeniem, jak to ona potrafiła robić.
Minęli wzgórze, gdy niespodziewanie przed nimi ukazała się panorama Los Angeles. Lily aż podniosła się na siedzeniu, by pochłonąć wzrokiem taki widok. Z niemym zachwytem i szeroko otwartymi ustami wodziła oczami  by w całości ogarnąć wspaniały widok. Ale nie była w stanie. Nieskończone wręcz połacie budynków oświetlone milionami latarń i neonów, podziałały pobudzająco na malarkę. Jeszcze nigdy w życiu, nie widziała czegoś takiego. Nie potrafiła nazwać ani tego, co widziała, ani tego, co w niej się narodziło w związku z tym widokiem. Rozplanowane rzędy oświetlonych ulic przecinających się nawzajem. Przedmieścia ciągnące się kilometrami, prawie idealnie płaskie, niezaburzone wyrastającymi znikąd wieżowcami. Dopiero w odległości, zdawać by się mogło nieosiągalnej, stały majestatycznie drapacze chmur. W różnych kształtach, fantazyjnie oświetlone wryły się w pamięć dziewczyny. Całe miasto magicznie odcinało się od ciemniejącego nieba, rozjaśnionego przez łunę.
Kiedy wreszcie jechali ulicami LA, malarka żałowała, że nie ma dodatkowych sześciu par oczu. Architektoniczne dzieła sztuki zasługiwały na dłuższą kontemplację i analizę, a Lily mogła im poświęcić tylko ułamek sekundy. Zadzierała wysoko głowę, by spojrzeć na biurowce i siedziby najróżniejszych korporacji. Od tego widoku aż zakręciło jej się w głowie.
Ludzie przyjeżdżali tu dla rozrywek, dla sławy, pieniędzy, lepszego życia. Grey wiedziała, że będzie przyjeżdżać tu tylko, by zaspokajać swój głód tak wspaniałego teatru świateł, kolorów i kształtów.
- Nie mów, że ciebie to nie rusza. – odezwała się, gdy w końcu zaczęło do niej docierać, że David zamiast podziwiać to ucieleśnienie kontrolowanego chaosu, bez przerwy przyglądał się jej.
- Obawiam się, że ten widok mi spowszechniał  A może zachwyt nad nim zbladł po tym, co dane mi było zobaczyć w życiu
- Na przykład co? – Lily oczywiście wiedziała, że w tym wielkim świecie jest jeszcze mnóstwo cudów. Wiele z nich oglądała na zdjęciach. Ale to się przecież nie liczyło. Nigdy nie spodziewała się, że panorama Los Angeles wywoła u niej takie uczucie uniesienia i podniecenia.
- Na przykład plamki świateł tańczące na twoich włosach. Są zniewalające. – dziewczyna automatycznie dotknęła dłonią czubka głowy. Poprawiła grzywkę, by choć trochę zasłonić swoje zawstydzenie.
Czemu on jej to mówił? W jakie gierki znów pogrywał. Raz mówi o swojej dziewczynie, a potem prawi takie komplementy. Jaki miał w tym cel? Ukryty za maską pewności siebie i wyluzowania, jak zwykle nie ukazywał swych prawdziwych zamiarów. Być może, znów z niej się nabijał. Tylko tym razem w bardziej wyrafinowany sposób?
Jechali w stronę zachodniego Hollywood. Lily dostrzegła na wzgórzach majaczących na horyzoncie słynny biały napis. Ale uczucie uniesienia musiała schować głęboko, gdyż właśnie dojeżdżali na miejsce. Malarka spodziewała się jakiejś poradni psychologicznej albo zwykłego domu pana Fency’ego. A tymczasem David zaparkował przed klubem, którego nazwa „The Plaza” nic dziewczynie nie mówiła. Teraz rozumiała, dlaczego musiała się ubrać bardziej ekstrawagancko. Ale to nie tłumaczyło, w jaki sposób wizyta w klubie pomoże rozwiązać jej problem. Jeśli David sądzi, że przez taniec i hulankę zapomni o wszystkim, to jest w ogromnym błędzie. Ale przecież Davey należał do ruchu Straight Edge, więc takie wariactwo raczej nie było w jego stylu.
Mężczyzna obojętnie minął długą kolejkę, skinął w stronę bramkarza, złapał Lily za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna, jak zwykle czując kontakt ze skórą kogoś innego, mimowolnie się spięła. Weszli do zatłoczonej i dusznej sali. Przeciskali się przez tłumy tańczące, wyginające się i ocierające się o siebie. Wkoło można było wyczuć atmosferę wyczekiwania. Tylko na co?
Wszyscy pracownicy sprawiali wrażenie, że znali Davida. Czyżby to właśnie byli jego znajomi? Havok, nadal ściskając Grey za rękę, podszedł do stłoczonej grupki przy barze. Lily czuła się nerwowo, od góry do dołu ustrojona w panterkę, ale widząc te kobiety odetchnęła z ulgą. Jej zwierzęcy deseń był niczym w porównaniu ze strojami tych bywalczyń klubu. Mocny, wyzywający makijaż, pełen brokatowych zdobień, połyskujące cekinami sukienki i pierzaste węże boa – to elementy prawie każdej kreacji. Dave puścił ją i rozpoczął rytuał przywitań. Każdą z towarzyszek witał z osobna i zamieniał z nią kilka zdań. Dziewczyna czuła się jak piąte koło u wozu, zupełnie niepotrzebna. Wreszcie, gdy wszyscy się z nim przywitali cała uwaga skupiła się na Lily. Malarka z goryczą stwierdziła, że wolała być ignorowana niż stać teraz w świetle reflektorów.
- To fenomenalna artystka i bardzo ważna dla mnie osoba – Lily Grey. – przedstawił ją.
Grey uśmiechnęła się niepewnie, a jej dłoń ujęła stojąca najbliżej brunetka. Lily drgnęła, gdy iskra przeskoczyła z palców ozdobionych mnóstwem pierścionków na jej rękę. Wtedy też zauważyła, że kobieta ma nad wyraz dobrze wyrobione mięśnie ramion. A ponad to nieprzeciętnie męską szczękę i delikatny zarys zarostu.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Osoba początkowo brana za kobietę, tak naprawdę była mężczyzną! Obrzydliwym zboczeńcem w ciasnej sukience i krwiście czerwonej szmince na ustach. Czując rodzące się przerażenie i obrzydzenie, rozejrzała się dookoła siebie. Wszyscy znajomi Davida byli transwestytami! Nogi się pod nią ugięły, świat przestał być wyraźny i Lily zaczęła ogarniać ciemność, gdy krąg przebierańców zacieśnił się wokół niej.
