czwartek, 29 maja 2014

19

Do świadomości Lily dotarł odgłos kroków. Jak zwykle skojarzył jej się z początkiem piosenki „Love like winter”. Powoli i niechętnie uniosła jedną powiekę. Nad nią rozpościerał się sufit ozdobiony jedną lampą. Spojrzała w bok, tak by nie kręcić głową. Dojrzała toaletkę z lutrem otoczonym rozświetlonymi żarówkami, a obok metalowy stojak na kółkach zawalony różnokolorowymi fatałaszkami. Czyli znajdowała się w jakiejś garderobie. Ale dlaczego i po co?
Kiedy w polu widzenia pojawiła się sylwetka Davey’ego, Grey otworzyła drugie oko.
- Nawet nie masz pojęcia, jakiego stracha mi napędziłaś! – mężczyzna przykucnął przy kanapie.
- Nie zrobiłam tego specjalnie – mruknęła, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zacisnęła powieki, czując ćmienie i zawroty głowy. Zza uchylonych drzwi usłyszała muzykę i gwar. – Za to ty przywiozłeś mnie celowo do tego gniazda zepsucia i zboczenia! Co ty sobie myślałeś? Co to w ogóle ma być? Mówiłeś, że chcesz mi pomóc! To nie ja potrzebuję pomocy, tylko ta banda pojebów, która odczuwa kompleks fiuta i zakłada babskie ciuchy. A może jak zwykle drwisz sobie ze mnie? Potrafię znieść naprawdę wiele, ale tym razem przesadziłeś. Natychmiast odwieź mnie z powrotem do domu! – Lily aż się zatrzęsła ze złości. Nigdy nie zdarzało jej się używać przekleństw i wulgaryzmów, ale tym razem była tak wściekła, że nie potrafiła hamować się ani racjonalnie myśleć.
- Nie. – Davey wstał i odsunął się od mebla.
- Nie? Dobrze. W takim razie sama sobie jakoś poradzę! Nie spędzę tu ani chwili dłużej, choćbym miała do Berkeley iść na piechotę.
- Nie, Lily. Zostaniesz tutaj tak długo, jak ja to uznam za stosowne.
-Nie traktuj mnie jak dziecko!
- Będę traktował cię tak, jak na to zasługujesz. A teraz nie jesteś nikim innym, jak rozwydrzonym nieznośnym bachorem! – Havok warknął wściekle. Nigdy przedtem nie uniósł na nią głosu. Zawsze konwersował z nią lekkim, żartobliwym tonem. Teraz nic z tego miłego brzmienia nie pozostało. – Nie pozwolę ci, byś nazywała moich znajomych pojebami czy zboczeńcami! Bo nie masz prawa ich tak nazywać! Nie masz prawa oceniać ich, bo wcale ich nie znasz!
- A ty nie masz prawa zmuszać mnie, bym tu została!
- Wyobraź sobie, że mam takie prawo.
- Tak? A kto ci je niby nadał? – Lily wstała i zdecydowanie trzymała się na nogach, choć głowę przeszył jej tępy ból.
- Ja zrobię wszystko, byś zrozumiała pewne rzeczy, ale żeby tak było, musisz najpierw chcieć je zrozumieć!
- Niby w jaki sposób tego dokonasz? – dziewczyna spojrzała na Davida zadziornie.
- Chociażby w taki. – Zanim cokolwiek zdążyła zrobić, mężczyzna pchnął ją mocno na kanapę, odkręcił się na pięcie i zamknął drzwi. Pomimo hałasu usłyszała zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.
Grey wstała i podbiegła do drzwi. Waliła w nie pięściami, aż ból dłoni uniemożliwił jej dalsze próby zwrócenia na siebie uwagi.
- Głupi! Głupi! Kim ty niby jesteś, by mi w jakikolwiek sposób rozkazywać? A tym bardziej zamykać mnie w tym pieprzonym miejscu pełnym degeneratów!
Lily potargała włosy w akcie bezsilności. A potem krzyknęła najgłośniej jak tylko potrafiła. To nic nie pomogło ani niczego nie zmieniło. Położyła się na środku podłogi patrząc bezmyślnie w sufit. Jak ja go, cholera jasna, nienawidzę! Durny dupek. Pomóc mi chciał, dobre sobie!
Czy ten świat naprawdę jest tak popieprzony?  Jeszcze niedawno obawiała się, że się w nim zakocha, a teraz z całą pewnością wiedziała, że nie chce mieć z nim nic do czynienia.
Ale jedno musiała mu przyznać, przez tak absurdalną i głupią sytuację w ogóle nie myślała o Joannie, ani o jej wyznaniu. Jedyną myślą, którą zaprzątała sobie głowę, był pomysł w jaki sposób boleśnie i okrutnie pozbawić go życia.
Dlaczego tak się skupiam na Davidzie? Przecież powinnam zająć się Joanną i mną, a nie nim. Dlaczego tak bardzo zirytowało mnie jego zachowanie? Bo przyprowadził mnie tutaj! Co on sobie myślał?  Że rzucę się w ramiona tym dziwadłom w kieckach? Niby w jaki sposób ma mi to pomóc. W sumie, z dwojga złego wolałabym się przyjaźnić z Joanną, niż z czymś takim. Ale to nie zmienia faktu, że jestem na niego niewyobrażalnie wręcz wściekła!
I choć Lily powtarzała sobie w duchu, że złość na jej modela wynikała z jego złego doboru znajomych, to w głębi serca czuła, że to nie był jedyny powód. Nie wiedziała dokładnie, jak ubrać tę irytację w słowa. Bo bardziej zdenerwowało ją to, że na nią nakrzyczał i nad nią przedkładał jakichś dewiantów.
Boże, naprawdę zachowuję się jak jakiś samolubny bachor.
Wstała z podłogi, usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Zrobiła to w samą porę, bo niewiele później szczęk zamka i zgrzyt uchylanych drzwi zasygnalizował, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Gdyby leżała na podłodze ten ktoś mógłby ją zdeptać.
 Choć najoczywistszą osobą, która miała wejść do jej celi był Davey, to czuła, że to wcale nie on przybył do niej. Podniosła wzrok. Stał przed nią mężczyzna w wieku Davida, o podobnym wzroście i kolorze włosów. Ale na tym skończyły się podobieństwa między nimi. Pierwsze, co rzucało się w oczy, były okulary nieznajomego. Duże i w kwadratowej oprawie, jakby miały za zadanie ukryć za sobą szczupłą twarz. I spowodować, by właściciel wyglądał na inteligenta. Choć by wywołać taki efekt, były całkowicie zbędne. Zielone oczy biły na kilometr mądrością i doświadczeniem. Ciepły, lekko nieśmiały uśmiech wywołał u Lily poczucie swobody i bezpieczeństwa. Mimo to, dziewczyna spojrzała na niego naburmuszona.
- To pewnie ty jesteś Thomasem Fency. – mruknęła.
- Na to wygląda – wzruszył lekko ramionami. – Mam coś dla ciebie.  – postawił na toaletce talerz z jedzeniem. Najpierw spojrzała nań niechętnie, ale gdy żołądek skurczył się i zaburczał donośnie, przysiadła na krześle i złapała za widelec.
Gdy jadła, Thomas przyglądał jej się. Trochę ją to speszyło. Dlaczego on musiał się patrzeć tymi przewiercającymi człowieka oczami? No tak, w końcu był psychologiem i zapewne nawet sposób trzymania przez Lily widelca mówił mu, jaką osobą była.
Gdy zaspokoiła głód, odstawiła pusty talerz. Pomyślała, że Tom naprawdę jest niezły. Powiedział przecież do niej tylko dwa zdania i to nie wnoszące niczego do znajomości. A mimo to czuła się przy nim dobrze. To przez jedzenie. Prawie przez cały dzień nic nie jadła, a on zatroszczył się o to. Ciepłym posiłkiem wzbudził jej zaufanie. A dodatkowo całą uwagę skupiał tylko na niej.
- Minęło już tyle lat, a Davey niczego się nie nauczył – Fency zaczął enigmatycznie. – Dla niego szok jest najlepszą terapią. Gdy byliśmy razem na studiach też zrobił mi coś takiego.
- Przyprowadził do bandy przebierańców? – sarknęła cicho Lily, zanim zdążyła ugryść się w język.
- W gruncie rzeczy tak. Nie jestem tak ekstrawertyczny jak on. Ba, tak gwałtowna zmiana otoczenia jak rozpoczęcie studiów w słonecznej i rozrywkowej Kalifornii, wręcz mnie przerażało. Jestem raczej spokojnym typem. A David odczytał to jako chorobliwą nieśmiałość. I postanowił mnie z niej „wyleczyć”. Chciałem odzyskać od niego swoje notatki przed egzaminem, ale on wiecznie mnie zbywał, powtarzał, że nie ma czasu. W końcu zaproponował, żebym przyszedł do klubu, gdzie miał próby. Zrobiłem to. Oczywiście Dave „przypadkiem” zapomniał dodać, że właśnie miał koncert. Wyciągnął mnie zza kulisów na sam środek sceny. Wyobraź sobie wzrok setek odmalowanych, ustrojonych w skórę i lateks ludzi. Uciekłem stamtąd jak najszybciej. Ale do dzisiaj tego nie zapomnę. Czasem nawet zastanawiam się, jak to możliwe, że David i ja zostaliśmy przyjaciółmi. – Fency uśmiechnął się do wspomnień. – Lecz nie przyjechałaś tu, by słuchać anegdotek o studenckich czasach Havoka. -  Thomas przystawił sobie krzesło i usiadł na nim, opierając gładko wygolony podbródek na splecionych dłoniach.
Lily zrzedła mina. Nie miała nic przeciwko wysłuchiwaniu kolejnych historii na temat Davida. Bo w żaden sposób nie naruszały jej murów obronnych. Jej fortecy, za którą skrywała swoje problemy. Przeklęty Havok miał to nieszczęście napotykać wyrwy w jej murze i zaburzać porządek wewnątrz fortyfikacji. Tak samo jak teraz ten Fency. To nie ich sprawa. Nie ich problem. Ona sama sobie z nim doskonale poradzi.
Taak? Cichy głosik zapytał powątpiewająco. A w jaki sposób?
- Ja... zbyt pochopnie zgodziłam się na przyjazd tutaj. – zaczęła cicho, wtulając głowę w ramiona. – Chcę jedynie wydostać się stąd. Pomożesz mi?
- Zaskoczyłaś mnie. Dlaczego tak bardzo nie chcesz być tutaj?
- Bo nie. Bo nie podoba mi się tutaj. Bo nie czuję się tu dobrze. Bo chcę już do domu. – jęknęła prawie rozpaczliwie.
- Stresujesz się nową dla ciebie sytuacją? To całkowicie normalna reakcja.
- Nie! Ja po prostu... – Lily zerwała się z krzesła. Thomas, pragnąc ją uspokoić, dotknął jej dłoni, przez co wywołał efekt odwrotny do zamierzonego. Dziewczyna nerwowo wyszarpnęła rękę i jeszcze bardziej się odsunęła.
- Jesteś bardzo spięta. Nie lubisz czyjegoś dotyku. Ani obcych miejsc...
- Nie próbuj mnie analizować! Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę TU być! – malarka ukradkiem spojrzała na drzwi. Były niedomknięte, a to oznaczało, że ma szansę stąd uciec.
Kalkulowała w myślach, jak szybki może być Fency, czy zdąży dobiec do drzwi. Potem tylko przecisnąć się przez tłum ludzi i będzie wolna. Wiedziała, że to głupie, ale nie potrafiła tu siedzieć. Czuła się jak dzikie zwierzę uwięzione w klatce. Irracjonalny strach przed zbyt domyślnym psychologiem, budził w niej niewyobrażalną wręcz potrzebę ucieczki. Chciał się dobrać do jej głowy, rozgrzebywać sprawy dawno schowane i zakopane.
- Spokojnie, Lily...
Daruj sobie. Teraz! Grey rzuciła się do ucieczki. Thomas był tak zszokowany, że jego jedyną reakcją było wyprostowanie się. Dziewczyna dopadła drzwi i wylądowała w objęciach wchodzącego mężczyzny. Ledwo poczuła na swojej talii dłoń obejmującego i całkowicie zamarła.
- Jak uroczo. – zaśmiał się mężczyzna.
Lily uniosła wzrok. Utkwione w nią były piwne tęczówki Jareda Leto. Uśmiechał się bezczelnie przyciskając ją sobie do piersi. Serce dziewczyny tłukło się w jej wnętrzu jak oszalałe. Każdy centymetr skóry mierził ją od obcego dotyku. Wydawało jej się, jakby Leto otaczał ją coraz bardziej i zamykał w nierozerwalnym uścisku. Nie próbowała się wyrywać, zbyt przerażona i sparaliżowana mrugała zawzięcie, by powstrzymać potok łez.
- Jaka przestraszona! Jak króliczek otoczony przez stado psów gończych. Podoba mi się. Och, nawet widzę swoje odbicie w twoich zaszklonych oczach. – Grey spuściła wzrok i schowała głowę w ramionach. Wyrywała się, ale był silniejszy. – Popatrz na mnie, króliczku. – szepnął. Lily z całych sił zaciskała powieki. – Popatrz na mnie! – powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Czego on ode mnie chce? Co ja mu zrobiłam? Widzę go pierwszy raz na oczy! Z jakiej racji ten wielbiony i ubóstwiany przez wszelakiej maści dziewczyny z Marie Woods na czele uwziął się na mnie? Czemu Thomas Fency nie zareaguje w żaden sposób? Czy to kolejny podstęp Davey’ego? Kolejny etap „leczenia mnie”? Niech to się skończy! To się nie dzieje naprawdę. To tylko sen. Tylko koszmar. Ja śpię i jak otworzę oczy, będę w swoim pokoju.
Uniosła powieki i srogo się rozczarowała. Jeśli kiedykolwiek pomyślała o Jaredzie Leto, że jest przystojny albo co gorsza, że jest dobrym człowiekiem, tak teraz jego widok wywoływał mdłości. Jego piękna twarz była po prostu straszna, przerażająca, jego bliskość niczym rozgrzany do czerwoności pręt ocierający się o jej ciało, jego dotyk tak obcy, a tak boleśnie znany. Lily nie mogła powstrzymać drżenia wargi.
- Twój strach i twoja niewinność... – pojedyncza łza spłynęła po jej policzku pozostawiając na nim czarny szlaczek. – Chcę je dla siebie.
- Zostaw mnie, zostaw mnie... – wydyszała, łapczywie wciągając powietrze w płuca.
- Co jest...?
Gdy poczuła, że ucisk zelżał, niczym rakieta wystrzeliła przez korytarz w stronę zatłoczonej Sali. Z obłędem w oczach, podpierając się ścian i stolików przemierzyła klub. Na zewnątrz, chłodny powiew watru omiótł jej twarz. Lily ruszyła przed siebie, nie bacząc na to, że wcale nie znała miasta. To było jak wewnętrzny rozkaz: uciekać jak najdalej. Choć na wysokich szpilkach i z całym trzęsącym się z przerażenia ciałem było to trudniejsze niż się wydawało.
Dziewczyna nie wiedziała, czy szła długo, czy zaledwie chwilę, czy przebyła kilka kilometrów, czy tylko kawałek. Ukucnęła przy ścianie jakiegoś budynku, nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi na ulicy. Objęła głowę dłońmi i wbiła swój wzrok w kamienne płyty chodnika.
Co się dzieje? Czego tak się boję? Co to była za scena? Ja chcę do domu. Chcę do... Myśli zbuntowały się. Nie pozwoliły dokończyć rozpaczliwego: chcę do mamy. Mama nie byłaby zadowolona. Tak jak wtedy. Wtedy też nie była zadowolona.
Chcę do kogoś, kto mógłby mnie pocieszyć. Ale same słowa już nie wystarczą. A z drugiej strony dotyk tylko pogarszał sprawę. Co jest ze mną nie tak?
- Lily?
Uniosła głowę. Thomas Fency stał zaledwie kilka kroków od niej.
Zabieram cię do mojego mieszkania.
Nie odpowiedziała, ale podniosła się z ziemi. Tom zaprowadził ją do swojego samochodu. Przy luksusowym wozie Davida, pojazd Fency’ego nie prezentował się zbyt okazale. Ale przecież psycholog raczej nie zarabiał milionów. Grey usiadła na tylnym siedzeniu i przez prawie całą podróż nie odezwała się słowem. Starała się skupić całą swoją uwagę na widokach za oknem. Jej pierwszy zachwyt paletą barw już dawno minął. Przez wydarzenia z garderoby wszystko wydawało jej się wyblakłe i mdłe.
Dziewczyna czuła, że mogłaby się rozpłakać, gdyby miała choć trochę więcej siły. Gdy wszystko tak się skumulowało, trudno jej było wybrać, z jakiego konkretnie powodu chciała rozpaczać. Została dotknięta do żywego już tyle razy tego dnia, że każdy kolejny wstrząs przebiegał u niej bez echa. Nawet, jeśli Fency wyrzuciłby ją z samochodu albo wywiózł na kompletne pustkowie, jej jedyną reakcją byłoby wzruszenie ramion.
Thomas zaparkował samochód na podjeździe, obok niedużego domku z zadaszoną werandą. Przed wejściem Tom zatrzymał ją.
- Uważaj na Spike’a. Gdy się cieszy strasznie skacze. A jest już naprawdę ciężki. I nie zajmuj się, proszę, piętrzącymi się wszędzie pudłami.
Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił ją do środka. Widać było, że Tom był w trakcie przeprowadzki. Większość rzeczy codziennego użytku spoczywała w kartonach, które zajmowały większość miejsca w mieszkaniu. Między nimi z zadziwiającą zwinnością nadbiegał ku Lily buldog angielski. Miał tak pocieszny pyszczek, że Grey choć na chwilę zapomniała o swoich problemach i nieśmiało uśmiechnęła się, gdy psiak był już przy niej. Najpierw ją obwąchał, a potem, gdy tylko się ku niemu pochyliła, skoczył ku niej. Tom miał rację, buldog był naprawdę ciężki i Lily runęła razem z nim na stojący w pobliżu karton. Pies z ogromnym entuzjazmem wskoczył na jej kolana i domagał się pieszczot. Dziewczyna nie mogła odmówić sobie i jemu tej przyjemności.
Thomas usiadł na kanapie i przyglądał się całej scenie z ukontentowaniem.
- Tom i Spike. Brakuje już tylko Jerry’ego. – Grey na chwilę opuściły ponure myśli.
Fency w odpowiedzi uśmiechnął się, choć bardziej to wyglądało na grymas towarzyszący bólowi zęba.
- Czujesz się trochę lepiej?
- Nie bawiłam się z żadnym zwierzakiem, odkąd odszedł mój Jack. – Lily głaskała psa, przypominając sobie miękkie futerko i długie uszy swojego pupila.
- Zwierzęta cię lubią. Jakiej rasy był Jack?
- Jack był królikiem.
- No tak. Powinienem był się tego domyślić. – Tom rozsiadł się wygodniej.
Lily wiedziała, że każdy dobrze wychowany człowiek pociągnąłby dalej tę rozmowę. Ale w tej sytuacji jej ostatnim zmartwieniem była opinia psychologa o niej. Zresztą niezależnie co by zrobiła, on i tak już sobie dawno o niej zdanie wyrobił, na podstawie chociażby jej mrugania powiekami czy odgarniania włosów.
Zamiast się nad tym rozwodzić wolała  głaskać Spike’a. To ponad rok od czasu, gdy z jej życia zniknął Jack. Od tamtego czasu nadal nie potrafiła sobie na wykrzesanie z siebie uczuć do nowego zwierzaka.
Thomas nie odrywał od niej wzroku. Niby wygodnie rozłożony na kanapie, niby nienachalnie zerkał, ale Grey nie mogła się oprzeć wrażeniu, że prawie słyszy intensywną pracę trybików w mózgu Fency’ego. W jaki sposób zagadać, by wyrwać od tej dziewczyny informacje? A może planował już jakiś projekt badawczy, jakąś skomplikowaną analizę, na podstawie której napisze jakąś przełomową książkę?
         Mężczyzna wstał.
- David pewnie zastanawia się, co się z nami stało. Powiadomię go, że jesteś u mnie. – Tom wyszedł zatelefonować do swojego przyjaciela.
         Lily tylko skinęła głową na znak, że zrozumiała. Czy Dave teraz po nią przyjedzie? Po tym, jak rozstali się w dość burzliwy sposób, ponowne spotkanie nie było tym, czego dziewczyna w tamtym momencie sobie życzyła. Może dlatego, że ją rozczarował? Chociaż... nie to nie było też rozczarowanie. Tak naprawdę bała się tego, że Davey już trochę ją znał i nie pohamowałby się przed drążeniem tematu i rozkładaniem wszystkiego na czynniki pierwsze. Thomas jako osoba nieznajoma wykazałby się co najmniej nietaktem rozmawiając z nią o tym. To może miałoby jakiś sens, gdyby Fency nie był psychologiem. On przecież utrzymywał się z wywlekania na wierzch problemów całkowicie obcych ludzi. To był dla niego chleb powszedni. Z tym, że to oznacza także, że się na tym doskonale zna i wie w jaki sposób takie rozmowy prowadzić. Lily musiała pogodzić się  tym, że prędzej czy później będzie musiała powiedzieć coś więcej i odnieść się do swojego wnętrza.
         Po rozmowie trwającej najwyżej kilkadziesiąt sekund, Tom wrócił z niewielkiej sypialni odgrodzonej od reszty mieszkania przesuwanymi drzwiami. Wyglądał na lekko podirytowanego, ale gdy się odezwał, jego głos nie zdradzał żadnej emocji. Kolejna psychologiczna sztuczka, której zapewne nauczył się na studiach.
         - Więc zajmijmy się tobą, Lily.
         - Nie mogę doczekać się tortur. – dziewczyna opuściła ze zrezygnowaniem ramiona.
- Przyznam szczerze, jesteś pierwszą osobą, dla której gorąca kąpiel to tortura.
- Myślałam, że zaczniesz mnie o wszystko wypytywać.
- Żartujesz chyba? Wiesz, czym cechuje się dobry psycholog? Dbaniem o komfort i wygodę swojego pacjenta. Więc wydaje mi się, że powinnaś raczej odpocząć.
- Zdążę odpocząć, zanim David po mnie przyjedzie?
- Spokojnie, nie spodziewam się go aż do jutrzejszego południa.
- Co? Dlaczego?
- Nie co, tylko kto. Carla. – Tom powiedział to takim tonem, jakby samo imię narzeczonej Davida pozostawiało nieprzyjemny posmak w ustach. – Są trochę sobą w tej chwili zajęci.
Lily sarknęła cicho. Ta informacja wywołała w niej jeszcze dodatkowe uczucie rozdrażnienia. Cudownie, David praktycznie zostawił ją na pastwę losu, by sobie pobaraszkować ze swoją dziewczyną. Pewnie zabrał Lily do LA tylko po to, by nie stękała, że znów miga się od pozowania i wyjeżdża pogzić się ze swoją dziewczyną. Jak tak bardzo ją kocha, to czemu nie mieszkają razem?
Kiedy Grey katowała buldoga swoimi pieszczotami i jednocześnie w myślach rozsmarowywała Havoka po ścianach, Tom przyszykował dla niej kąpiel, ręczniki i swoje dresy, które miały posłużyć Lily za piżamę.
Ciepła kąpiel ukoiła zmysły i pozwoliła się dziewczynie zrelaksować. Wywołała też jeszcze jeden dobroczynny efekt – senność. To było dokładnie to, czego malarce potrzeba było do szczęścia. Zanurzenia się w świecie pozbawionym problemów.
Wreszcie czysta, świeża i w niewyzywających ciuchach z utęsknieniem czekała chwili, gdy Fency skończy szykować dla siebie posłanie; uparł się by to Lily spała na jego łóżku w sypialni, on natomiast postanowił zająć kanapę.
Malarka usnęła szybko, ale nie dane jej było odpocząć. Jej wolną od problemów krainę snów nawiedził przeszywający wzrokiem Jared Leto. Jej głowę wypełnił jego śmiech, pogardliwy głos i kpina, z jaką odniósł się do niej w garderobie Plazy. Wkrótce cały świat przysłoniły jego błyszczące, wielkie, piwne oczy…
- Zostaw… - usiadła gwałtownie i rozejrzała się po całkowicie obcych ścian – Nie...  
- Lily? Co się dzieje? – drzwi rozsunęły się i w progu pojawił się Tom w szarym podkoszulku i w kraciastych spodniach od piżamy.
- Wciąż widę te oczy, te straszne oczy. A jego głos dudni mi w czaszce – dziewczyna przeczesała palcami włosy. To krótkie spotkanie, ledwie zetknięcie się, a wywołało tak traumatyczny skutek, wbiło się w jej podświadomość tak silnie, że wyparło inne uczucia związane z Joanną i transwestytami w klubie. A najgorsze w nim było poczucie, że widziała te oczy nie po raz pierwszy.
- Czyje oczy?
- Jareda Leto! I to, jak sam powiedział, że upaja się moim strachem! Co ja mu zrobiłam, Tom? Czemu tak mi powiedział?
Fency po raz pierwszy nie potrafił zapanować nad wyrazem swojej twarzy. Przysiadł na brzegu łóżka z zaskoczeniem i głębokim szokiem bijącym z jego mądrych oczu. Tym bardziej wyraźnymi, że nie skrytymi za szkłami okularów. W końcu wydukał:

- Lily, on nic takiego nie powiedział.
_______________________________________________
Sama się sobie dziwię, że coś dodałam. Coś, co leżało na komputerze od dawna. Coś tak miałkiego, że aż wstyd to ukazywać światu. Ale musiałam. Potrzebuję detoksu po maratonie kolosów. Jakość marna, naprawdę. I cliffhanger, że tylko się powiesić.


poniedziałek, 7 października 2013

18

- Więc... – Lily w końcu przerwała milczenie. Od kilku godzin siedziała w samochodzie Davida i patrzyła na monotonny krajobraz przedstawiający głównie pola i lasy, a od czasu do czasu pagórki. Raz po raz przez jej myśli przemykała wizja Joanny. I za każdym razem Grey zaciskała mocno pięści. Chciała się choć na chwilę od tego odłączyć. – Ten Thomas Fency to psycholog, tak?
