niedziela, 29 września 2013

17

Kolejne tygodnie przybrały postać sielskiej monotonii, zupełnie takiej jak przed urodzinami Lily. Z perspektywy czasu okazało się, że ten pozorny spokój, to tylko cisza przed burzą, która miała się rozpętać w życiu Grey.
A wszystko wydawało się być tak piękne. Obraz w końcu zaczął przypominać Davida. Stuarts już więcej nie zawracała malarce głowy, co więcej, zdawało się, że straciła zainteresowanie Antonem. Nawet Joanna nie zachowywała się wyniośle i arogancko, jak to potrafiła mieć w zwyczaju. Można by pomyśleć, że przeszła jakąś głęboką przemianę wewnętrzną. Starała się być dla wszystkich miła, pytała o samopoczucie i nie przytłaczała wszystkich swoją osobą. O ile Lily była tym lekko zdziwiona, to Anton nie potrafił ukryć swojego zszokowania. Grey chciała, by to wszystko trwało wiecznie.
Oberwanie chmury rozpoczęło się 24 marca. Nic go nie zapowiadało. Kalifornijskie niebo jak zawsze było nieskazitelnie błękitne. Może właśnie dlatego wydarzenia tego dnia były dla Lily jak grom z jasnego nieba.
Jak zwykle dzień zaczęła od wykładu z profesor Leighton. Tak jak zawsze zajęła swoje miejsce w pierwszym rzędzie i notowała wszystko, co było wymagane do zaliczenia materiału na zbliżającej się wejściówce. Po wykładzie zebrała swoje rzeczy i wyszła przed budynek uniwersytetu. Seminarium z linorytu odbywało się w Zakładzie Grafiki. Lily ciężko westchnęła, zastanawiając się, po co właściwie zapisała się na ten kurs. Na szczęście miała przed sobą półgodzinną przerwę, podczas której przygotuje się psychicznie do ekstremalnie nudnych zajęć.
Swoje kroki skierowała do fontanny, przy której zwykła spędzać swoje przerwy. Dostrzegła tam siedzącą Joannę. Zdziwiło ją to, ponieważ dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka powinna mieć teraz ćwiczenia w galerii w Zachodnim Berkeley. Thomson wyglądała na lekko poddenerwowaną.
- Cześć. – przywitała się z nią.
- Możemy porozmawiać? – Joanna skupiała całą swoją uwagę na kokardkach zdobiących jej baleriny.
- Słucham. – Lily przysiadła na brzegu sadzawki.
- Nie tutaj. Możemy w twojej pracowni?
Lily nie spodziewała się takiej prośby. Ale nie wyraziła żadnego sprzeciwu, gdy Joanna pociągnęła ją za torbę. Szły pośpiesznie przez kampus. I choć Grey wiedziała, że opuszczenie zajęć pociągnie za sobą konsekwencje, nie obejrzała się za siebie ani razu.
Gdy wreszcie znalazły się w magazynie teatru, Joanna długo ociągała się z rozpoczęciem rozmowy. Dokładnie badała pastele autorstwa Lily, ustawione pod ścianą. Potem obmacała z każdej strony gliniane rzeźby, które malarka tworzyła, pracując nad właściwymi proporcjami ciała. W końcu, kiedy zabrakło obiektów do obejrzenia, Joanna przystanęła przy ścianie ze spuszczoną głową.
- Długo zastanawiałam się, czy ci powiedzieć. I gdy doszłam do wniosku, że jednak powinnaś wiedzieć, zaczęłam się głowić nad tym, jak ci to powiedzieć. Mogłabym owijać w bawełnę, kombinować lub kłamać. Ale jesteś moją przyjaciółką i nie chcę przed tobą niczego zatajać. Mam przed sobą dwie alternatywy: milczę jak grób, niczego ci nie mówię, a nasza przyjaźń opiera się na kłamstwie. Albo dowiadujesz się wszystkiego i to właśnie prawda jest przyczyną końca naszej znajomości. I tak źle i tak niedobrze. Ale muszę przecież coś wybrać, prawda? Nikt inny nie podejmie za mnie decyzji.
Lily słuchała osłupiała. Widziała wiele twarzy Joanny, ale ta prezentująca się teraz przed nią była kolejną, być może najprawdziwszą ze wszystkich. Ciekawiło ją, co jest tak ważnego dla Joanny, a co mogłoby przerwać ich znajomość. Przecież przeszły już tak wiele, włączając w to nawet obmacywanki w klubowej łazience.