__________________________________________________
Tak, dodałam coś nowego. Cieszycie się? Pewnie tak, zwłaszcza, że zrobiłam to tak szybko. Ale po przeczytaniu tego pewnie miny wam już zrzedły. Dla mnie ten fragment jest po prostu słaby i nudny. I w ogóle taki be. Po poprzednim nie wiem czy uda mi się stworzyć coś tak spektakularnego. Teraz mam jeszcze jeden problem. Ale to akurat mało ważne.
Większym problemem są moje studia, a co za tym stoi - brak czasu. Być może nawet przez dłuższy czas niczego nie dodam. A jestem zła na siebie, bo coś się w końcu dzieje, a ja nie mam kiedy tego opisać! Grrr!
* Fragment piosenki AFI "Love like winter" z płyty "Decemberunderground"

niedziela, 29 września 2013

17

Kolejne tygodnie przybrały postać sielskiej monotonii, zupełnie takiej jak przed urodzinami Lily. Z perspektywy czasu okazało się, że ten pozorny spokój, to tylko cisza przed burzą, która miała się rozpętać w życiu Grey.
A wszystko wydawało się być tak piękne. Obraz w końcu zaczął przypominać Davida. Stuarts już więcej nie zawracała malarce głowy, co więcej, zdawało się, że straciła zainteresowanie Antonem. Nawet Joanna nie zachowywała się wyniośle i arogancko, jak to potrafiła mieć w zwyczaju. Można by pomyśleć, że przeszła jakąś głęboką przemianę wewnętrzną. Starała się być dla wszystkich miła, pytała o samopoczucie i nie przytłaczała wszystkich swoją osobą. O ile Lily była tym lekko zdziwiona, to Anton nie potrafił ukryć swojego zszokowania. Grey chciała, by to wszystko trwało wiecznie.
Oberwanie chmury rozpoczęło się 24 marca. Nic go nie zapowiadało. Kalifornijskie niebo jak zawsze było nieskazitelnie błękitne. Może właśnie dlatego wydarzenia tego dnia były dla Lily jak grom z jasnego nieba.
Jak zwykle dzień zaczęła od wykładu z profesor Leighton. Tak jak zawsze zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie i notowała wszystko, co było wymagane do zaliczenia materiału na zbliżającej się wejściówce. Po wykładzie zebrała swoje rzeczy i wyszła przed budynek uniwersytetu. Seminarium z linorytu odbywało się w Zakładzie Grafiki. Lily ciężko westchnęła, zastanawiając się, po co właściwie zapisała się na ten kurs. Na szczęście miała przed sobą półgodzinną przerwę, podczas której przygotuje się psychicznie do ekstremalnie nudnych zajęć.
Swoje kroki skierowała do fontanny, przy której zwykła spędzać swoje przerwy. Dostrzegła tam siedzącą Joannę. Zdziwiło ją to, ponieważ dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka powinna mieć teraz ćwiczenia w galerii w Zachodnim Berkeley. Thomson wyglądała na lekko poddenerwowaną.
- Cześć. – przywitała się z nią.
- Możemy porozmawiać? – Joanna skupiała całą swoją uwagę na kokardkach zdobiących jej baleriny.
- Słucham. – Lily przysiadła na brzegu sadzawki.
- Nie tutaj. Możemy w twojej pracowni?
Lily nie spodziewała się takiej prośby. Ale nie wyraziła żadnego sprzeciwu, gdy Joanna pociągnęła ją za torbę. Szły pośpiesznie przez kampus. I choć Grey wiedziała, że opuszczenie zajęć pociągnie za sobą konsekwencje, nie obejrzała się za siebie ani razu.
Gdy wreszcie znalazły się w magazynie teatru, Joanna długo ociągała się z rozpoczęciem rozmowy. Dokładnie badała pastele autorstwa Lily, ustawione pod ścianą. Potem obmacała z każdej strony gliniane rzeźby, które malarka tworzyła, pracując nad właściwymi proporcjami ciała. W końcu, kiedy zabrakło obiektów do obejrzenia, Joanna przystanęła przy ścianie ze spuszczoną głową.
- Długo zastanawiałam się, czy ci powiedzieć. I gdy doszłam do wniosku, że jednak powinnaś wiedzieć, zaczęłam się głowić nad tym, jak ci to powiedzieć. Mogłabym owijać w bawełnę, kombinować lub kłamać. Ale jesteś moją przyjaciółką i nie chcę przed tobą niczego zatajać. Mam przed sobą dwie alternatywy: milczę jak grób, niczego ci nie mówię, a nasza przyjaźń opiera się na kłamstwie. Albo dowiadujesz się wszystkiego i to właśnie prawda jest przyczyną końca naszej znajomości. I tak źle i tak niedobrze. Ale muszę przecież coś wybrać, prawda? Nikt inny nie podejmie za mnie decyzji.
Lily słuchała osłupiała. Widziała wiele twarzy Joanny, ale ta prezentująca się teraz przed nią była kolejną, być może najprawdziwszą ze wszystkich. Ciekawiło ją, co jest tak ważnego dla Joanny, a co mogłoby przerwać ich znajomość. Przecież przeszły już tak wiele, włączając w to nawet obmacywanki w klubowej łazience.
- Chcę być szczera, chociaż raz. Ja... jestem biseksualna.
Grey wydawało się, jakby ktoś zrzucił jej na głowę ciężkie pudło. Pociemniało jej przed oczami tak bardzo, że nie widziała przed sobą portretu Davida, na który do tej pory spoglądała doszukując się elementów, które trzeba jeszcze poprawić. Przesłyszała się, pomyślała. Za bardzo skupiła się na obrazie i coś źle usłyszała.
- Możesz powtórzyć?
- Jestem bi, to znaczy...
- Wiem, co to znaczy! – żachnęła się Grey. Poczuła jak cała buzuje od zbierającej się w niej złości. – Nie uważasz, że na Prima Aprilis trochę za wcześnie?