- No tak. – David zwrócił głowę w jej stronę.
- I niby w jaki sposób on rozwiąże mój problem?
- Wystarczy, że go poznasz i posłuchasz. Zaufaj mi.
- Skąd to wiesz? Z autopsji? – zapytała złośliwie.
- Niezła próba. Ale nie. Razem z Tomem studiowałem psychologię. Byliśmy naprawdę udanym duetem.
- Byliśmy? – Grey od razu wychwyciła subtelną zmianę głosu Davey’ego.
- Ostatnio nasze stosunki są dość... napięte. Poróżniła nas pewna kwestia.
- A to zaproszenie było od niego?
- Nie... od naszych... wspólnych znajomych, którzy uważają, że Tom przechodzi trudny okres, a ja nie powinienem zbyt osobiście traktować niektórych jego uwag.
- Rozuumiem. Znaczy nic nie rozumiem, ale nie muszę się w to wgłębiać, prawda? – Lily spojrzała na niego z ukosa.
- Co masz na myśli?
- No, że to twoja sprawa i nie musisz mi się z niej spowiadać. – dziewczyna wzruszyła ramionami. Przecież Davey był tylko jej modelem. A to, że postanowił jej teraz pomóc traktowała jak jego sposób na oderwanie się od nudy i rutyny. Nawet jeśli jako jedyny wyciągnął do niej dłoń. Nie chciała sobie niczego wyobrażać, a zwłaszcza tego, że mogłaby być przyjaciółką Davey’ego Havoka.
- Lily. Ufam ci, nie pamiętasz? – malarka popatrzyła na mężczyznę  ale ukryty za szkłami okularów przeciwsłonecznych był całkiem trudny do przejrzenia. W każdej chwili mógł wybuchnąć śmiechem i obrócić to wszystko w żart. To potrafiło być naprawdę irytujące, ale Lily musiała sama przed sobą przyznać, że właśnie przez to David dodatkowo ją fascynował.
- Pamiętam. Ale czy zawsze ufasz nowo poznanym osobom? To trochę naiwne, zwłaszcza że jesteś kimś sławnym.
- Gdybyś naprawdę chciała, to już dawno poleciałabyś z jakimś łakomym kąskiem do tych wszystkich szmatławców. Poza tym, a może dzięki tej sławie nauczyłem się rozpoznawać, kto jest wart moich gorzkich żali.
- Czyli teraz będziesz mi się wyżalał?
- Nie myśl sobie, że wypłakiwanie się na ramieniu jest zarezerwowane tylko dla ciebie.
- Ej, to było...! – Lily założyła ręce na piersi, udając obrażoną. A w tym czasie Davey chichotał pod nosem.
- W każdym razie... Spokojnie, na razie nie będę używał twojej kurtki jako chusteczki higienicznej. Tom i ja chwilowo przeprowadzamy konkurs, kto jest bardziej upartym osłem. Tak przynajmniej twierdzi większość naszych wspólnych znajomych. Osobiście nie uważam się za osła, to tak dla jasności. Nie podoba mi się, gdy ludzie oceniają coś, nie mając całego obrazu sytuacji. A prawda jest taka, że Thoma źle się wyraża o mojej dziewczynie, Carli.
- Jak mogłam nie wpaść, że  cały zgrzyt rozgrywa się przez dziewczynę. – Lily westchnęła ostentacyjnie. Czyli Dave rzeczywiście ma kogoś. Na dodatek jakąś Carlę, która w głowie malarki od razu przybrała postać ognistej hiszpanki tańczącej flamenco. Skrzywiła się, bo ktoś taki w ogóle nie pasował do Havoka. Oczywiście tylko w jej wyobraźni. I nie, wcale nie brała pod uwagę, że sama byłaby dla niego lepsza.
- To wcale nie jest taki błahy problem. Tom uważa, że Carla ma na mnie zły wpływ. To kompletna bzdura. Rozumiem, można za kimś nie przepadać, ale niby w czym Carla jest gorsza od innych kobiet. Faktycznie, nie przypomina żadnej z moich poprzednich partnerek ale, do cholery, co z tego?! – David uderzył z frustracją w kierownicę.
- Jeżeli jesteście szczęśliwi... Nie wiem, David. Nie bardzo mogę się wypowiedzieć.
- Jesteśmy szczęśliwi... tak mi się wydaje. Nawet czasem myślę, że powinienem jej się oświadczyć.
- Powinienem? – popatrzyła na niego zdziwiona.
- Wydaje mi się, że ona tego oczekuje.
- A ty? Oświadczyny to jest oznaka poważnego zaangażowania. Jesteś pewien, że chciałbyś spędzić z nią resztę życia?
- Zupełnie jakbym słyszał Toma! Tylko bardziej sceptycznym tonem. A ja nie wiem! Skąd mam wiedzieć czy za dziesięć lat nie zmieni mi się to? Człowiek nie jest jednowymiarowy i stały. Różne czynniki wpływają na osobowość każdego.
- Ale czy teraz czujesz, że nie potrafiłbyś bez niej żyć? Czy śpiewając „I met my love before I was born”*, to własnie jej obraz masz przed oczami?
- Ktoś tu, jak widzę, odrobił lekcje.
- Ten ktoś odrabia je sumiennie od ośmiu lat. Ale nie to jest teraz tematem naszej rozmowy. Najważniejsze to czuć, że gdzieś w świecie jest ktoś, kto cierpliwie na ciebie czeka. I świadomość, że nawet w czasie największej zawieruchy masz do kogo wrócić.
- Tak. Masz rację.
- Wiem, ja zawsze mam rację.
- Za to skromności ci poskąpiono. – David wypiął język. Czy on kiedykolwiek zachowuje się jak przystało na poważnego człowieka? Chyba nie, ale to nawet lepiej.
- Dopiero teraz na to zwróciłam uwagę. Co się stało z twoim kolczykiem? – Lily przygryzła wargę i uniosła brwi.
- To głupia historia. Wyrwał mi się podczas bójki.
- Co? – Grey wybuchła śmiechem.
- Co w tym śmiesznego? Jakiś frajer wjechał we mnie ubłoconym rowerem, to mu zwróciłem uwagę, zaczęliśmy się szarpać i zanim cokolwiek poczułem, kolczyk zaczepił się o jego koszulę. Jedno pociągnięcie i zostałem bez niego.
- Mhm. A teraz przypomnij sobie, że mi ufasz i powiedz prawdę. – dziewczyna od razu wyczuła, że Dave wciskał jej kit. Nie wiedziała tylko dlaczego.
- Dlaczego uważasz, że to zmyśliłem?
- Nie masz blizny. A tak się składa, że doskonale wiem, jak wygląda skóra po wyrwanym kolczyku. – Lily dotknęła językiem prawego kącika ust. Wyczuła w tym miejscu zgrubienie powstałe w wyniku założonych tam szwów. -  W końcu sama mam ich szesnaście.
- Widzę, że mamy tu specjalistę. Skoro już musisz wiedzieć, po prostu go wyjąłem, wielkie mi halo.
- Zawsze myślałam, że go lubisz... – Lily wzruszyła ramionami i odwróciła głowę.
- Ale przestałem go lubić. Mam do tego prawo czy też nie?
- Oczywiście, że masz. Nie musisz się tak bulwersować. Tylko po co wymyślać jakieś niestworzone historie?
- Dopiero ty nie dałaś się na to nabrać. – mruknął.
- Davey Havok uwikłany w sieć kłamstw.
- Daruj sobie, dobrze? – pierwszy raz, odkąd go poznała, Lily widziała Davida tak zirytowanego. Nie było już śladu po tym wiecznie żartującym i wyluzowanym mężczyźnie, który codziennie kręcił się na tronie i utrudniał jej malowanie.
- Dobrze. Nie chciałam cię zdenerwować.
- Przepraszam, po prostu... po prostu zmieńmy temat, co ty na to? Więc mówisz, że masz szesnaście kolczyków, tak?
- Tak, po osiem na każde ucho.
- Uszy są takie oklepane, myślałem  że przekułaś sobie mniej sztampowe miejsca. – uśmiechnął się wrednie.
- Cóż to za spekulacje! Kilka lat temu miałam też kolczyk w wardze, ale prawdę mówiąc piercing nigdy aż tak do mnie nie przemawiał. Wolę tatuaże.
- Których posiadasz aż całe dwa.
- Aż całe dwa, to pozwalam ci dojrzeć. Wszystkich mam trzynaście.
- Naprawdę?! – Davey spojrzał na nią znad okularów. – Więc dlaczego ich nie pokazujesz?
- Bo one są dla mnie, a nie dla widoku innych. – Lily zaczęła skubać skórkę przy paznokciu. Wcale nie miała zamiaru mówić mu o tatuażach, ale jakoś samo jej się to wyrwało.
- Tak są szkaradne?
- Nie! Są piękne, naprawdę piękne  Ale... tatuaże to nie tylko ozdoba ciała. Znaczą dla mnie wiele. I przecież są moje. Nie muszę ich nikomu pokazywać.
- Tak, ale... chciałbym je kiedyś zobaczyć... – Słysząc to, dziewczyna aż się zarumieniła. Szybko odwróciła głowę w stronę okna, by ukryć przed mężczyzną swoje zakłopotanie. Żeby mu je wszystkie pokazać, musiałaby stanąć przed nim prawie naga. Z trudem przełknęła ślinę. Ale przecież to niemożliwe! On ma dziewczynę! Której się oświadczy. I powiedział to tylko dlatego, że nie ma bladego pojęcia, w jakich miejscach znajdują się jej tatuaże. Gdyby wiedział, na pewno by mu to nawet przez myśl nie przeszło. – No, ale, ekhm... – David poprawił swoje usadowienie na fotelu. – Więc, yy... Często bywasz w Los Angeles?
- Dave, zmieniasz tematy z prędkością światła.
- Myślałem... wydawało mi się, że nie chcesz o tym rozmawiać.
- Dobrze ci się wydawało. – Lily objęła się ramionami.  – Ale nikt mnie do tej pory o tatuaże nie pytał.
- Nic dziwnego, skoro ludzie o nich nie wiedzą.
- Anton wie. I...
- I Joanna.
- Tak. – Grey zacisnęła usta, słysząc imię swojej przyjaciółki. Nie chcę o niej teraz myśleć. – Ja zrobiłam swój pierwszy tatuaż niedługo po osiemnastych urodzinach. I potem już nie potrafiłam przejść obojętnie obok salonu tatuażu. Zresztą co ja ci będę opowiadać, sam ozdabiałeś się nie jeden raz. Każdy z motywów nie tylko upiększa moje ciało. Myślałeś kiedyś o tym, dlaczego odczuwamy ból? Ja... potrzebowałam... potrzebuję tego. Przeświadczenia, że że panuję nad ciałem, że jest moje. Ból to jedyne, co potrafię odczuwać. David, ja oszukuję siebie i wszystkich, wmawiając, że wiem co to szczęście albo radość. Jestem pustą powłoką, zaopatrzoną tylko w receptory bólu. Tylko dzięki temu mogę upewniać się, że żyję.
- Lily... – Havok po raz pierwszy od początku podróży zdjął okulary. Patrzył na nią tak długo, że dziewczyna zaczęła się obawiać, że zaraz spowoduje wypadek. Niemniej, w jego spojrzeniu dostrzegła zrozumienie.
- Wiem, że to głupie, ale nigdy nie miałam okazji być w LA. – odpowiedziała, zupełnie jakby między tą kwestią, a pytaniem Davida nie powiedziała niczego innego. Niczego tak skrzętnie ukrywanego i szczerego.
Jedyną reakcją mężczyzny było tylko głębokie westchnięcie. Dowiedział się przecież więcej, niż mógłby kiedykolwiek oczekiwać. To mu powinno wystarczyć.
- Prawdę mówiąc niewiele różni się od innych miast. Oczywiście nie każda metropolia wita cię napisem Hollywood, ale w gruncie rzeczy niczym nadzwyczajnym nie zachwyca.
- Duże miasta budzą we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony przytłaczają wielkością, ale z drugiej kuszą i fascynują każdą krętą uliczką. – Lily niecierpliwie spojrzała w okno, mając nadzieję ujrzeć na tle ciemniejącego powoli nieba łunę jasnych świateł.
Chciałaby już tam dojechać, zanim znów zacznie uzewnętrzniać swoje najbardziej skryte tajemnice. Po raz pierwszy odkąd się poznali, Grey miała dość towarzystwa Havoka. I nie chodziło tu konkretnie o niego. Tylko o Lily. Dopóki myślała o Davidzie jak o swoim modelu czy kliencie, to wszystko było łatwe. Teraz, kiedy on mówi, że jej ufa, wszystko się tylko skomplikuje. Zostaną „przyjaciółmi”. A od tego już tylko pozostaje krok, by popuścić wodze fantazji i wpakować się w jakieś głupie i całkowicie niepotrzebne zauroczenie, podsycane nadzieją i zaufaniem Davida, choć on będzie uważał ją tylko za przyjaciółkę  Po co jej jakieś niezręczne sytuacje, problemy, które powstaną, a powstaną na pewno, Dave nie jest kretynem, szybko się zorientuje, że niechybnie stał się niezamierzenie obiektem westchnień Lily. I jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie zakończenie znajomości.
To głupie. A Havok sam do tego doprowadza. Przyjaźni mu się zachciało. Czy może sprzymierzeńca w walce ze swoim przyjacielem Thomasem? Możliwe, że ta wycieczka do Los Angeles miała i drugie dno? Może Davey wcale nie był taki bezinteresowny?
Takie myślenie wkrótce ją zabije. Jak nie doprowadzi do obłędu, to przez stres z nim związany Lily nabawi się jakiś niewydolności sercowych czy czegoś w tym rodzaju. Tak czy inaczej bezpowrotnie pożegna się z tym światem. Stop. Przestań o tym myśleć!
- Już widzę, jak Tom będzie tobą zachwycony – David skomentował jej wypowiedź, nieświadomy toczących się w głowie Lily wojen. – Chociaż, jak tak teraz o tym pomyślę, to nie wiem, czy nie będzie chciał mi cię podkraść. – mężczyzna uśmiechnął się i spoglądając w lusterko, poprawił niesforne pasmo włosów opadające mu na czoło.
- Próbujesz mnie z nim zeswatać  – Lily nabrała powietrza w płuca. To nawet całkiem sprytne, jeśli chciał przekierować zainteresowanie dziewczyny na kogoś innego. Wtedy nie musiałby odczuwać żadnych wyrzutów sumienia, w razie jakiegoś niespodziewanego zapałania do niego uczuciem. Tylko dlaczego, do cholery, prowokował wszystkie zmysły Lily używając takich słodkich słówek?
- W przypadku Toma sprawdza się powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają. A ty jesteś do niego zbyt podobna. Poza tym on chwilowo nie jest zainteresowany związkami.
- Dlaczego? – malarka mogła wyrzucić swoją teorię do kosza. Ale to niczego nie wyjaśniło, niezadane na głos pytania nadal pozostały bez odpowiedzi.
- Sądzę, że lepiej jak Fency sam ci o tym opowie.
- Skąd pewność, że w ogóle poruszy ten temat?
- Możliwe, że piętnastoletnia znajomość ma z tym coś wspólnego. – mężczyzna posłał jej figlarny uśmiech.
 Lily momentami miała dość tego jego całego arsenału min. A najbardziej wkurzało ją, że David tak skutecznie potrafił za tymi wszystkimi uśmieszkami schować swoje prawdziwe uczucia. Ale z drugiej strony lepiej było maskować się pozytywnymi wyrazami twarzy, a nie wiecznym naburmuszeniem, jak to ona potrafiła robić.
Minęli wzgórze, gdy niespodziewanie przed nimi ukazała się panorama Los Angeles. Lily aż podniosła się na siedzeniu, by pochłonąć wzrokiem taki widok. Z niemym zachwytem i szeroko otwartymi ustami wodziła oczami  by w całości ogarnąć wspaniały widok. Ale nie była w stanie. Nieskończone wręcz połacie budynków oświetlone milionami latarń i neonów, podziałały pobudzająco na malarkę. Jeszcze nigdy w życiu, nie widziała czegoś takiego. Nie potrafiła nazwać ani tego, co widziała, ani tego, co w niej się narodziło w związku z tym widokiem. Rozplanowane rzędy oświetlonych ulic przecinających się nawzajem. Przedmieścia ciągnące się kilometrami, prawie idealnie płaskie, niezaburzone wyrastającymi znikąd wieżowcami. Dopiero w odległości, zdawać by się mogło nieosiągalnej, stały majestatycznie drapacze chmur. W różnych kształtach, fantazyjnie oświetlone wryły się w pamięć dziewczyny. Całe miasto magicznie odcinało się od ciemniejącego nieba, rozjaśnionego przez łunę.
Kiedy wreszcie jechali ulicami LA, malarka żałowała, że nie ma dodatkowych sześciu par oczu. Architektoniczne dzieła sztuki zasługiwały na dłuższą kontemplację i analizę, a Lily mogła im poświęcić tylko ułamek sekundy. Zadzierała wysoko głowę, by spojrzeć na biurowce i siedziby najróżniejszych korporacji. Od tego widoku aż zakręciło jej się w głowie.
Ludzie przyjeżdżali tu dla rozrywek, dla sławy, pieniędzy, lepszego życia. Grey wiedziała, że będzie przyjeżdżać tu tylko, by zaspokajać swój głód tak wspaniałego teatru świateł, kolorów i kształtów.