- Chcę być szczera, chociaż raz. Ja... jestem biseksualna.
Grey wydawało się, jakby ktoś zrzucił jej na głowę ciężkie pudło. Pociemniało jej przed oczami tak bardzo, że nie widziała przed sobą portretu Davida, na który do tej pory spoglądała doszukując się elementów, które trzeba jeszcze poprawić. Przesłyszała się, pomyślała. Za bardzo skupiła się na obrazie i coś źle usłyszała.
- Możesz powtórzyć?
- Jestem bi, to znaczy...
- Wiem, co to znaczy! – żachnęła się Grey. Poczuła jak cała buzuje od zbierającej się w niej złości. – Nie uważasz, że na Prima Aprilis trochę za wcześnie?
- Nie Lily, ja nie żartuję. Ja w końcu przestałam udawać przed sobą i przed całym światem kogoś, kim nie jestem. Cholera, Lily, rozumiesz to? Ja w końcu potrafię patrzeć na swoje odbicie w lustrze i widzieć tam siebie, a nie tożsamość i łatki, które albo sama stworzyłam, albo mi doczepili!
- Podziwiam cię. Ja po takiej deklaracji brzydziłabym się patrzeć w lustro.
- Lily, proszę... Jestem kim jestem. Patrzę na dziewczyny i... i wiem, że...
- No, że co? Że byś je zerżnęła? Czym, Joanna? Czym?! Stał się cud i w nocy urósł ci penis? To chore! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę. Nie dwie kobiety i nie dwóch mężczyzn. Tak trudno to zrozumieć? Czy mężczyźni tak już ci się znudzili, że potrzebujesz przerzucić się na kobiety?
- To nie jest żaden wybryk, żę niby mi się w głowie poprzewracało od dobrobytu! To część mnie, która tak długo pragnęła się uwolnić, która chce jedynie...
- Zaliczać nie tylko facetów, ale też dziewczyny. To jest chore! To jest złe! Zakazane.
- Dla ciebie! Bo ślepo podążasz za farmazonami głoszonymi z ambony. Lily ja ciebie nie proszę, byś robiła to samo, co ja. Ja tylko proszę o zrozumienie.
- Zrozumienie? Brzydzę się hipokryzją! A to właśnie hipokrytką bym się stała, gdybym...
- Na pewno nie większą niż teraz... – Joanna ze zrezygnowaniem odwróciła się i zniknęła za drzwiami.
Lily stała na środku pomieszczenia i cała dygotała ze złości. Raz po raz zaciskała pięści. W końcu że świstem wypuściła powietrze z płuc. Nic nie pomogło. Czuła, że musi coś rozwalić, coś zniszczyć, rozładować swój gniew. Doskonale wiedziała, że to bezcelowe, bo w żaden sposób nie rozwiąże jej problemów, ani nie poprawi sytuacji. Napięte mięśnie zaczęły kurczyć się same, zupełnie jakby nie podlegały kontroli jej umysłu. Podbiegła do drzwi, zatrzasnęła je z hukiem. Z biurka zrzuciła buteleczkę tempertyny weneckiej i stojak z poukładanymi alfabetycznie płytami z muzyką.
To chore! Powtarzała sobie w myśli, nie mogąc skupić się na niczym. Do oczu napłynęły jej łzy. Dlaczego? Ze wszystkich ludzi, to właśnie Joanna musiała sobie coś takiego ubzdurać? Przecież zaczęła normalnieć i wpasowywać się w standardy zachowań przykładnego obywatela. A teraz tak po prostu wyjeżdża z tekstem o swojej seksualności. Lily na samą myśl dostała mdłości.
Walcząc z konwulsjami opadła na ozdobny tron. Zdradzona i opuszczona przez wszystkich. Czemu do tej pory nie przywykła do tego. Czy życie niewystarczająco często dawało jej po tyłku, powinna się w końcu uodpornić. A mimo to, za każdym razem takie odrzucenie bolało tak samo, a może nawet bardziej.
„Co ty sobie wyobrażasz? Wegetarianizm? Nie bądź śmieszna, córka producenta wyrobów mięsnych nie może być jakimś pieprzonym królikiem żrącym sałatę!”
„ Jesteś głupią szczylówą, która tylko rozczarowuje! Nic mnie to nie obchodzi, kandyduję do rady miejskiej, to by zrujnowało moją kampanię!”
„Co z ciebie za siostra? Ludzie w szkole śmieją się ze mnie przez ciebie!”