- Nie Lily, ja nie żartuję. Ja w końcu przestałam udawać przed sobą i przed całym światem kogoś, kim nie jestem. Cholera, Lily, rozumiesz to? Ja w końcu potrafię patrzeć na swoje odbicie w lustrze i widzieć tam siebie, a nie tożsamość i łatki, które albo sama stworzyłam, albo mi doczepili!
- Podziwiam cię. Ja po takiej deklaracji brzydziłabym się patrzeć w lustro.
- Lily, proszę... Jestem kim jestem. Patrzę na dziewczyny i... i wiem, że...
- No, że co? Że byś je zerżnęła? Czym, Joanna? Czym?! Stał się cud i w nocy urósł ci penis? To chore! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę. Nie dwie kobiety i nie dwóch mężczyzn. Tak trudno to zrozumieć? Czy mężczyźni tak już ci się znudzili, że potrzebujesz przerzucić się na kobiety?
- To nie jest żaden wybryk, żę niby mi się w głowie poprzewracało od dobrobytu! To część mnie, która tak długo pragnęła się uwolnić, która chce jedynie...
- Zaliczać nie tylko facetów, ale też dziewczyny. To jest chore! To jest złe! Zakazane.
- Dla ciebie! Bo ślepo podążasz za farmazonami głoszonymi z ambony. Lily ja ciebie nie proszę, byś robiła to samo, co ja. Ja tylko proszę o zrozumienie.
- Zrozumienie? Brzydzę się hipokryzją! A to właśnie hipokrytką bym się stała, gdybym...
- Na pewno nie większą niż teraz... – Joanna ze zrezygnowaniem odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Lily stała na środku pomieszczenia i cała dygotała ze złości. Raz po raz zaciskała pięści. W końcu że świstem wypuściła powietrze z płuc. Nic nie pomogło. Czuła, że musi coś rozwalić, coś zniszczyć, rozładować swój gniew. Doskonale wiedziała, że to bezcelowe, bo w żaden sposób nie rozwiąże jej problemów, ani nie poprawi sytuacji. Napięte mięśnie zaczęły kurczyć się same, zupełnie jakby nie podlegały kontroli jej umysłu. Podbiegła do drzwi, zatrzasnęła je z hukiem. Z biurka zrzuciła buteleczkę tempertyny weneckiej i stojak z poukładanymi alfabetycznie płytami z muzyką.
To chore! Powtarzała sobie w myśli, nie mogąc skupić się na niczym. Do oczu napłynęły jej łzy. Dlaczego? Ze wszystkich ludzi, to właśnie Joanna musiała sobie coś takiego ubzdurać? Przecież zaczęła normalnieć i wpasowywać się w standardy zachowań przykładnego obywatela. A teraz tak po prostu wyjeżdża z tekstem o swojej seksualności. Lily na samą myśl dostała mdłości.
Walcząc z konwulsjami opadła na ozdobny tron. Zdradzona i opuszczona przez wszystkich. Czemu do tej pory nie przywykła do tego. Czy życie niewystarczająco często dawało jej po tyłku, powinna się w końcu uodpornić. A mimo to, za każdym razem takie odrzucenie bolało tak samo, a może nawet bardziej.
„Co ty sobie wyobrażasz? Wegetarianizm? Nie bądź śmieszna, córka producenta wyrobów mięsnych nie może być jakimś pieprzonym królikiem żrącym sałatę!”
„ Jesteś głupią szczylówą, która tylko rozczarowuje! Nic mnie to nie obchodzi, kandyduję do rady miejskiej, to by zrujnowało moją kampanię!”
„Co z ciebie za siostra? Ludzie w szkole śmieją się ze mnie przez ciebie!”
„ Nie potrafisz tego policzyć? Gdzie ty masz mózg? W ogóle słuchałaś, jak nauczyciel tłumaczył to na lekcji?!”
„ Jesteś zwykłą dziwką, puszczasz się z byle kim! Na pewno ci się to podobało!”
Przeszła tak długą drogę, a znów znalazła się w punkcie wyjścia. Dlaczego tak wiele kosztowało ją bycie sobą? Jej życie było bezustanną walką, Lily Grey kontra cały świat.  Ile jeszcze czasu wytrzyma? Ile kłód zdoła przeskoczyć? Jak długo ma jeszcze walić głową w mur, by go przebić?
Czy naprawdę tak dużo oczekiwała od życia? Chciała tylko czyjejś pomocy w walce z przeciwnościami. I gdy już wydawało jej się, że spotkała kogoś takiego na swojej drodze, to ten ktoś wbijał jej nóż w plecy.
Potrzebowała ratownika rzucającego koło, kiedy ona będzie się topić. Niezłego pływaka... takiego jak Anton!
Trzęsącą się dłonią wyciągnęła telefon. Anton przecież nigdy jej nie porzuci. Zawsze był przy niej. Teraz też. Wybrała jego numer. Czekając, aż odbierze, otarła dłonią łzy z twarzy. Jeden sygnał. Drugi.
- Cześć.. – już chciała odpowiedzieć, gdy usłyszała. – To już? Tak? Nagrywać? Eee... tu Anton, jestem zajęty, albo siedzę przy jakiejś robocie, albo... no w każdym razie nie mogę odebrać. Po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Biiiiip.
Lekko zirytowana spróbowała znowu. I znowu. Wreszcie ze zrezygnowaniem wypuściła z dłoni telefon. Kiedy razem nagrywali to powitanie na poczcie głosowej, mieli z tego niezły ubaw. Ale teraz szczerze nienawidziła tego głupiego: po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Dlaczego nie odbierał? Ta, zapewne był zajęty jakąś robotą. Prychnęła. Więc jedyne, co jej zostało to zatonąć w oceanie rozpaczy. Nie został jej już nikt, komu mogłaby się wyżalić.
Podsunęła kolana pod brodę, ramiona oplotła wokół nóg i zaczęła się powoli kiwać do tyłu i do przodu. Zaszlochała, uświadamiając sobie, że jest to objaw choroby sierocej. Została na świecie zupełnie sama.
- Widziałem, jak wchodziłyście tu z Joanną. Ale przed chwilą wybiegła stąd sama. Wpadłem sprawdzić, co... – w drzwiach pojawił się David. - ... się stało. – dodał po chwili, omiatając spojrzeniem pracownię.