- Nie mów, że ciebie to nie rusza. – odezwała się, gdy w końcu zaczęło do niej docierać, że David zamiast podziwiać to ucieleśnienie kontrolowanego chaosu, bez przerwy przyglądał się jej.
- Obawiam się, że ten widok mi spowszechniał  A może zachwyt nad nim zbladł po tym, co dane mi było zobaczyć w życiu
- Na przykład co? – Lily oczywiście wiedziała, że w tym wielkim świecie jest jeszcze mnóstwo cudów. Wiele z nich oglądała na zdjęciach. Ale to się przecież nie liczyło. Nigdy nie spodziewała się, że panorama Los Angeles wywoła u niej takie uczucie uniesienia i podniecenia.
- Na przykład plamki świateł tańczące na twoich włosach. Są zniewalające. – dziewczyna automatycznie dotknęła dłonią czubka głowy. Poprawiła grzywkę, by choć trochę zasłonić swoje zawstydzenie.
Czemu on jej to mówił? W jakie gierki znów pogrywał. Raz mówi o swojej dziewczynie, a potem prawi takie komplementy. Jaki miał w tym cel? Ukryty za maską pewności siebie i wyluzowania, jak zwykle nie ukazywał swych prawdziwych zamiarów. Być może, znów z niej się nabijał. Tylko tym razem w bardziej wyrafinowany sposób?
Jechali w stronę zachodniego Hollywood. Lily dostrzegła na wzgórzach majaczących na horyzoncie słynny biały napis. Ale uczucie uniesienia musiała schować głęboko, gdyż właśnie dojeżdżali na miejsce. Malarka spodziewała się jakiejś poradni psychologicznej albo zwykłego domu pana Fency’ego. A tymczasem David zaparkował przed klubem, którego nazwa „The Plaza” nic dziewczynie nie mówiła. Teraz rozumiała, dlaczego musiała się ubrać bardziej ekstrawagancko. Ale to nie tłumaczyło, w jaki sposób wizyta w klubie pomoże rozwiązać jej problem. Jeśli David sądzi, że przez taniec i hulankę zapomni o wszystkim, to jest w ogromnym błędzie. Ale przecież Davey należał do ruchu Straight Edge, więc takie wariactwo raczej nie było w jego stylu.
Mężczyzna obojętnie minął długą kolejkę, skinął w stronę bramkarza, złapał Lily za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna, jak zwykle czując kontakt ze skórą kogoś innego, mimowolnie się spięła. Weszli do zatłoczonej i dusznej sali. Przeciskali się przez tłumy tańczące, wyginające się i ocierające się o siebie. Wkoło można było wyczuć atmosferę wyczekiwania. Tylko na co?
Wszyscy pracownicy sprawiali wrażenie, że znali Davida. Czyżby to właśnie byli jego znajomi? Havok, nadal ściskając Grey za rękę, podszedł do stłoczonej grupki przy barze. Lily czuła się nerwowo, od góry do dołu ustrojona w panterkę, ale widząc te kobiety odetchnęła z ulgą. Jej zwierzęcy deseń był niczym w porównaniu ze strojami tych bywalczyń klubu. Mocny, wyzywający makijaż, pełen brokatowych zdobień, połyskujące cekinami sukienki i pierzaste węże boa – to elementy prawie każdej kreacji. Dave puścił ją i rozpoczął rytuał przywitań. Każdą z towarzyszek witał z osobna i zamieniał z nią kilka zdań. Dziewczyna czuła się jak piąte koło u wozu, zupełnie niepotrzebna. Wreszcie, gdy wszyscy się z nim przywitali cała uwaga skupiła się na Lily. Malarka z goryczą stwierdziła, że wolała być ignorowana niż stać teraz w świetle reflektorów.
- To fenomenalna artystka i bardzo ważna dla mnie osoba – Lily Grey. – przedstawił ją.
Grey uśmiechnęła się niepewnie, a jej dłoń ujęła stojąca najbliżej brunetka. Lily drgnęła, gdy iskra przeskoczyła z palców ozdobionych mnóstwem pierścionków na jej rękę. Wtedy też zauważyła, że kobieta ma nad wyraz dobrze wyrobione mięśnie ramion. A ponad to nieprzeciętnie męską szczękę i delikatny zarys zarostu.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Osoba początkowo brana za kobietę, tak naprawdę była mężczyzną! Obrzydliwym zboczeńcem w ciasnej sukience i krwiście czerwonej szmince na ustach. Czując rodzące się przerażenie i obrzydzenie, rozejrzała się dookoła siebie. Wszyscy znajomi Davida byli transwestytami! Nogi się pod nią ugięły, świat przestał być wyraźny i Lily zaczęła ogarniać ciemność, gdy krąg przebierańców zacieśnił się wokół niej.
__________________________________________________
Tak, dodałam coś nowego. Cieszycie się? Pewnie tak, zwłaszcza, że zrobiłam to tak szybko. Ale po przeczytaniu tego pewnie miny wam już zrzedły. Dla mnie ten fragment jest po prostu słaby i nudny. I w ogóle taki be. Po poprzednim nie wiem czy uda mi się stworzyć coś tak spektakularnego. Teraz mam jeszcze jeden problem. Ale to akurat mało ważne.
Większym problemem są moje studia, a co za tym stoi - brak czasu. Być może nawet przez dłuższy czas niczego nie dodam. A jestem zła na siebie, bo coś się w końcu dzieje, a ja nie mam kiedy tego opisać! Grrr!
* Fragment piosenki AFI "Love like winter" z płyty "Decemberunderground"

niedziela, 29 września 2013

17

Kolejne tygodnie przybrały postać sielskiej monotonii, zupełnie takiej jak przed urodzinami Lily. Z perspektywy czasu okazało się, że ten pozorny spokój, to tylko cisza przed burzą, która miała się rozpętać w życiu Grey.
A wszystko wydawało się być tak piękne. Obraz w końcu zaczął przypominać Davida. Stuarts już więcej nie zawracała malarce głowy, co więcej, zdawało się, że straciła zainteresowanie Antonem. Nawet Joanna nie zachowywała się wyniośle i arogancko, jak to potrafiła mieć w zwyczaju. Można by pomyśleć, że przeszła jakąś głęboką przemianę wewnętrzną. Starała się być dla wszystkich miła, pytała o samopoczucie i nie przytłaczała wszystkich swoją osobą. O ile Lily była tym lekko zdziwiona, to Anton nie potrafił ukryć swojego zszokowania. Grey chciała, by to wszystko trwało wiecznie.
Oberwanie chmury rozpoczęło się 24 marca. Nic go nie zapowiadało. Kalifornijskie niebo jak zawsze było nieskazitelnie błękitne. Może właśnie dlatego wydarzenia tego dnia były dla Lily jak grom z jasnego nieba.
Jak zwykle dzień zaczęła od wykładu z profesor Leighton. Tak jak zawsze zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie i notowała wszystko, co było wymagane do zaliczenia materiału na zbliżającej się wejściówce. Po wykładzie zebrała swoje rzeczy i wyszła przed budynek uniwersytetu. Seminarium z linorytu odbywało się w Zakładzie Grafiki. Lily ciężko westchnęła, zastanawiając się, po co właściwie zapisała się na ten kurs. Na szczęście miała przed sobą półgodzinną przerwę, podczas której przygotuje się psychicznie do ekstremalnie nudnych zajęć.
Swoje kroki skierowała do fontanny, przy której zwykła spędzać swoje przerwy. Dostrzegła tam siedzącą Joannę. Zdziwiło ją to, ponieważ dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka powinna mieć teraz ćwiczenia w galerii w Zachodnim Berkeley. Thomson wyglądała na lekko poddenerwowaną.
- Cześć. – przywitała się z nią.
- Możemy porozmawiać? – Joanna skupiała całą swoją uwagę na kokardkach zdobiących jej baleriny.
- Słucham. – Lily przysiadła na brzegu sadzawki.
- Nie tutaj. Możemy w twojej pracowni?
Lily nie spodziewała się takiej prośby. Ale nie wyraziła żadnego sprzeciwu, gdy Joanna pociągnęła ją za torbę. Szły pośpiesznie przez kampus. I choć Grey wiedziała, że opuszczenie zajęć pociągnie za sobą konsekwencje, nie obejrzała się za siebie ani razu.
Gdy wreszcie znalazły się w magazynie teatru, Joanna długo ociągała się z rozpoczęciem rozmowy. Dokładnie badała pastele autorstwa Lily, ustawione pod ścianą. Potem obmacała z każdej strony gliniane rzeźby, które malarka tworzyła, pracując nad właściwymi proporcjami ciała. W końcu, kiedy zabrakło obiektów do obejrzenia, Joanna przystanęła przy ścianie ze spuszczoną głową.
- Długo zastanawiałam się, czy ci powiedzieć. I gdy doszłam do wniosku, że jednak powinnaś wiedzieć, zaczęłam się głowić nad tym, jak ci to powiedzieć. Mogłabym owijać w bawełnę, kombinować lub kłamać. Ale jesteś moją przyjaciółką i nie chcę przed tobą niczego zatajać. Mam przed sobą dwie alternatywy: milczę jak grób, niczego ci nie mówię, a nasza przyjaźń opiera się na kłamstwie. Albo dowiadujesz się wszystkiego i to właśnie prawda jest przyczyną końca naszej znajomości. I tak źle i tak niedobrze. Ale muszę przecież coś wybrać, prawda? Nikt inny nie podejmie za mnie decyzji.
Lily słuchała osłupiała. Widziała wiele twarzy Joanny, ale ta prezentująca się teraz przed nią była kolejną, być może najprawdziwszą ze wszystkich. Ciekawiło ją, co jest tak ważnego dla Joanny, a co mogłoby przerwać ich znajomość. Przecież przeszły już tak wiele, włączając w to nawet obmacywanki w klubowej łazience.
- Chcę być szczera, chociaż raz. Ja... jestem biseksualna.
Grey wydawało się, jakby ktoś zrzucił jej na głowę ciężkie pudło. Pociemniało jej przed oczami tak bardzo, że nie widziała przed sobą portretu Davida, na który do tej pory spoglądała doszukując się elementów, które trzeba jeszcze poprawić. Przesłyszała się, pomyślała. Za bardzo skupiła się na obrazie i coś źle usłyszała.
- Możesz powtórzyć?
- Jestem bi, to znaczy...
- Wiem, co to znaczy! – żachnęła się Grey. Poczuła jak cała buzuje od zbierającej się w niej złości. – Nie uważasz, że na Prima Aprilis trochę za wcześnie?
- Nie Lily, ja nie żartuję. Ja w końcu przestałam udawać przed sobą i przed całym światem kogoś, kim nie jestem. Cholera, Lily, rozumiesz to? Ja w końcu potrafię patrzeć na swoje odbicie w lustrze i widzieć tam siebie, a nie tożsamość i łatki, które albo sama stworzyłam, albo mi doczepili!
- Podziwiam cię. Ja po takiej deklaracji brzydziłabym się patrzeć w lustro.
- Lily, proszę... Jestem kim jestem. Patrzę na dziewczyny i... i wiem, że...
- No, że co? Że byś je zerżnęła? Czym, Joanna? Czym?! Stał się cud i w nocy urósł ci penis? To chore! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę. Nie dwie kobiety i nie dwóch mężczyzn. Tak trudno to zrozumieć? Czy mężczyźni tak już ci się znudzili, że potrzebujesz przerzucić się na kobiety?
- To nie jest żaden wybryk, żę niby mi się w głowie poprzewracało od dobrobytu! To część mnie, która tak długo pragnęła się uwolnić, która chce jedynie...
- Zaliczać nie tylko facetów, ale też dziewczyny. To jest chore! To jest złe! Zakazane.
- Dla ciebie! Bo ślepo podążasz za farmazonami głoszonymi z ambony. Lily ja ciebie nie proszę, byś robiła to samo, co ja. Ja tylko proszę o zrozumienie.
- Zrozumienie? Brzydzę się hipokryzją! A to właśnie hipokrytką bym się stała, gdybym...
- Na pewno nie większą niż teraz... – Joanna ze zrezygnowaniem odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Lily stała na środku pomieszczenia i cała dygotała ze złości. Raz po raz zaciskała pięści. W końcu że świstem wypuściła powietrze z płuc. Nic nie pomogło. Czuła, że musi coś rozwalić, coś zniszczyć, rozładować swój gniew. Doskonale wiedziała, że to bezcelowe, bo w żaden sposób nie rozwiąże jej problemów, ani nie poprawi sytuacji. Napięte mięśnie zaczęły kurczyć się same, zupełnie jakby nie podlegały kontroli jej umysłu. Podbiegła do drzwi, zatrzasnęła je z hukiem. Z biurka zrzuciła buteleczkę tempertyny weneckiej i stojak z poukładanymi alfabetycznie płytami z muzyką.
To chore! Powtarzała sobie w myśli, nie mogąc skupić się na niczym. Do oczu napłynęły jej łzy. Dlaczego? Ze wszystkich ludzi, to właśnie Joanna musiała sobie coś takiego ubzdurać? Przecież zaczęła normalnieć i wpasowywać się w standardy zachowań przykładnego obywatela. A teraz tak po prostu wyjeżdża z tekstem o swojej seksualności. Lily na samą myśl dostała mdłości.
Walcząc z konwulsjami opadła na ozdobny tron. Zdradzona i opuszczona przez wszystkich. Czemu do tej pory nie przywykła do tego. Czy życie niewystarczająco często dawało jej po tyłku, powinna się w końcu uodpornić. A mimo to, za każdym razem takie odrzucenie bolało tak samo, a może nawet bardziej.
„Co ty sobie wyobrażasz? Wegetarianizm? Nie bądź śmieszna, córka producenta wyrobów mięsnych nie może być jakimś pieprzonym królikiem żrącym sałatę!”
„ Jesteś głupią szczylówą, która tylko rozczarowuje! Nic mnie to nie obchodzi, kandyduję do rady miejskiej, to by zrujnowało moją kampanię!”
„Co z ciebie za siostra? Ludzie w szkole śmieją się ze mnie przez ciebie!”
„ Nie potrafisz tego policzyć? Gdzie ty masz mózg? W ogóle słuchałaś, jak nauczyciel tłumaczył to na lekcji?!”
„ Jesteś zwykłą dziwką, puszczasz się z byle kim! Na pewno ci się to podobało!”
Przeszła tak długą drogę, a znów znalazła się w punkcie wyjścia. Dlaczego tak wiele kosztowało ją bycie sobą? Jej życie było bezustanną walką, Lily Grey kontra cały świat.  Ile jeszcze czasu wytrzyma? Ile kłód zdoła przeskoczyć? Jak długo ma jeszcze walić głową w mur, by go przebić?
Czy naprawdę tak dużo oczekiwała od życia? Chciała tylko czyjejś pomocy w walce z przeciwnościami. I gdy już wydawało jej się, że spotkała kogoś takiego na swojej drodze, to ten ktoś wbijał jej nóż w plecy.
Potrzebowała ratownika rzucającego koło, kiedy ona będzie się topić. Niezłego pływaka... takiego jak Anton!
Trzęsącą się dłonią wyciągnęła telefon. Anton przecież nigdy jej nie porzuci. Zawsze był przy niej. Teraz też. Wybrała jego numer. Czekając, aż odbierze, otarła dłonią łzy z twarzy. Jeden sygnał. Drugi.
- Cześć.. – już chciała odpowiedzieć, gdy usłyszała. – To już? Tak? Nagrywać? Eee... tu Anton, jestem zajęty, albo siedzę przy jakiejś robocie, albo... no w każdym razie nie mogę odebrać. Po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Biiiiip.
Lekko zirytowana spróbowała znowu. I znowu. Wreszcie ze zrezygnowaniem wypuściła z dłoni telefon. Kiedy razem nagrywali to powitanie na poczcie głosowej, mieli z tego niezły ubaw. Ale teraz szczerze nienawidziła tego głupiego: po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Dlaczego nie odbierał? Ta, zapewne był zajęty jakąś robotą. Prychnęła. Więc jedyne, co jej zostało to zatonąć w oceanie rozpaczy. Nie został jej już nikt, komu mogłaby się wyżalić.
Podsunęła kolana pod brodę, ramiona oplotła wokół nóg i zaczęła się powoli kiwać do tyłu i do przodu. Zaszlochała, uświadamiając sobie, że jest to objaw choroby sierocej. Została na świecie zupełnie sama.
- Widziałem, jak wchodziłyście tu z Joanną. Ale przed chwilą wybiegła stąd sama. Wpadłem sprawdzić, co... – w drzwiach pojawił się David. - ... się stało. – dodał po chwili, omiatając spojrzeniem pracownię.
- To nie jest dobry moment, naprawdę. – Lily pociągnęła głośno nosem.
- Lily, ten bałagan... To nie wygląda dobrze. Znów się do ciebie dobierała? – zapytał, okrążając plamę rozlanej tempertyny.
- Nie, Dave... nie chcę o tym rozmawiać.
- Daj sobie pomóc.
- Jak? Co zrobisz?
- Co tylko będę w stanie. Na przykład powiedz mi, czym mogę zetrzeć ten kisiel na podłodze. – Havok ściągnął z siebie marynarkę i rzucił ją w jej stronę.
- Rozpuszczalnikiem. Stoi przy w tamtej szafce. – Grey odparła niechętnie.
Ściskając jego ubranie, Lily patrzyła jak mężczyzna przyklęknął i powolnymi ruchami czyścił linoleum z wątpliwej ozdoby. Potem pozbierał rozrzucone kompakty. Dziewczyna dostrzegła na jego twarzy przelotny uśmiech, gdy wśród płyt zauważył kilka krążków autorstwa jego zespołu. Gdy stojak i wszystkie płyty znalazły się z powrotem na swoim miejscu, Davey przykucnął obok tronu i popatrzyła na malarkę z troską.
- Powiesz mi? Martwię się.
- Najpierw ty mi powiedz, dlaczego tak szybko tu się znalazłeś.
-Lily... – uśmiechnął się i pokręcił kilkakrotnie głową. – Przez pół swojego życia oglądałem ten teatr z okna mojej sypialni – widząc jej zdziwioną minę, dodał. – Ta kamienica naprzeciwko. To mój dom. Dokładniej należy do mojej matki, ale ona wyprowadziła się poza obrzeża miasta. Więc teraz mieszkam tu ja. I, chyba z przyzwyczajenia nabywanego przez lata,  za każdym razem gdy jestem w pokoju spoglądam przez okno, by popatrzeć na ten budynek.
- Ja... nie wiedziałam. Znaczy, wiedziałam, że wychowałeś się tutaj, ale... nie znałam adresu.
- Wtedy czułbym się trochę nieswojo, nie sądzisz? – wyszczerzył się. –Naprawdę, Lily. Momentami czuję się skrępowany, że tak dużo o mnie wiesz. Zwłaszcza, że ja tak niewiele wiem o tobie.
Grey zacisnęła usta. Nie ty jeden. Mało kto wie o mnie więcej niż moje imię i nazwisko.
- W każdym razie już wiesz, jak się tu znalazłem.
- I oczekujesz, że teraz wszystko ci powiem? – David lekko skinął głową. – Dobrze. Dobrze. Przyszłam tu z Joanną. Chciała ze mną porozmawiać. I ona, wyobraź sobie, jest... jest po prostu jakimś zboczeńcem! Już nie wystarcza jej rozkładanie nóg przed facetami! Może... może po prostu zabrakło w mieście facetów, z którymi nie spała, więc teraz rozszerzyła swoją ofertę! Pewnie po tym, co się stało w kiblu, stwierdziła, że to całkiem fajne! A potem co? Jak skończą się też dziewczyny? Zabierze się za dzieci? Albo zwierzęta? Czy będzie napadała zakłady pogrzebowe, by się zaspokoić?! Chyba zaraz zwymiotuję! Nie, David! To po prostu mi się w głowie nie mieści!
- Lily, chyba troszkę przesadzasz.
- Ja przesadzam? To nie ja pieprze się z kim popadnie! I to ja jestem ta nienormalna, tak?
- Czasem...
- Czasem jestem nienormalna? Świetnie!
- Nie to miałem na myśli. Pozwól mi dokończyć myśl. Czasem... bywa, że musimy spojrzeć na sytuację z... szerszej perspektywy. – Davey podniósł się z klęczek. – Rozumiem, że nie jest ci łatwo...
- Proszę cię, nie zarzucaj mnie tym bzdurnym psychologicznym gadaniem, bo niezbyt ci to wychodzi. – Lily warknęła czując, ze znów traci nad sobą panowanie.
- Masz rację. Ale wiem komu to wyjdzie. – Havok rozpromienił się w jednej chwili. – Mam rozwiązanie twojego problemu. Jedź ze mną do Los Angeles.
- Żartujesz sobie. Mam zajęcia! Obraz. I... I w ogóle świetnie, że o twoim kolejnym wyjeździe dowiaduję się dopiero teraz.
- Hej, hej. Spokojnie. Wiem, że masz zajęcia, ale jakoś nie widzę, byś na nich była. To po pierwsze. Po drugie, w takim stanie nie dałabyś rady namalować choć jednej kreski. Po trzecie nie miałem zamiaru jechać. Dostałem zaproszenie, ale wizyta wydała mi się bezcelowa. Teraz zmieniłem zdanie. Proszę.
- W porządku. Tylko co niby ma mi pomóc.
- Nie co. – David uśmiechnął się entuzjastycznie. – Kto.
Lily przewróciła oczami.
- Kto?
- Thomas Fency.
- To wiele wyjaśnia. Nadal nie wiem kim on jest.
- Zobaczysz. Idziemy. – Havok machnął ręką w kierunku drzwi.
Jak zwykle otworzył przed nią drzwi wyjściowe, a potem od jego samochodu. Podwiózł ją pod dom jej ciotki.
- Jedziemy do Los Angeles. Musisz się odpowiednio ubrać.
- Czyli jak? – Lily zapytała, zatrzaskując drzwi od samochodu.
- Jak najbardziej kiczowato.
- Ale... –Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo pojazd ruszył z piskiem opon.
Dziewczyna lekko zdziwiona niecodzienną prośbą Havoka poszukała w swojej szafie ubrań, które można było określić jako kiczowate. Jej wybór stanął na skórzanej spódniczce, bluzce w panterkę ( szczerze mówiąc, Lily nie pamiętała, by kiedykolwiek coś takiego kupiła), rajstopach z podobnym deseniem ( te akurat dostała od Joanny), masie kolorowych, brzęczących bransolet oraz różnego koloru kolczykach. Wzięła szybki prysznic i wcisnęła się w przygotowane ciuchy. Ledwo zdążyła to zrobić, obok jej domu znów zaparkował srebrny wóz Davida. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi. Jakie to szczęście, że jej ciotka była w pracy. Co by sobie pomyślała widząc ją w takich ubraniach i stojącego w drzwiach o wiele starszego od niej faceta?
- Gotowa? – zapytał, gdy otworzyła mu drzwi. Sam prezentował się nieźle. Nie kiczowato, ale naprawdę nieźle. Biała, lekko połyskująca marynarka kontrastowała z ciemną koszulą i czarnymi spodniami. Dopełnieniem wizerunku były trampki nabijane ćwiekami.
- Jeszcze makijaż i włosy. – odpowiedziała, prowadząc Davida do salonu. Za żadne skarby świata nie chciała mu pokazywać swojego pokoju. Zresztą naprawdę niewiele było do pokazywania.
Wróciła do łazienki, by podsuszyć i natapirować włosy. Skoro miał być kicz, to będzie kicz. Ledwie zdążyła nałożyć na twarz podkład, ujrzała w odbiciu lustra, że zaraz za nią ustawił się Davey.
- Zniecierpliwiony?
- Chciałem tylko sprawdzić jak sobie radzisz. Może mógłbym w czymś pomóc. Mam całkiem pewną rękę, jeśli chodzi o makijaż.
- Nie wątpię. – odpowiedziała, krzywiąc się do lustra, by równomiernie rozetrzeć pędzelkiem kredkę. Może nie była mistrzynią makijażu, ale skoro potrafiła namalować Monę Lisę w wersji męskiej, to na miłość boską, z klasycznymi smoky eyes też sobie poradzi. Groźnym spojrzeniem wygoniła mężczyznę z łazienki.
- Gotowa. – Lily teatralnym gestem zaprezentowała efekty swojej pracy.
- Cóż, jestem pod wrażeniem. Niemniej czegoś brakuje.
- To znaczy?
- Większego biustu.
- Co? Uważasz, że mam za małe piersi? – Lily poczuła się naprawdę dziwnie, dyskutując z Havokiem o biuście w salonie swojej ciotki.
- Uważam, że są całkiem w porządku – rzucił niby niedbale. Całą sztuczkę zepsuła mocno zaciśnięta szczęka. – Chodziło mi o to, że tam, gdzie jedziemy wszyscy są przyzwyczajeni do... większych zderzaków. Ale, dobrze, jedźmy już.
Lily naciągnęła na siebie dżinsowe bolerko. Skrzywiła się, gdy David wyrwał jej z rąk trampki i wcisnął szpilki stojące obok. Ostatni raz spojrzała na siebie w lustrze. Jej wygląd kojarzył jej się z panią do towarzystwa, ale trzeba było przyznać, że wypełniła swoje zadanie, bo wręcz kipiała kiczem.

_______________________________________________________
Tak jak obiecywałam notka pojawiła się we wrześniu. To, że na sam koniec, to już inna sprawa ;) Mam nadzieję, że nikt na mnie za to nie jest zły. Łeeee jutro już zaczynam szkołę :( To dobije wszystkich, którzy nie są studentami, ale ja naprawdę rozleniwiłam się przez wakacje :(
PS. Cholernie się cieszę, że AFI wraca z nową płytą. A ich piosenka "17 crimes" podoba mi się, że o matko! Słucham jej do zarzygania. I dzięki niej wymyśliłam akcję dalszych rozdziałów. jest po prostu BOSKA. A Davey powinien kurde jakąś karę płacić za bycie takim przystojniakiem mimo swojej zbliżającej się czterdziestki! ;P
Oto i on!