„ Nie potrafisz tego policzyć? Gdzie ty masz mózg? W ogóle słuchałaś, jak nauczyciel tłumaczył to na lekcji?!”
„ Jesteś zwykłą dziwką, puszczasz się z byle kim! Na pewno ci się to podobało!”
Przeszła tak długą drogę, a znów znalazła się w punkcie wyjścia. Dlaczego tak wiele kosztowało ją bycie sobą? Jej życie było bezustanną walką, Lily Grey kontra cały świat.  Ile jeszcze czasu wytrzyma? Ile kłód zdoła przeskoczyć? Jak długo ma jeszcze walić głową w mur, by go przebić?
Czy naprawdę tak dużo oczekiwała od życia? Chciała tylko czyjejś pomocy w walce z przeciwnościami. I gdy już wydawało jej się, że spotkała kogoś takiego na swojej drodze, to ten ktoś wbijał jej nóż w plecy.
Potrzebowała ratownika rzucającego koło, kiedy ona będzie się topić. Niezłego pływaka... takiego jak Anton!
Trzęsącą się dłonią wyciągnęła telefon. Anton przecież nigdy jej nie porzuci. Zawsze był przy niej. Teraz też. Wybrała jego numer. Czekając, aż odbierze, otarła dłonią łzy z twarzy. Jeden sygnał. Drugi.
- Cześć.. – już chciała odpowiedzieć, gdy usłyszała. – To już? Tak? Nagrywać? Eee... tu Anton, jestem zajęty, albo siedzę przy jakiejś robocie, albo... no w każdym razie nie mogę odebrać. Po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Biiiiip.
Lekko zirytowana spróbowała znowu. I znowu. Wreszcie ze zrezygnowaniem wypuściła z dłoni telefon. Kiedy razem nagrywali to powitanie na poczcie głosowej, mieli z tego niezły ubaw. Ale teraz szczerze nienawidziła tego głupiego: po usłyszeniu sygnału wiesz, co robić. Dlaczego nie odbierał? Ta, zapewne był zajęty jakąś robotą. Prychnęła. Więc jedyne, co jej zostało to zatonąć w oceanie rozpaczy. Nie został jej już nikt, komu mogłaby się wyżalić.
Podsunęła kolana pod brodę, ramiona oplotła wokół nóg i zaczęła się powoli kiwać do tyłu i do przodu. Zaszlochała, uświadamiając sobie, że jest to objaw choroby sierocej. Została na świecie zupełnie sama.
- Widziałem, jak wchodziłyście tu z Joanną. Ale przed chwilą wybiegła stąd sama. Wpadłem sprawdzić, co... – w drzwiach pojawił się David. - ... się stało. – dodał po chwili, omiatając spojrzeniem pracownię.
- To nie jest dobry moment, naprawdę. – Lily pociągnęła głośno nosem.
- Lily, ten bałagan... To nie wygląda dobrze. Znów się do ciebie dobierała? – zapytał, okrążając plamę rozlanej tempertyny.
- Nie, Dave... nie chcę o tym rozmawiać.
- Daj sobie pomóc.
- Jak? Co zrobisz?
- Co tylko będę w stanie. Na przykład powiedz mi, czym mogę zetrzeć ten kisiel na podłodze. – Havok ściągnął z siebie marynarkę i rzucił ją w jej stronę.
- Rozpuszczalnikiem. Stoi przy w tamtej szafce. – Grey odparła niechętnie.
Ściskając jego ubranie, Lily patrzyła jak mężczyzna przyklęknął i powolnymi ruchami czyścił linoleum z wątpliwej ozdoby. Potem pozbierał rozrzucone kompakty. Dziewczyna dostrzegła na jego twarzy przelotny uśmiech, gdy wśród płyt zauważył kilka krążków autorstwa jego zespołu. Gdy stojak i wszystkie płyty znalazły się z powrotem na swoim miejscu, Davey przykucnął obok tronu i popatrzyła na malarkę z troską.
- Powiesz mi? Martwię się.
- Najpierw ty mi powiedz, dlaczego tak szybko tu się znalazłeś.
-Lily... – uśmiechnął się i pokręcił kilkakrotnie głową. – Przez pół swojego życia oglądałem ten teatr z okna mojej sypialni – widząc jej zdziwioną minę, dodał. – Ta kamienica naprzeciwko. To mój dom. Dokładniej należy do mojej matki, ale ona wyprowadziła się poza obrzeża miasta. Więc teraz mieszkam tu ja. I, chyba z przyzwyczajenia nabywanego przez lata,  za każdym razem gdy jestem w pokoju spoglądam przez okno, by popatrzeć na ten budynek.