- To nie jest dobry moment, naprawdę. – Lily pociągnęła głośno nosem.
- Lily, ten bałagan... To nie wygląda dobrze. Znów się do ciebie dobierała? – zapytał, okrążając plamę rozlanej tempertyny.
- Nie, Dave... nie chcę o tym rozmawiać.
- Daj sobie pomóc.
- Jak? Co zrobisz?
- Co tylko będę w stanie. Na przykład powiedz mi, czym mogę zetrzeć ten kisiel na podłodze. – Havok ściągnął z siebie marynarkę i rzucił ją w jej stronę.
- Rozpuszczalnikiem. Stoi przy w tamtej szafce. – Grey odparła niechętnie.
Ściskając jego ubranie, Lily patrzyła jak mężczyzna przyklęknął i powolnymi ruchami czyścił linoleum z wątpliwej ozdoby. Potem pozbierał rozrzucone kompakty. Dziewczyna dostrzegła na jego twarzy przelotny uśmiech, gdy wśród płyt zauważył kilka krążków autorstwa jego zespołu. Gdy stojak i wszystkie płyty znalazły się z powrotem na swoim miejscu, Davey przykucnął obok tronu i popatrzyła na malarkę z troską.
- Powiesz mi? Martwię się.
- Najpierw ty mi powiedz, dlaczego tak szybko tu się znalazłeś.
-Lily... – uśmiechnął się i pokręcił kilkakrotnie głową. – Przez pół swojego życia oglądałem ten teatr z okna mojej sypialni – widząc jej zdziwioną minę, dodał. – Ta kamienica naprzeciwko. To mój dom. Dokładniej należy do mojej matki, ale ona wyprowadziła się poza obrzeża miasta. Więc teraz mieszkam tu ja. I, chyba z przyzwyczajenia nabywanego przez lata,  za każdym razem gdy jestem w pokoju spoglądam przez okno, by popatrzeć na ten budynek.
- Ja... nie wiedziałam. Znaczy, wiedziałam, że wychowałeś się tutaj, ale... nie znałam adresu.
- Wtedy czułbym się trochę nieswojo, nie sądzisz? – wyszczerzył się. –Naprawdę, Lily. Momentami czuję się skrępowany, że tak dużo o mnie wiesz. Zwłaszcza, że ja tak niewiele wiem o tobie.
Grey zacisnęła usta. Nie ty jeden. Mało kto wie o mnie więcej niż moje imię i nazwisko.
- W każdym razie już wiesz, jak się tu znalazłem.
- I oczekujesz, że teraz wszystko ci powiem? – David lekko skinął głową. – Dobrze. Dobrze. Przyszłam tu z Joanną. Chciała ze mną porozmawiać. I ona, wyobraź sobie, jest... jest po prostu jakimś zboczeńcem! Już nie wystarcza jej rozkładanie nóg przed facetami! Może... może po prostu zabrakło w mieście facetów, z którymi nie spała, więc teraz rozszerzyła swoją ofertę! Pewnie po tym, co się stało w kiblu, stwierdziła, że to całkiem fajne! A potem co? Jak skończą się też dziewczyny? Zabierze się za dzieci? Albo zwierzęta? Czy będzie napadała zakłady pogrzebowe, by się zaspokoić?! Chyba zaraz zwymiotuję! Nie, David! To po prostu mi się w głowie nie mieści!
- Lily, chyba troszkę przesadzasz.
- Ja przesadzam? To nie ja pieprze się z kim popadnie! I to ja jestem ta nienormalna, tak?
- Czasem...
- Czasem jestem nienormalna? Świetnie!
- Nie to miałem na myśli. Pozwól mi dokończyć myśl. Czasem... bywa, że musimy spojrzeć na sytuację z... szerszej perspektywy. – Davey podniósł się z klęczek. – Rozumiem, że nie jest ci łatwo...
- Proszę cię, nie zarzucaj mnie tym bzdurnym psychologicznym gadaniem, bo niezbyt ci to wychodzi. – Lily warknęła czując, ze znów traci nad sobą panowanie.
- Masz rację. Ale wiem komu to wyjdzie. – Havok rozpromienił się w jednej chwili. – Mam rozwiązanie twojego problemu. Jedź ze mną do Los Angeles.
- Żartujesz sobie. Mam zajęcia! Obraz. I... I w ogóle świetnie, że o twoim kolejnym wyjeździe dowiaduję się dopiero teraz.
- Hej, hej. Spokojnie. Wiem, że masz zajęcia, ale jakoś nie widzę, byś na nich była. To po pierwsze. Po drugie, w takim stanie nie dałabyś rady namalować choć jednej kreski. Po trzecie nie miałem zamiaru jechać. Dostałem zaproszenie, ale wizyta wydała mi się bezcelowa. Teraz zmieniłem zdanie. Proszę.
- W porządku. Tylko co niby ma mi pomóc.
- Nie co. – David uśmiechnął się entuzjastycznie. – Kto.
Lily przewróciła oczami.
- Kto?
- Thomas Fency.
- To wiele wyjaśnia. Nadal nie wiem kim on jest.
- Zobaczysz. Idziemy. – Havok machnął ręką w kierunku drzwi.
Jak zwykle otworzył przed nią drzwi wyjściowe, a potem od jego samochodu. Podwiózł ją pod dom jej ciotki.
- Jedziemy do Los Angeles. Musisz się odpowiednio ubrać.
- Czyli jak? – Lily zapytała, zatrzaskując drzwi od samochodu.
- Jak najbardziej kiczowato.
- Ale... –Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo pojazd ruszył z piskiem opon.
Dziewczyna lekko zdziwiona niecodzienną prośbą Havoka poszukała w swojej szafie ubrań, które można było określić jako kiczowate. Jej wybór stanął na skórzanej spódniczce, bluzce w panterkę ( szczerze mówiąc, Lily nie pamiętała, by kiedykolwiek coś takiego kupiła), rajstopach z podobnym deseniem ( te akurat dostała od Joanny), masie kolorowych, brzęczących bransolet oraz różnego koloru kolczykach. Wzięła szybki prysznic i wcisnęła się w przygotowane ciuchy. Ledwo zdążyła to zrobić, obok jej domu znów zaparkował srebrny wóz Davida. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi. Jakie to szczęście, że jej ciotka była w pracy. Co by sobie pomyślała widząc ją w takich ubraniach i stojącego w drzwiach o wiele starszego od niej faceta?
- Gotowa? – zapytał, gdy otworzyła mu drzwi. Sam prezentował się nieźle. Nie kiczowato, ale naprawdę nieźle. Biała, lekko połyskująca marynarka kontrastowała z ciemną koszulą i czarnymi spodniami. Dopełnieniem wizerunku były trampki nabijane ćwiekami.
- Jeszcze makijaż i włosy. – odpowiedziała, prowadząc Davida do salonu. Za żadne skarby świata nie chciała mu pokazywać swojego pokoju. Zresztą naprawdę niewiele było do pokazywania.
Wróciła do łazienki, by podsuszyć i natapirować włosy. Skoro miał być kicz, to będzie kicz. Ledwie zdążyła nałożyć na twarz podkład, ujrzała w odbiciu lustra, że zaraz za nią ustawił się Davey.
- Zniecierpliwiony?
- Chciałem tylko sprawdzić jak sobie radzisz. Może mógłbym w czymś pomóc. Mam całkiem pewną rękę, jeśli chodzi o makijaż.
- Nie wątpię. – odpowiedziała, krzywiąc się do lustra, by równomiernie rozetrzeć pędzelkiem kredkę. Może nie była mistrzynią makijażu, ale skoro potrafiła namalować Monę Lisę w wersji męskiej, to na miłość boską, z klasycznymi smoky eyes też sobie poradzi. Groźnym spojrzeniem wygoniła mężczyznę z łazienki.
- Gotowa. – Lily teatralnym gestem zaprezentowała efekty swojej pracy.
- Cóż, jestem pod wrażeniem. Niemniej czegoś brakuje.
- To znaczy?
- Większego biustu.
- Co? Uważasz, że mam za małe piersi? – Lily poczuła się naprawdę dziwnie, dyskutując z Havokiem o biuście w salonie swojej ciotki.
- Uważam, że są całkiem w porządku – rzucił niby niedbale. Całą sztuczkę zepsuła mocno zaciśnięta szczęka. – Chodziło mi o to, że tam, gdzie jedziemy wszyscy są przyzwyczajeni do... większych zderzaków. Ale, dobrze, jedźmy już.
Lily naciągnęła na siebie dżinsowe bolerko. Skrzywiła się, gdy David wyrwał jej z rąk trampki i wcisnął szpilki stojące obok. Ostatni raz spojrzała na siebie w lustrze. Jej wygląd kojarzył jej się z panią do towarzystwa, ale trzeba było przyznać, że wypełniła swoje zadanie, bo wręcz kipiała kiczem.

_______________________________________________________
Tak jak obiecywałam notka pojawiła się we wrześniu. To, że na sam koniec, to już inna sprawa ;) Mam nadzieję, że nikt na mnie za to nie jest zły. Łeeee jutro już zaczynam szkołę :( To dobije wszystkich, którzy nie są studentami, ale ja naprawdę rozleniwiłam się przez wakacje :(
PS. Cholernie się cieszę, że AFI wraca z nową płytą. A ich piosenka "17 crimes" podoba mi się, że o matko! Słucham jej do zarzygania. I dzięki niej wymyśliłam akcję dalszych rozdziałów. jest po prostu BOSKA. A Davey powinien kurde jakąś karę płacić za bycie takim przystojniakiem mimo swojej zbliżającej się czterdziestki! ;P
Oto i on!

czwartek, 15 sierpnia 2013

16

Przeprosiny Joanny sprowadziły życie Lily na dawne tory. Znów rozmawiały, znów przekomarzały się, ale malarka zauważyła  że jej przyjaciółka stara się o wiele bardziej niż do tej pory, jest mniej skupiona na sobie. To ostatnie mogło być jednak spowodowane Davidem, którym Thomson zaczęła się mocno interesować. Pytała o wiele szczegółów z jego życia prywatnego, o których Lily nie miała pojęcia. Wbrew temu, co uważała studentka fotografii, artystka nie miała najmniejszego zamiaru na siłę zaprzyjaźniać się z Havokiem. Nadal pozostawała malarką, a on jej modelem i klientem. Zacieśnianie więzów nie było potrzebne. Więc za wielce niestosowne uznawała pytanie go o jakieś szczegóły z jego życia osobistego. Co więcej nie robiła tego nawet względem swoich dalszych czy bliższych znajomych. Dla niej takie zachowanie było najzwyczajniej w świecie wścibskie. Co innego, gdy Anton albo Joanna sami zaczynali temat i uzewnętrzniali swoje pragnienia, potrzeby i problemy z partnerami. Wtedy, owszem, wysłuchiwała tego i w razie potrzeby doradzała.
A już sugestie, by Lily podrywała Davida albo tym bardziej miała zaciągnąć go do łóżka uważała za co najmniej niesmaczne. Już nawet nie komiczne czy niedorzeczne. Po prostu nie mieściło się jej w głowie. Tym zawsze będziemy się różnić, Lily pomyślała o Joannie, ja nigdy nie traktuję każdego poznanego faceta jako potencjalny obiekt seksualny.
Niemniej jednak Grey znała jeden szczegół z życia prywatnego Davey’ego. Wiedziała, że a dziewczynę, a może nawet narzeczoną. Nie żeby go sama o to zapytała. Kiedyś przypadkiem usłyszała, gdy rozmawiał z nią przez telefon. Ze sposobu, w  jaki się odnosił do osoby, z którą rozmawiała Lily wywnioskowała, że to musiała być jego druga połówka. Ilość określeń typu : królowo moja, pani mojego losu była trochę zatrważająca  Dziewczyna starała się to tłumaczyć euforią, zakochaniem, czy czymkolwiek innym, ale to była lekka przesada. No dobrze, czuło się w tych słowach ducha tej poetyckiej części Havoka odpowiedzialnej za tak poruszające teksty, ale czy on naprawdę tak się zachowywał w stanie zadurzenia? To już chyba lepszy był ten wiecznie żartujący David. Ale z drugiej strony, co ją to obchodziło. To nie do niej się tak zwracał. Jeżeli jego dziewczynie to odpowiadało, to ona nie miała nic do gadania. Nie powinna w ogóle zawracać sobie tym głowy, a tym bardziej dyktować kto jak powinien się zachowywać.
Po tej małej sprzeczce z samą sobą obiecała sobie jak najszybciej o tym zapomnieć. Jej plan spalił na panewce, bo wtedy właśnie Davey zaszczebiotał do telefonu: jestem twoim niegrzecznym chłopcem i udowodnię ci to, kiedy przyjadę. Grey parsknęła, prawie opluwając obraz. Tego w życiu nie zdoła wyrzucić ze swej pamięci. Po chwili skrzywiła się. Mężczyzna nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że ktoś podsłuchuje jego prywatne rozmowy. I trudno mu się dziwić. Lily sama byłaby wściekła, gdyby ktoś robił coś takiego.
David wrócił do pracowni z miną absolutnie nie wyrażającą, że przed chwilą gruchał sobie przez telefon ze swoją partnerką. Malarka poczuła nieodpartą ochotę, by złośliwie skomentować to co usłyszała, ale w porę ugryzła się w język. Przecież jeszcze przed chwilą obiecywała sobie, nie wtrącać się w jego sprawy. I nie chciała zmieniać relacji między nimi. On był tylko modelem i klientem.
I w tym się właśnie spełniała znakomicie. Nie omawiali, co prawda, jeszcze żadnych kwestii finansowych, bo Lily nie chciała wyjść na kogoś, kto tylko leci na kasę. A modelem, mimo rozgadania, był wdzięcznym i podatnym na wskazówki. Lily podobało się, robił to, co mu poleciła, bez zbędnego wywyższania się i nadmiernego gwiazdorzenia. Kontakty miedzy nimi ułatwiała jego bezpośredniość i otwartość. Tak jak Grey kiedyś podejrzewała, był miły, przyjazny i inteligentny.
W dodatku, co sprzyjało jego roli modela, był przystojny. Może nie w klasycznym stylu, ale gdy tylko się postarał nie wyglądać jak rozgotowany pieróg, to aż chciało się go uwieczniać na obrazie.  Określenie klasyczny całkowicie do niego nie pasowało, ale to było tylko jej nieobiektywna opinia. Podczas jednej z dyskusji z Joanną, wymieniały te spostrzeżenia.
- Co do jednego się z tobą zgodzę – powiedziała wtedy czarnowłosa. – Havok nie ma typowo przystojnej buźki.
- Typowo? Więc kto ma typowo przystojną buźkę, jak to sama określiłaś?
- Och, rozumiem, że bronisz swojego pięknisia, ale nie musisz mnie atakować. Sama przecież mówisz, że nie jest klasycznym typem.
- Bo nie jest. Ale klasycznie nie znaczy typowo.
- Jejku – Joanna wywróciła oczami. – To był taki... zamiennik. A wracając do pytania, byś nie musiała się powtarzać, dla mnie najbardziej seksownym facetem jest Henry Cavill. Boże, widziałaś go? On, no po prostu aż mnie skręca na jego widok.
- Jeżeli uważasz zamienników i seksowny oznacza przystojny, tak?
-Lil, czy ty musisz wszystko na czynniki pierwsze rozkładać? Jak się robi mokro w majtkach, to oznacza, że facet jest akurat i czy to ważne czy nazywasz go przystojnym, seksownym czy jakimtamkolwiek jeszcze? No, to teraz ty się pochwal, kto jest naj?
- Brad Pitt. – dopowiedziała po chwili namysłu.
- Co?
- Co co? Pytałaś to odpowiedziałam. Jest dosyć wysoki, ma regularne i co ważniejsze symetryczne rysy twarzy. Ludzi, którzy mają takie rysy twarzy, uważa się za przystojniejszych. Nie jest lalusiowaty, nie musi się nie wiadomo czym wspomagać, by być męski. Ponad to grał w „Troi”. Kto jak kto, ale Grecy to mieli najlepsze pojęcie o pięknie i proporcjach. A słowo klasyczny oznacza idealny, doskonały. Obiektywnie rzecz biorąc Pitt do tej kategorii należy.
- A nieobiektywnie? Myślałaś, że jak zarzucisz mnie potokiem słów, to zamydlisz mi oczy i uda ci się uniknąć odpowiedzi? Mnie nie interesuje kto pasuje do jakiegoś wzorca, tylko kto według CIEBIE jest naj! Kto powoduje, że widząc go przestajesz normalnie funkcjonować?
Lily zmrużyła gniewnie oczy.
- Nikt.
Joanna machnęła rękami z dezaprobatą.
- Rozmawiać z tobą o facetach...
Ta rozmowa, choć dziwaczna ( większość rozmów prowadzonych z Thomson do zwykłych należeć nie mogło), dała Lily do myślenia. Zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, jaki typ mężczyzn jej się podoba. Mimo bogatej wyobraźni, nie potrafiła w swojej głowie uformować tej idealnej postaci. Z pewnością miał ciemne włosy i oczy, a także lekki zarost. Spędziła nad tym prawie pół nocy, niejednokrotnie zrywając się z łóżka i rysując szkice. Ale każdy z nich, choć przedstawiał z pewnością osobnika płci męskiej, nie zadowalał Lily. Byli tacy mdli i sztuczni. Każdemu z nich czegoś brakowało. Jakiejś rysy indywidualizmu, czegoś, czego nie da się po prostu wyobrazić.
Sam temat jednak nie dawał jej spokoju. Zaczęła delikatnie wypytywać o to osoby w swoim otoczeniu. Do puli odpowiedzi musiała jeszcze dodać Ryana Gosslinga, Johhny’ego Deppa i Davida Beckhama.
A Meg Stuarts podzieliła się z Lily, który z tych bardziej dostępnym mężczyzn podoba się jej.
Zaraz po piątkowych zajęciach z historii sztuki Stuarts zagadnęła ją i zaprosiła na późny lunch. Grey była tak zszokowana, że bezmyślnie się zgodziła. Dopiero, gdy Meg ciągnęła ją za ramię ( dotyk od razu otrzeźwił dziewczynę) zrozumiała, w co się pakuje.
Siedząc u Boba szukała zewsząd pomocy. Niestety nie mogła się wykręcić malowaniem portretu, bo Davey musiał wyjechać na weekend. Zapewne, by udowodnić swojej dziewczynie, jak bardzo niegrzecznym chłopcem potrafił być. Nie podał Lily przyczyny wyjazdu, ale przecież nie musiał, ona nie była jego matką, by musiał jej się spowiadać.
- Często tu przychodzisz? – zagadnęła ją Meg, przyglądając się wnętrzom. – Wygląda dość... oldschoolowo.
- Mi się podoba. – Lily wzruszyła ramionami.
Do stolika podeszła kelnerka i podała im karty. Kilka stolików dalej Anton zbierał na tacę puste naczynia. Pochwycił spojrzenie swojej przyjaciółki, uśmiechnął się i puścił oczko.
- To twój chłopak? – spytała Stuarts po złożeniu zamówienia.
- Co...? Och, nie – Grey oderwała wzrok od Litwina, którego przez dłuższą chwilę obserwowała. – Jesteśmy przyjaciółmi.
- Hm, przyjaciółmi. – mruknęła sceptycznie panna glamour.
- Możesz nie wierzyć w przyjaźń damsko-męską. Twoja sprawa. Ja wiem, co jest między nami i nie potrzebne mi potwierdzenia osób z zewnątrz.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić – Stuarts uśmiechnęła się przepraszająco. – Nie to miałam na myśli.
- Tylko co? – artystka zmrużyła oczy.
- No wiesz, chodzi mi o to, że... – Meg oparła się na fotelu i uśmiechnęła znacząco. – Twój przyjaciel jest całkiem przystojny
- Słucham? – Lily uśmiechnęła się, lekko zdezorientowana. – Nigdy nie myślałam o Antonie w ten sposób.
- No i do tego, to jego zagraniczne imię.
Grey uśmiechnęła się uprzejmie. Zaciekawiło ją to, że Stuarts uznała Antona za godnego zwrócenia na niego uwagi. Przecież ona była tak wysoko w studenckiej hierarchii. A Lily i Anton ledwie mogli przysiąść na najniższym szczebli. To trochę dziwne, że zainteresowała się własnie nim.
Gdy podano zamówione dania Meg nie poruszyła już tematu blondyna, rozmawiały o dość nieistotnych sprawach, głównie o studiach i zajęciach. Dziewczyna miała chęć wypytać Grey o jej obraz, ale ta odpowiedziała wymijająco i skupiła się na swojej sałatce. Niewiele jej już zostało na talerzu, a to oznaczało, że ta mordęga zaraz się zakończy.
Tyle, że prawdziwa mordęga zaczęła się, gdy wolne miejsce przy stoliku zajął Anton, który chwilowo nie miał klientów do obsłużenia.
- Cześć Lily – Litwin nauczony doświadczeniem poklepał swoją przyjaciółkę po ramieniu, które było osłonięte materiałem bluzki. Mimo to dziewczyna drgnęła lekko. – A ty jesteś Meg, prawda? Poznaliśmy się w klubie na urodzinach Lily. Pamiętasz mnie?
- Żartujesz, Anton? Takich facetów się nie zapomina. – Meg pochyliła się w stronę chłopaka. Blondyn, zakłopotany podrapał się w głowę.
- Jak się masz? – zagadnęła malarka, by odciągnąć uwagę chłopaka od Stuarts.
- Nie uwierzysz! Bob dał mi podwyżkę!
- Masz rację, nie wierzę.
- Ty i twoje docinki... – Konvicius pokręcił głową.
- Bez których byś mnie tak nie kochał. – Grey wyszczerzyła się. Anton w odpowiedzi wypiął język.
- Wyglądacie jak bliźnięta. – wtrąciła Meg.
- Dużo osób nam to mówi. – odpowiedział chłopak. – Lily jest tym mądrzejszym bliźniakiem...
- Za to ty tym przystojniejszym. – wpadła mu w słowo.
Dalsza konwersacja wcale nie była gorsza od tych, które prowadził Havok ze swoją dziewczyną. Beverly Hillowiczka nieustanie komplementowała chłopaka, co zaczęło go peszyć. A Lily tylko denerwować. Nagle Anton stał się ósmym cudem świata. Grey nie spodobało się, że Meg upatrzyła sobie w jej przyjacielu kolejną zabawkę, która natychmiast i bez żadnego sprzeciwu musi mieć. Dopóki Anton będzie odporny na jej umizgi, dopóty będzie bezpieczny. Obawiała się, że największa zaleta blondyna, czyli dostrzeganie w każdym dobrych cech, może go tym razem zgubić.
- Nie podoba ci się to? – Meg się nie patyczkowała. – Nie chcesz, bym interesowała się twoim przyjacielem?
- Nie o to chodzi. – Lily skłamała naumyślnie. W głębi czuła, że jej jawny sprzeciw tylko zdopinguje jej rozmówczynię. – Martwię się o niego. Niedawno zakończył poważny związek. Nie jest jeszcze gotowy, by spotykać się z kimś.
- Czyż lekarstwem na złamane serce nie jest nowa miłość?
- Anton jest dorosły, zrobi jak będzie uważał. Ja nie mam prawa za niego decydować. – dziewczyna miała nadzieję, że jej pozorna zgoda sprawi, że Meg straci zainteresowanie.
Stuarts zmieniła ponownie temat. Pozwoliła sobie na kilka pustych komplementów pod adresem Lily. Tak jakby te słowa zmieniły jej nastawienie. Nie odnosząc wyraźnego zwycięstwa, Meg zebrała się, zapłaciła za obiad i wyszła lekko niezadowolona.
Co ona mogła knuć? Malarka była zaintrygowana, ale nie znalazła powodu, by podejrzewać o coś swoją koleżankę z roku. Mimo to, podskórnie czuła, że Meg ma zamiar wywinąć jakiś numer, po którym albo ona, albo Anton nie będą mogli się pozbierać.
Nie mając żadnych naglących spraw na głowie, Lily czekała aż Konvicius skończy swoją zmianę. Razem wyruszyli w stronę zachodniego Berkeley.
- Co sądzisz o Meg? – spytała, gdy przemierzali spokojne uliczki.
- Nie znam jej za dobrze, miła raczej jest.
- Dla ciebie i owszem. Przyczepiła się do mnie. Być może z twojego powodu – Lily wzniosła oczy na chłopaka. – Uważa, że jesteś przystojny. I podobny do Ryana Gosslinga.
- Naprawdę? No proszę, kto by się spodziewał, myślałem, że ona woli kogoś z wyższych sfer, a nie marnego kelnera.
- No własnie! A to oznacza tylko jedno: ona coś kombinuje.
- Ekhm, Lil. To był ten moment, w którym miałaś powiedzieć: Anti, nie masz racji, twój urok osobisty oczaruje każdą, nawet Meg.
-Proszę cie, jej się nie da oczarować. Ona bez jakiegoś motywu, na pewno...
- Nie spojrzałaby na kogoś takiego jak ja? To chciałaś powiedzieć? – Anton założył ręce na piersi.
- Matko, Ant, nie bocz się.
- Nie mów do mnie Mrówko (ang. Ant), Lilipucie! – choć jego ton brzmiał dość groźnie, to szeroki uśmiech zdradził od razu, że chłopak nie ma jej za złe tego braku taktu.
- Przepraszam – blondynka potarła zmęczone powieki. – Ostatnio pracuję na najwyższych obrotach i nie zawsze kontroluję to, co plotę. Poza tym ja się tylko o ciebie martwię. To nie chodzi o to, czy jesteś dostatecznie atrakcyjny dla niej, ale o to, że ona będzie chciała cię wykorzy... – przerwała, widząc minę przyjaciela. – Dobrze, koniec tematów o Meg. Czuję się po prostu padnięta.
- Coś czuję, że będę musiał przeprowadzić poważną rozmowę z panem Havokiem. I kto tu kogo wykorzystuje?
- Ja jego. – Lily wyszczerzyła zęby. Głęboko odetchnęła. – Mrówko, on się mną naprawdę dobrze opiekuje. Nie pozwala mi zbyt długo siedzieć w pracowni, odwozi do domu. A nawet wmusza we mnie posiłki o stałych porach.
- Nie! Jak to mu się udaje? Mnie nigdy nie słuchałaś i ignorowałaś moje narzekania, że za mało jesz! – jęknął.
- Ma jeden argument nie do przebicia.
- Mianowicie?
- Dziecko, nie pyskuj.
- Rzeczywiście. Mistrz ciętej riposty – Litwin parsknął śmiechem. Lily też zaczęła się śmiać. Po chwili dusili się, nie mogąc przestać chichotać. – Już – sapnął chłopak, trzymając się jedną ręką za brzuch, a druga ocierając łzę z kącika oka.
- To wcale nie jest takie śmieszne. To tylko tak brzmi. Uwierz mi, nigdy nie chciałbyś zobaczyć Davida z tą grobowo poważną miną, trzymającego miskę spaghetti.
- Nie sądzę. Ale to ja swój sposób słodkie...
- Wcale takie nie jest. Obaj potraficie byś niesamowicie upierdliwi jeśli chodzi o jedzenie, ale
- Ale jemu nie odpyskujesz jak mnie, bo się go boisz.
- Już nie takie rzeczy mu mówiłam – Lily machnęła ręką. – Po prostu on... przynosi tak fantastyczne żarcie, że mój żołądek nie pozwala mi odmówić.
- Jak śmiesz! Czyli moje jedzenie było do kitu?
- Pomyślmy...
- Tylko nie wypominaj mi znowu tej przypalonej wieki temu jajecznicy. – warknął blondyn.
- Anti, powiedzmy sobie szczerze, gotować to ty nie umiesz. Ale to nieważne. Bo i tak jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Widzę, że włączył ci się tryb wazeliniarstwa. A to oznacza, że natychmiast musisz iść spać. Bo twój mózg już się wyłącza.
Odprowadził ją do furtki, choć było mu trochę nie po drodze („Co masz na myśli, żebym się nie kłopotał? Havok może cię odprowadzać, a ja nie?”).
- Uważaj na siebie. I na Joannę.
- Od kiedy to się o nią troszczysz? – zapytała zaciekawiona.
- Nie o nią. O ciebie, chodziło mi o to, byś nie dała sobie znowu wyciąć takiego numeru.
- Naprawdę tak trudno wam się zakumplować?
- Naprawdę, czasem lepiej jak niektóre rzeczy zostają po staremu.
- Myślisz? Ale niektóre chyba warto zmieniać. – powiedziała, po czym wspięła się na palce i delikatnie dotknęła ustami jego policzka.
Anton patrzył na nią zdziwiony. Grey stała zmieszana, zagryzając wargi, na których ciągle czuła dotyk ciepłej skóry chłopaka.
- Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, ile to musiało cię kosztować.
- Muszę nad tym pracować, nie sądzisz? Kiedyś, no wiesz, chciałabym móc się po prostu do kogoś przytulić czy coś.
- Ciekawi mnie ile z tym postanowieniem wspólnego ma Davey?
- Ty też? Czy wy wszyscy chcecie mnie z nim spiknąć? – warknęła. – Ja chciałam być dla ciebie miła, niewdzięczniku jeden. – odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę domu.
- Kiedyś postawię temu facetowi całą butelkę wódki. – mruknął do siebie Anton. Jeszcze raz spojrzał na Lily, która stojąc w drzwiach pomachała mu na odchodne i ruszył w stronę swojego mieszkania. 
________________________________________________
Ha, udało mi się dodać coś i to tak szybko. Czego się nie robi, by nie uczyć się do poprawki.I znów coś dodałam do pierwotnego wpisu, trochę pozmieniałam i tak dalej. A tak swoją drogą u mnie na roku był (bo właśnie się przenosi na inne studia) chłopak który wygląda dokładnie jak wyrwany z mojej głowy Anton. No i też jest podobny do młodego Gosslinga. I jeszcze dodam, że w połowie jest Łotyszem. Dziwny zbieg okoliczności, hę? Bo "mój" Anton został wymyślony prawie 3 lata temu :). Dobra, nieważne.
A i jeszcze chciałam się pochwalić, że się przeprowadziłam i dosłownie zakochałam się w parku niedaleko mojego mieszkania. Klimatyczny jest. I będąc w nim niemalże zapominam, że jestem w Warszawie ;)
Ps. Proszę się tylko nie przyzwyczajać, że będę posty tak często dodawać. Ten wrzuciłam tak szybko bo to w sumie jedyna moja wolna chwila. Następna prawdopodobnie wydarzy się we wrześniu, choć co do tego też nie jestem pewna :(