- Ja... nie wiedziałam. Znaczy, wiedziałam, że wychowałeś się tutaj, ale... nie znałam adresu.
- Wtedy czułbym się trochę nieswojo, nie sądzisz? – wyszczerzył się. –Naprawdę, Lily. Momentami czuję się skrępowany, że tak dużo o mnie wiesz. Zwłaszcza, że ja tak niewiele wiem o tobie.
Grey zacisnęła usta. Nie ty jeden. Mało kto wie o mnie więcej niż moje imię i nazwisko.
- W każdym razie już wiesz, jak się tu znalazłem.
- I oczekujesz, że teraz wszystko ci powiem? – David lekko skinął głową. – Dobrze. Dobrze. Przyszłam tu z Joanną. Chciała ze mną porozmawiać. I ona, wyobraź sobie, jest... jest po prostu jakimś zboczeńcem! Już nie wystarcza jej rozkładanie nóg przed facetami! Może... może po prostu zabrakło w mieście facetów, z którymi nie spała, więc teraz rozszerzyła swoją ofertę! Pewnie po tym, co się stało w kiblu, stwierdziła, że to całkiem fajne! A potem co? Jak skończą się też dziewczyny? Zabierze się za dzieci? Albo zwierzęta? Czy będzie napadała zakłady pogrzebowe, by się zaspokoić?! Chyba zaraz zwymiotuję! Nie, David! To po prostu mi się w głowie nie mieści!
- Lily, chyba troszkę przesadzasz.
- Ja przesadzam? To nie ja pieprze się z kim popadnie! I to ja jestem ta nienormalna, tak?
- Czasem...
- Czasem jestem nienormalna? Świetnie!
- Nie to miałem na myśli. Pozwól mi dokończyć myśl. Czasem... bywa, że musimy spojrzeć na sytuację z... szerszej perspektywy. – Davey podniósł się z klęczek. – Rozumiem, że nie jest ci łatwo...
- Proszę cię, nie zarzucaj mnie tym bzdurnym psychologicznym gadaniem, bo niezbyt ci to wychodzi. – Lily warknęła czując, ze znów traci nad sobą panowanie.
- Masz rację. Ale wiem komu to wyjdzie. – Havok rozpromienił się w jednej chwili. – Mam rozwiązanie twojego problemu. Jedź ze mną do Los Angeles.
- Żartujesz sobie. Mam zajęcia! Obraz. I... I w ogóle świetnie, że o twoim kolejnym wyjeździe dowiaduję się dopiero teraz.
- Hej, hej. Spokojnie. Wiem, że masz zajęcia, ale jakoś nie widzę, byś na nich była. To po pierwsze. Po drugie, w takim stanie nie dałabyś rady namalować choć jednej kreski. Po trzecie nie miałem zamiaru jechać. Dostałem zaproszenie, ale wizyta wydała mi się bezcelowa. Teraz zmieniłem zdanie. Proszę.
- W porządku. Tylko co niby ma mi pomóc.
- Nie co. – David uśmiechnął się entuzjastycznie. – Kto.
Lily przewróciła oczami.
- Kto?
- Thomas Fency.
- To wiele wyjaśnia. Nadal nie wiem kim on jest.
- Zobaczysz. Idziemy. – Havok machnął ręką w kierunku drzwi.
Jak zwykle otworzył przed nią drzwi wyjściowe, a potem od jego samochodu. Podwiózł ją pod dom jej ciotki.
- Jedziemy do Los Angeles. Musisz się odpowiednio ubrać.
- Czyli jak? – Lily zapytała, zatrzaskując drzwi od samochodu.
- Jak najbardziej kiczowato.
- Ale... –Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo pojazd ruszył z piskiem opon.
Dziewczyna lekko zdziwiona niecodzienną prośbą Havoka poszukała w swojej szafie ubrań, które można było określić jako kiczowate. Jej wybór stanął na skórzanej spódniczce, bluzce w panterkę ( szczerze mówiąc, Lily nie pamiętała, by kiedykolwiek coś takiego kupiła), rajstopach z podobnym deseniem ( te akurat dostała od Joanny), masie kolorowych, brzęczących bransolet oraz różnego koloru kolczykach. Wzięła szybki prysznic i wcisnęła się w przygotowane ciuchy. Ledwo zdążyła to zrobić, obok jej domu znów zaparkował srebrny wóz Davida. Chwilę później usłyszała dzwonek do drzwi. Jakie to szczęście, że jej ciotka była w pracy. Co by sobie pomyślała widząc ją w takich ubraniach i stojącego w drzwiach o wiele starszego od niej faceta?
- Gotowa? – zapytał, gdy otworzyła mu drzwi. Sam prezentował się nieźle. Nie kiczowato, ale naprawdę nieźle. Biała, lekko połyskująca marynarka kontrastowała z ciemną koszulą i czarnymi spodniami. Dopełnieniem wizerunku były trampki nabijane ćwiekami.
- Jeszcze makijaż i włosy. – odpowiedziała, prowadząc Davida do salonu. Za żadne skarby świata nie chciała mu pokazywać swojego pokoju. Zresztą naprawdę niewiele było do pokazywania.
Wróciła do łazienki, by podsuszyć i natapirować włosy. Skoro miał być kicz, to będzie kicz. Ledwie zdążyła nałożyć na twarz podkład, ujrzała w odbiciu lustra, że zaraz za nią ustawił się Davey.
- Zniecierpliwiony?
- Chciałem tylko sprawdzić jak sobie radzisz. Może mógłbym w czymś pomóc. Mam całkiem pewną rękę, jeśli chodzi o makijaż.
- Nie wątpię. – odpowiedziała, krzywiąc się do lustra, by równomiernie rozetrzeć pędzelkiem kredkę. Może nie była mistrzynią makijażu, ale skoro potrafiła namalować Monę Lisę w wersji męskiej, to na miłość boską, z klasycznymi smoky eyes też sobie poradzi. Groźnym spojrzeniem wygoniła mężczyznę z łazienki.
- Gotowa. – Lily teatralnym gestem zaprezentowała efekty swojej pracy.
- Cóż, jestem pod wrażeniem. Niemniej czegoś brakuje.
- To znaczy?
- Większego biustu.
- Co? Uważasz, że mam za małe piersi? – Lily poczuła się naprawdę dziwnie, dyskutując z Havokiem o biuście w salonie swojej ciotki.
- Uważam, że są całkiem w porządku – rzucił niby niedbale. Całą sztuczkę zepsuła mocno zaciśnięta szczęka. – Chodziło mi o to, że tam, gdzie jedziemy wszyscy są przyzwyczajeni do... większych zderzaków. Ale, dobrze, jedźmy już.
Lily naciągnęła na siebie dżinsowe bolerko. Skrzywiła się, gdy David wyrwał jej z rąk trampki i wcisnął szpilki stojące obok. Ostatni raz spojrzała na siebie w lustrze. Jej wygląd kojarzył jej się z panią do towarzystwa, ale trzeba było przyznać, że wypełniła swoje zadanie, bo wręcz kipiała kiczem.

_______________________________________________________
Tak jak obiecywałam notka pojawiła się we wrześniu. To, że na sam koniec, to już inna sprawa ;) Mam nadzieję, że nikt na mnie za to nie jest zły. Łeeee jutro już zaczynam szkołę :( To dobije wszystkich, którzy nie są studentami, ale ja naprawdę rozleniwiłam się przez wakacje :(
PS. Cholernie się cieszę, że AFI wraca z nową płytą. A ich piosenka "17 crimes" podoba mi się, że o matko! Słucham jej do zarzygania. I dzięki niej wymyśliłam akcję dalszych rozdziałów. jest po prostu BOSKA. A Davey powinien kurde jakąś karę płacić za bycie takim przystojniakiem mimo swojej zbliżającej się czterdziestki! ;P
Oto i on!

2 komentarze:

  1. ojejciu, ojejciu. przyznam szczerze, że wyznanie Joanny nie zdziwiło mnie ani trochę. już od tej akcji w toalecie wiedziałam, że z nią jest coś nie tak:) Ach ten Havok! Co on knuje? Po co jadą do LA? Czekam na następny!

    Zapraszam do czytania moich opowiadań:
    http://our-laugh.blogspot.com/
    http://siatkowkatonietylkosport.blogspot.com/
    http://lot-po-marzenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. No i zostałam zabita. Rozłożyłaś mnie na łopatki, kobieto i nie jestem w stanie się podnieść. Fakt, Joanna wydawała mi się cicho-ciemna od imprezy, ale że aż tak? Jesteś moją mistrzynią :)
    Tak swoją drogą... gdzie oni jadą i po kiedy czorta?
    I tak mi pewnie nie powiesz, bo trzeba czekać, co?
    To czekam :P
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń