niedziela, 16 grudnia 2012

Etenszyn

Postaram się tu nie rozpisać, tak jak zrobiłam to na moim drugim, słitaśnym blogasku. Jak kto chce przeczytać, to niech se zajrzy.
Sprawa taka, sesja idzie, czas się uczyć. Niczego nie przerywam, nie anuluję i tak dalej.
Choć muszę przyznać, miałam wiele dylematów z tym opowiadaniem i blogiem. Często jak się pryśniczę, mam wtedy najwięcej rozważań. I tak myślę czy to co piszę jest sensowne i tak dalej. Czy nie powinnam zająć się czymś poważnym, tj pilniejszą nauką, zapatrywaniem się na swoją przyszłość po studiach i takie tam blablabla nudne poważne decyzje, od których zależy moje życie i losy Wszechświata. I coraz częściej moje rozmyślania sunęły w kierunku usunięcia strony, wrzucenia zeszytu do pieca i wgl przestania ośmieszać się w sieci. Ale ostatnio nastąpił przełom. Wzięłam do ręki zeszyt, po raz kolejny przemknęłam wzrokiem po tych 152(!) stronach A4 i spłynęło na mnie natchnienie. Chwyciłam do ręki długopis. Potem tak samo z siebie powstało 10 stron, a w głowie dalsze losy. Które co prawda w mglisty sposób były uformowane, ale teraz zaczęły nabierać realnych kształtów. To mi dało do myślenia, że zarówno "Pomarańcze...", jak i "But home is nowhere" dają mi niesamowitą radość tworzenia i satysfakcję. Każde opowiadanie w inny sposób, ale uczucie jest naprawdę miłe. Roczna przerwa od perypetii życiowych Lily pozwoliła mi nabrać pewnego dystansu i świeżości myślenia. A także dała odczuć, że pisanie w 3 osobie jest tak samo, a może i bardziej sprawiające przyjemność, niż to, jak piszę w "Pomarańczach". Także bądźmy pełni optymizmu, bo nawet jeśli nie widać tego na razie na blogu akcja się komplikuje, miesza i biegnie nowymi torami. O niektóre nawet bym siebie nie podejrzewała. I nadal rozważam, w jaki sposób będę to kontynuować. Bądź co bądź, pomysłów mi nie brakuje. Za to brak czasu i mobilizacji, by to wszystko spisać. Jeśli czegoś bym sobie życzyła w Nowym Roku, to właśnie tego.
Będąc przy temacie życzeń i świąt, chciałabym i Wam, moi czytelnicy złożyć najserdeczniejsze życzenia, bo być może, a również prawdopodobnie niczego przed sylwestrem tu nie dodam. By Wasze święta upłynęły w spokojnej atmosferze, porządki nie były tak uporczywe, a prezenty cieszyły bardziej niż zwykle. I by nastała rodzinna atmosfera (jeżeli jej nie ma, tak jak to często bywało w moim domu) lub była jeszcze przyjemniejsza niż do tej pory.
Złota Żmija
PS. Podpisując się na dole, czego zwykle nie czynię, czuję się jak biskup piszący list do wszystkich kościołów w diecezji albo jak prezydent z jakimś obwieszczeniem. Hie hie

środa, 5 grudnia 2012

9


Mogłoby wydawać się to dziwne i niecodzienne, ale powodem tego wszystkiego był mężczyzna. Jak najbardziej mężczyzna. Lily określiła jego wiek na niewiele ponad trzydzieści lat. Siedział dwa stoliki dalej. Prezentował jej swój prawy profil. Skupiony na rozmowie z Antonem, nie spuszczał z niego wzorku. Bladą, pociągłą twarz porastał może dwudniowy zarost. Starannie ułożone czarne włosy intensywnie połyskiwały w blasku lampeczki stojącej na stoliku. Nie, one nie były czarne. Grzywka postawiona do góry, niby nonszalancko, miała zdecydowanie kolor blond.
Niby niewiele i nic niezwykłego, ale zainteresował Lily ten mężczyzna. I świadomość, że widzi nie widzi go po raz pierwszy. Przeszukiwała intensywnie wspomnienia, ale nikt takiego wyglądu z pewnością się tam nie znajdował. Mgliste oblicza samców powodowały tylko mętlik. Nie dały żadnego rezultatu.
Pan intrygujący złożył zamówienie, wyprostował się i odwrócił głowę. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment, zanim Lily spuściła oczy, by nie zdradzić swojego niezdrowego wgapiania w nieznajomego. Zdecydowanie ta twarz była jej znajoma! Chociażby usta. Wąskie (dla Joanny z pewnością mało atrakcyjne), górna warga z wydatnym wcięciem. Idealnie pasujące do twarzy. Inne zresztą by nie pasowały. Sprawiałyby, że twarz zgubiłaby swoje proporcje i harmonię. Nos wydawałby się za duży, policzki zbyt wklęsłe, a oczy mniej wyraziste.
Chrząknięcie Kimberly sprowadziło Lily na ziemię. I wzbudziło zainteresowanie nieznajomego. Studentka kątem oka dostrzegła, że brunet taksuje ją wzrokiem, tak jak ona jego wcześniej.
- Ten kelner to twój chłopak? – Zapytała rudowłosa, myśląc, że malarka obserwuje Antona.
- Nie… nie, to przyjaciel. – Lily wzięła do ust kolejny kawałek ciasta.
- Możemy zaczynać?
- Nie mam nic przeciwko.
Kimberly wzięła z podłogi torbę i wygrzebała z niego notatnik i czarny długopis. Blondynkę to zdziwiło, nie spodziewała się tak tradycyjnych przyborów dziennikarskich. Zdziwienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy Dray wręczyła te przedmioty Lily.
- To taka tradycja, że każdy, z którym przeprowadzamy wywiad, rysuje swoją podobizną. To chyba dla ciebie nie będzie żaden problem? – Uśmiechnęła się przekrzywiając głowę. Po chwili wyciągnęła z torby iPhone’a i ustawiła dyktafon.
- No, to może pierwsze, dość sztampowe pytanie. Dlaczego właśnie malarstwo, a nie na przykład budownictwo czy fizyka?
- Bo do niczego innego się nie nadaję! – Ta odpowiedź automatycznie cisnęła się studentce na usta. – A tak na poważnie, od najmłodszych lat, odkąd tylko pamiętam, malowałam i rysowałam. Na początku bohomazy i bazgroły jak każde dziecko. Potem rysunki zaczęły nabierać rozpoznawalnych kształtów.
- Uhm. I co przedstawiał pierwszy rysunek, na którym dało się coś rozpoznać?
- Nie jestem już pewna, ale wydaje mi się, że królika. Szarawego, nieszczególnego z dużymi uszami i szklistymi oczami.
-Dlaczego właśnie królik? Dzieci przeważnie rysują słońce, chmurki czy domek.
- Dostałam królika w prezencie na trzecie urodziny. I tak zakorzeniła się we mnie miłość do królików.
- Sentyment do królików… Ten obraz… w galerii. Tam też jest królik!
- Tak, tam też. Można by nawet powiedzieć, że był to portret, bo pozował mi żywy zwierzak. Mój Jack.
- O… czyli masz zwierzątko? – Kimberly zmieniła pozycję. Podciągnęła kolana pod brodę.
- Miałam. – Lily spojrzała na czystą kartkę, przełożyła długopis do drugiej dłoni i zaczęła rysować swój portret. – Jack umarł w tamtym roku.
- Tak mi przykro! – Wykrzyknęła Kimberly z fałszywą nutą w głosie; znów inaczej ułożyła swoje ciało – tym razem opuściła nogi na podłogę. Palcami przeczesała i tak zwichrowane włosy. Malarka pochyliła głowę kreśląc długopisem owal swojej twarzy i zarys oczu.
- Ojej! – Rudowłosa zapiszczała. – Jakie masz długie włosy! Pokaż, pokaż!
Zeskoczyła z fotela i zanim studentka zaprotestowała ściągnęła z jej włosów gumkę. Pasma rozsypały się dookoła. Kimberley z podnieceniem rozczesywała je palcami. Z ukontentowaniem mieszała w nich, na przemian roztrzepując i przygładzając. Lily była przyzwyczajona do takich zabiegów. Joanna (zaraz po śpiewaniu, aktorzeniu, imprezowaniu i tańcach) uwielbiała czesać ludzi. Zaciągała artystkę do swojego pokoju i ze szczotką oraz mnóstwem gumek i spinek wyprawiała prawdziwe cuda.
Gdy Kimberly zaspokoiła swoją potrzebę potargania włosów, malarka był prawie pewna, że jej fryzura niczym nie ustępuje uczesaniu Dray.
- Śliczne są, a jakie mocne! I ten kolor! Naturalny? – Zapytała, gdy z powrotem znalazła się na fotelu. – Kurczę, posiadanie takich włosów to ciężka sprawa. Nie kusi cię by pójść do fryzjera i je ściąć?
- Nie. – Lily uśmiechnęła się do siebie. – Długie włosy są swego rodzaju symbolem.
- Mhm? – Dziennikarkę to najwyraźniej zaciekawiło.
- Byłam wychowana w bardzo konserwatywnej rodzinie. – Studentka zaczęła dość niepewnie, zagarniając kosmyk włosów za ucho. – Moi rodzice uważali, że długie włosy nie przystoją skromnej dziewczynie. Powtarzali: dopóki żyjesz na naszym utrzymaniu, będziesz robić to, co my uznamy za słuszne i właściwe. dlatego długie włosy kojarzą mi się z wolnością. Ale także, choć to głupie, z dorosłością i samodzielnością. A poza tym, jak można efektownie pogować z włosami obciętymi na pazia?
- Yyy… - Kimberly przeniosła swój wzrok z Antona, który przyniósł jej zamówienie, na rozmówczynię. – Ok, możemy przejść do pytań mniej spontanicznych? Nie chcę, żebyś pomyślała, że przyszłam tak na żywioł, nie wiedząc, kim jesteś i co robisz. Uskuteczniłam nawet małe śledztwo. Tyle, ze ono niewiele mi dało. Ludzie praktycznie nic o tobie nie wiedzą. Chciałabym ich trochę oświecić. Pozwolisz?
Lily podeszła do tego pomysłu jak pies do jeża. Ludzie nie interesowali się nią aż tak bardzo, a to, że niewiele wiedzieli było tylko zaletą. Niczego nie mogli wykorzystać przeciwko niej.
- Opowiedz coś o sobie. Gdzie mieszkałaś, coś o rodzinie i takie tam.
- Mieszkałam w Teksasie. – Rozpoczęła i urwała. Nie miała o czym mówić. – Od pięciu lat nie utrzymuję kontaktu z rodziną. – Dodała cicho.
Kimberly się wyraźnie zmieszała. Wyciągnęła słuszny wniosek, by tematu o rodzinie nie drążyć, bo nic ponad to nie uzyska. Taktownie pociągnęła myśl w innym kierunku.
- Jesteś bardzo tajemnicza. Studenci albo cię nie znają, nawet ci z twojego kierunku, albo cię nie lubią. Ci drudzy uważają,  że jesteś arogancka, nieprzyjemna i patrzysz na wszystkich z góry.
- Skoro tak mówią, to pewnie tak jest. – Malarka straciła chęć do wywiadu. Opowiadanie o relacjach miedzy ludzkich nie było jej mocną stroną. – Nie potrafię złapać z tymi ludźmi kontaktu, dlatego od razu przylepiają mi łatkę tej złej i niedobrej.
- Więc może powiedz jak TY siebie postrzegasz.
- Ambitna, perfekcjonistka, wegetarianka, marzycielka, zdystansowana.
- Ciekawa mieszanka. Czemu właśnie taka?
- Bo lubię sięgać coraz wyżej, nigdy nie robię czegoś na pół gwizdka, nie potrafię znieść cierpienia zwierząt, kiedy zamykam oczy świat staje się kolorowy i nieograniczony. A wycofania i bariery nauczyło mnie życie.
Kimberly uniosła brwi. Nie spodziewała się takiego wywiadu. Lily wydawało się, że Dray oczekuje wypowiedzi w stylu apodyktycznej, nieczułej dziewuchy, która jest tak okropna, że nikt jej nie lubi.
- Co rozumiesz przez ostatnie zdanie?
- Tak jest lepiej. Angażując się w cokolwiek, można przypłacić rozchwianiem emocjonalnym i załamaniem nerwowym.
- A miłość? – Ruda usiadła na fotelu po turecku. – Lily, masz chłopaka?
- Nie sądzę, by kogoś to obchodziło. – Malarka cieniowała prawie skończony szkic. – Nie mam. Pytałaś o miłość. Niby czym ona jest? I czy w ogóle istnieje? Ludzie teraz tylko się wykorzystują. Nie, dziękuję, ja tego nie potrzebuję.
Dray zamarła w miejscu. Stanowczo nie spodziewała się takiego wywiadu.
- Dlatego – Zaczęła powoli. – Angażujesz się tak bardzo w studia?
- Ludziom wydaje się, że malarstwo to taki wydumany kierunek, gdzie nie trzeba się uczyć. Wystarczy coś po swojemu nabazgrać i można zawsze bronić swoich chlapnięć farbą, że właśnie taka była koncepcja, a jak ktoś tego nie rozumie, to ma płytki umysł. Niektórzy studenci są tu tylko dla samego statusu studiowania, by bogaci rodzice się nie czepiali. Co więcej, by  mogli się pochwalić, że mają ARTYSTĘ w rodzinie. A ja… moja rodzina nie chce mieć ze mną nic wspólnego, właśnie dlatego, że inaczej czuję świat. Że przelewam go na płótno. Nawet, jeśli nie da się z tego wyżyć, to ja wiem, że robię to dla większej sprawy. Moje życie z perspektywy Wszechświata to tylko mrugnięcie okiem i mikroskopijny pyłek, ale jeżeli poświęcę je dla sztuki, to całkowicie jest tego warte. Staję się pełniejsza i szlachetniejsza dzięki temu.
- Kurczę, a czym się teraz uszlachetniacie na zajęciach? – Zapytała Dray z drwiną.  Lily dobrze wiedziała, że Kimberly jej nie rozumie. Była przecież nastawiona na lekki wywiadzik, po którym wróci do domu, przebierze się i pójdzie na kolejną imprezę z dziewczynami z Beverly Hills.
- Portret. Farbami.
Masz już jakąś koncepcję?
- Codziennie inną, z każdym dniem bardziej skrajną od poprzedniej.
- Więc na zakończenie wywiadu mogę życzyć ci znalezienia odpowiedniej koncepcji i… jeszcze więcej obrazów w galerii.
Kimberly wyłączyła dyktafon. Malarka akurat skończyła rysować swoją podobiznę. Wręczyła kartkę i długopis rudowłosej.
Dray pozbierała z podłogi rozgardiasz, wcisnęła w torbę szkic i zapłaciła Antonowi przy barze. Po chwili szybkim krokiem opuściła lokal.
W przeciwieństwie do Kimberly. Lily wiedziała jak ten wywiad się skończy już w momencie, gdy ściskała dłoń studentki dziennikarstwa. To była kompletna porażka. Wszyscy wezmą ją za jeszcze gorszą niż jest w rzeczywistości. W ogóle nie spodziewała się pytań o rodzinę czy związki. Wolałaby raczej opowiadać o studiach. Tylko kogo by to zainteresowało.
Grey westchnęła. Kosmyki zbyt długiej grzywki zawirowały i opadły prosto na oczy. Lily nie czuła zbyt wielkiej potrzeby, by je odgarnąć. Z pomiędzy pasm dostrzegła, że intrygujący nieznajomy patrzy się na nią z nieskrywaną ciekawością.
Cudownie. Zbłaźniła się nie tylko przed Dray, ale też przed wszystkimi w kawiarni. Umrzeć z zażenowania to  naprawdę beznadziejna śmierć, a malarka czuła, że ma ją na wyciągnięcie ręki. A chciała być mądrzejsza od wszystkich, chciała innym utrzeć nosa. To sobie narobiła. Ale tylko obciach i dodatkowego powodu, by traktować ją jak kosmitkę.

__________________________________________________
To już tradycja i reguła, że daję plamy. To znaczy tak rzadko coś dodaję. Już się tłumaczę i usprawiedliwiam. Ogólnie wyglądam jak zombie, mieszkam w warunkach jak zombie. No. Znaczy czuję się jakaś taka dziwna. Może to ta pogoda za oknem? To nie jest tak, że się nie wysypiam, bo jestem złym studentem i nie chodze na poranne wykłady, więc codziennie jestem w wyrze do ok 10. I to jedyna rzecz, którą spełniam na drodze do zdrowego stylu życia. Bo tak ostatnio sie dzieje, że jem 1 do 2 posiłków dziennie. I to zazwyczaj koło godziny 14. Im dłużej studiuję, tym dowiaduję się kolejnych powodów jak to niekorzystnie wpływa na mój organizm. Ale nie mogę się ogarnąć. Muszę posprzątać w pokoju. I zacząć funkcjonować. Bo jak nie nauka, to książki. Wróciła mi mania czytania non stop. Jedną skończę, drugą zaczynam. Wiecie jak jest. Żmija dostaje od rodziców pieniążki na jedzenie i kurtkę zimową. Ale na zakupach mija empik. Patrzy na książki i myśli: przecież z głodu i zimna nikt jeszcze nie umarł i kupuje 3 książki. ;/ Przy okazji polecam "Atlas chmur" Zarówno film jak i książkę. Prawdziwa magia i odtrutka na gówniane bestsellery o Greju.
Dobra nie pieprzę już więcej. Znaczy jeszcze mam taką malućką prośbę, by tych 7 obserwatorów (oczywista poza Wildflower) troszkę się w komentarzach uaktywniło :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

8


Lily zastanawiała się właśnie, czy Dray jest spóźnialska, gdy do stolika podszedł ktoś, na kogo widok serce dziewczyny podskoczyło z radości. Szczupły, blondowłosy kelner uśmiechnął się promiennie, ukazując uszczerbek w zębie przedtrzonowym. Oczywiście od otwierania piwa zębami. Lily odwzajemniła szczery uśmiech.
- Czym mogę służyć panno „Nie jestem Grey” Grey? – Pytał się tak za każdym razem.
- Antonie Konviciusie, a co pan poleca? – W odpowiedzi Anton wyjrzał zza parawanu i przysiadł się na wolnym fotelu.
- Ostatnio wcale tu nie przychodzisz. Widziałem cię chyba z miesiąc temu.
- Po prostu nie mam czasu. Studia…
- Na studiach każdy się opierdziela, tylko ty traktujesz to śmiertelnie poważnie. Urwij się kiedyś z wykładu, pójdziemy gdzieś, jak za starych, dobrych czasów.
- Które wcale nie były aż takie dobre. – Lily przerwała mu. – Myślisz, czemu przyjechałam tu aż z Teksasu? By się od nich odciąć. Zresztą ten temat wałkowaliśmy tysiące razy. Za bardzo podobają mi się te studia, by je olać. Lepiej opowiadaj, co u ciebie?
- Rozstałem się z Aną. Znaczy to ona zerwała, bo… W sumie sam nie wiem, dlaczego. Tak wyszło. – Anton starał się nie okazywać rozczarowania z tego powodu, ale Lily znała go zbyt dobrze, by tego nie dostrzec. Zaciśnięte wargi dobitnie wskazywały, że nie było mu lekko.
Znajomość z Antonem należała do tych niezwykłych. Gdy uciekła z domu szybko spotkała osiemnastoletniego Litwina, który niedawno, wraz z rodziną wyemigrował do Stanów. Z tym, że kiedy się poznali, Anton był już sierotą – jego rodzice zginęli podczas napadu na bank. Postanowili przetrwać we dwójkę, wspierając się nawzajem. Przez ostatni rok liceum mieszkali razem w kawalerce, a popołudniami po szkole pracowali w obskurnym barze.
Byli jak rodzeństwo, za które często brali ich ludzie, ze względy ba fizyczne podobieństwo. Oboje mieli przecież blond włosy i niebieskie oczy, dość charakterystyczne dla Europejczyków.
Gdy Lily dostała się na studia do Berkeley, Anton nie wahał się ani chwili i pojechał z nią, choć wiedział, że będzie tam musiał zaczynać od zera. Ale z drugiej strony tak naprawdę nic go nie trzymało w Boerne. Ktoś mógłby pomyśleć, że Anton był w Lily zakochany, ale to nieprawda. Chłopak był dla niej raczej jak brat.
Prawdą było, że Anton nie miał problemów z okazywaniem uczuć. Był prostym człowiekiem, przez co jego uczucie było szczere i piękne uczył Lily, że można kochać pomimo i ponad wszystko. Z pewnością był lepszym katolikiem niż Lily. Dziewczyna bardzo chciała być taka jak Konvicius, ale jej przeszłość miała na jej sferę duchową druzgocący wpływ. Doprowadziło to do tego, że Lily obawiała się, że po prostu nie potrafi kochać.
- Och, to kompletna bzdura. – Żachnął się chłopak, gdy mu to oznajmiła. – Nie mów, że nie kochałaś braci. A jeśli chodzi ci o miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną, to jeszcze nie spotkałaś nikogo, kto by na ciebie zasługiwał. Musisz docenić siebie. To prosta zależność. Kochasz siebie, więc potrafisz kochać innych. Darząc uczuciem drugiego człowieka, kochasz też samego Boga. I nie trzeba nic więcej.
- Mówisz o tym, jakby to było banalne. A ja nie potrafię.
- Nigdy nie zmuszaj się do miłości. Ona sama przychodzi, musisz tylko wiedzieć kiedy.
Zawsze patrzył takimi kategoriami. We wszystkim znajdował coś dobrego i wartego kochania.
I choć Ana nie była ideałem, Anton był w stanie godzinami wychwalać jej zalety. A ona miała to za nic. Lily nie miała z nią zbyt wielkiego kontaktu. Wydawało jej się, że była zwykłą, niczym niewyróżniającą się dziewczyną. Dlatego tym bardziej dziwi wiadomość, że zostawiła Antona, który mógłby jej nieba uchylić.
- Nie mam do niej żalu. – Blondyn grzebał srebrną łyżeczką w pojemniku z cukrem. – Widocznie tak musiało być. Ludziom nie wychodzi. To się zdarza. – Lily nie mogła uwierzyć, że nawet w takiej chwili jej przyjaciel był spokojny, jakby się nic nie stało.
- Daj spokój, nie była ciebie warta. Jest zwykłą podłą, bezduszną …
- Szczerą i dorosłą dziewczyną. – Anton wpadł jej w słowo. – Nie ciągnęła tego na siłę, tylko dlatego, że wzbudzałem w niej litość. Lily nie pouczaj mnie, bo najwidoczniej to nie było to. – Powiedział, gdy malarka próbowała mu przerwać. – Co byś zrobiła na moim miejscu? Och, przede wszystkim nie pozwoliłabyś sobie na to, by być w takiej sytuacji jak ja. Ale przypuśćmy. Co byś zrobiła? Dokładnie to samo, co ja. Pozwoliłabyś odejść. – Anton zostawił dokładnie przemieszany cukier. Spojrzał jej w oczy i nie pozwolił opuścić wzroku.
Dziewczyna broniła się przed jego błękitnymi tęczówkami. Były jak reflektory wdzierające się w głąb jej źrenic i obnażające prawdę. Bo niezaprzeczalnie miał rację, nawet jeśli studentka by się do tego nie przyznała. Nie czekał na jej odpowiedź, znał ją. Ale nie zmienił sposobu patrzenia.
Lily przypomniała sobie, jak siedzieli razem w kawalerce na wspólnym łóżku. Rozmawiali całą noc patrząc na swoje twarze. To było coś w rodzaju niekończącego się i szczerego wyznania. Na zmianę zadawali sobie pytania i odpowiadali zgodnie z prawdą. To było bardzo ważne, powtarzał Anton, by patrzeć sobie w oczy. Wtedy okazywało się szacunek rozmówcy i dawało pewność o zamiarach oraz czy rozmówca mówi prawdę. Ponad to uczyło pewności siebie. Ktoś, kto wytrzymuje przenikliwe spojrzenie jest silny psychicznie.
Lily przekonała się o tym już następnego dnia. Idąc ulicą do szkoły mijała ludzi patrząc im prosto w oczy. Każdy, kogo mijała nie dłużej niż po kilku sekundach spuszczał wzrok. Może to było dziecinne, ale dziewczyna pochwaliła się tym Antonowi. Wbrew jej oczekiwaniom nie był wcale zadowolony. Wyjaśnił jej, że to nie tylko niegrzeczne, ale też niebezpieczne. Bo była to postawa agresywna. Przypadkowi przechodnie nie lubią, gdy patrzy im się w oczy, takie spojrzenie oznacza wyzwanie. Dlatego ludzie „prześlizgują” się wzrokiem po twarzy. Tylko ci bezczelniejsi wymieniają spojrzenia. A do nich należą głównie typy spod ciemnej gwiazdy, których młoda, blondowłosa dziewczyna powinna się wystrzegać.
Anton z pewnością do nich nie należał. Mimo to, Lily nie lubiła patrzeć mu w oczy. Były zbyt jasne w swoim odcieniu, drażniące. Momentami czuła, jakby topiła się w rzece, po której stąpała zimą. Kruchy lód zarwał się pod nią, a ona zagłębiła się w lodowatej wodzie. Co z tego, że była to znajoma rzeka, zimno wbijające miliony igieł było obezwładniające. Takie właśnie były oczy Antona. Nie bała się go, a tym bardziej nie był on jej wrogiem. A i tak nie znosiła, gdy przewiercał ją wzrokiem tak jak teraz.
- Anton, wystarczy. – Lily odwróciła twarz i rozejrzała się po sali. Liczba gości się nie zmieniła.
- Lily nie musisz udawać, że tak nie jest. Wydaje mi się, że chowanie uczuć niczego nie zmieni. Proszę cię, bądź szczera ze sobą. – Położył dłoń na blacie stołu. – Powiedziałbym coś jeszcze, ale choć wiesz, że to prawda, nie przyznasz mi racji i na dodatek się wkurzysz. – Zanim zdążyła zapytać, o co mu chodzi, wstał i bez słowa odszedł. Ale zanim to zrobił łobuzerko mrugnął okiem.
„Anton, dlaczego ty mnie znasz tak dobrze? Może nawet lepiej niż ja sama?”
Dziewczyna oparła się o fotel i przymknęła oczy. Być szczerą ze sobą. O co mu chodziło? Przecież się nie oszukiwała. Gdyby to robiła, powtarzałaby sobie, że malowanie to strata czasu, że jest niezastąpiona na ranczu ojca. Nie oszukiwała się, gdy mówiła, że lubi swoje studia.
- Lily Grey, prawda? – Odezwał się niski głos z charakterystycznym akcentem.
Malarka otworzyła oczy. Stała przed nią Kimberly Dray. Średniego wzrostu, raczej szczupła, rude proste włosy. To widział każdy. Lily dostrzegła centymetrowe odrosty, blizny po trądziku, naciągnięty na nią podkład, nierówne usta, dziwnie odstającą górną wargę, przebarwienia po kawie na zębach. Ponad to włosy miała rozwichrzone, jakby Kimberly uciekła właśnie przed tornadem. Pogoda za oknem nie wskazywała na to, jakoby przed chwilą Bulwarem Lincolna przeszła trąba powietrzna.
Stojąca wyciągnęła rękę, nader ekspresyjnie wyprostowała palce dłoni i wygięła kciuk dosyć nienaturalnie. Lily zreflektowała się, że trzeba wstać. Uścisnęła krótko dłoń zaopatrzoną w paznokcie koloru grafitu.
Dray dosłownie zwaliła się na siedzenie. Biały szal owinięty wokół jej szyi zafurkotał głośno. Dziewczyna odrzuciła na podłogę torbę. Przeczesała palcami włosy. Złożyła usta w dzióbek i przemknęła wzrokiem po Sali. W końcu rozciągnęła wargi w zbyt przymilnym uśmiechu.
- Dużo macie pracy na zajęciach? – Zapytała, ale nie dała nawet czasu na odpowiedź. – My mamy istny koszmar! A ja mam jeszcze gazetkę! – Ponownie potargała rude kosmyki. – Masz dużo czasu? – Zwróciła się do malarki.
- Tyle ile potrzeba. – Odparła Lily, patrząc jak jej rozmówczyni kokosi się na fotelu.
- Yy… OK.
Lecz zanim zdołała cokolwiek dodać, pojawił się Anton, niosący na tacy talerzyk z pokaźnym kawałkiem ciasta i szklaną z różowo- czerwoną zawartością. Zestawił naczynia na stolik i podał Kimberly kartę dań.
- Yyyo! – Dray wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. – Fajne ciacho! Zamówiłaś je? Co to jest?
Malarka zmarszczyła brwi. Nie przypominała sobie, by to zamówiła. Tym bardziej, że nie miała już pieniędzy. Znów to zrobił! Do licha!
Lily pozostawiła przy stoliku zdziwioną Kimberly i skierowała swoje kroki ku Antonowi siedzącemu przy barze.
- Co to ma być? – Zaczęła ostro.
- Kawałek przekładańca i sok z arbuzów, a niby co innego? – Anton wykrzywił usta, jakby nie widział w tym nic dziwnego.
- Nie zamawiałam tego. NICZEGO nie zamawiałam.
- Na koszt firmy.
- Chyba twój. – Lily fuknęła z wyrzutem.
- O co ci chodzi? – Chłopak nie zmienił tonu głosu.
- Nie musisz mi stawiać, poradzę sobie sama. Dlaczego traktujesz mnie jak nieporadną dziewczynkę?
- Raz na jakiś czas zafunduję ci kawałek ciasta, to nic wielkiego! Gdyby nie ty…
- Anton, nie możesz za każdym razem usprawiedliwiać swoich aktów nadopiekuńczości wmawianiem, że gdyby nie ja, to coś tam. – Lily mówiła spokojnym tonem. Nie chciała wyprowadzić się ponownie z równowagi. Jeden raz dziennie to o jeden raz za dużo.
- Porozmawiamy o tym później. – Chłopak nie lubił się tłumaczyć z tego, że dogadzał studentce słodyczami kosztem swojej wypłaty.
- Wiesz, że mnie zbywasz? – Dziewczyna uniosła brwi.
- Wiem, ale mam klienta. Zaraz mu podziękuję. – Uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się urocze wgłębienia. Zabrał z blatu menu i podążył w kierunku stolika, przy którym usiadł nowy klient.
Lily już miała wrócić z powrotem do Dray, gdy coś zasygnalizowało jej niezwykłość sytuacji. Mrowienie pod skórą dawało wyraźne znaki. Malarka przymknęła jedno oko, jakby chciała się wsłuchać w siebie i odnaleźć przyczynę nagłego poruszenia jej zmysłów.
Nie od razu zorientowała się, o co chodzi. Gdy wreszcie ruszyła sprzed baru, czuła się dziwnie. Kluczyła między stolikami zachodząc w głowę, co się zmieniło. Ściany były takie same, fotografie ani postacie na nich nie zmieniły swojego położenia. Kawałek przekładańca również nie zniknął. Usiadła naprzeciw Kimberly, która wodziła palcem po karcie dań szukając czegoś dla siebie. Lily wzięła do ręki łyżeczkę i odkroiła kawałek ciasta, o kute przed chwilą toczyła walkę z Antonem. Jak zawsze było doskonałe i rozpływające się w ustach. Idealnie kruche z odpowiednią warstwą kremu, który był słodki, ale nie na tyle by być mdłym.
Czując jeszcze na języku posmak toffi, wyjrzała za parawan i nie do końca rozumiejąc, znalazła źródło swojego poruszenia.
__________________________________________________________
No znów mnie długo nie było. Pogodzenie dwóch blogów, studiów dziennych i stałego etatu błazna to dla mnie trochę za dużo. Niestety cierpią na tym moje wypociny. A ja z każdym kolejnym rozdziałem mam dodatkowe wątpliwości, czy jest sens to ciągnąć. Bo prawda jest taka, że to, co tutaj widzicie powstało już około 2 lat temu. I jeszcze wtedy wydawało mi się to czymś ciekawym, tak teraz już sama nie wiem. Choć muszę przyznać, że bardzo powoli to się rozkręca, 
Ten post dedykowany Wildflower, która jako jedyna dzielnie trwa przy moich wypocinach ;)

piątek, 5 października 2012

7



- Billie Joe! - Marie oderwała wzrok od witryny, wyjęła z kieszeni telefon i wskazała na wyświetlacz. Lily mimowolni zmarszczyła czoło i dała tym okularnicy do zrozumienia, że nie do końca o to jej chodziło. - A ten twój, no! Jak mu tam było? - Dziewczyna wykrzywiła usta, przez co jej twarz nabrała wyrazu ogromnego skupienia. - Ten... Davey! O...
- Havok? – Lily nie zmieniła zbytnio wyrazu twarzy.
Była bowiem całkiem pesymistycznie nastawiona do tego pomysłu. Co prawda Davey Havok wokalistą i tekściarzem był naprawdę dobrym, ale jeśli chodziło o wygląd całkowicie nie spełniał kryteriów.
Nie chodziło o to czy był brzydki, bo to kwestia gustu. Problem w tym, że wokalista AFI był całkowicie niemęski. Malował oczy, włosy i paznokcie. Zwłaszcza podczas promocji płyty „Decembernderground” przeszedł samego siebie. Z niebieskimi cieniami na powiekach mógł konkurować z niejedną dewotką z kościoła.
A Lily chciała uwiecznić na portrecie mężczyznę z krwi i kości. Bez podkładu, mascary i gipsów. Uwydatnić cechy płciowe, ostre rysy twarzy, kilkudniowy zarost, twarde spojrzenie. Całkowite przeciwieństwo lalusiowatych, wycelowanych kolesi z kabrioletów, którzy szwędali się po Berkeley.
- No co? – Marie spytała, widząc jej wahanie.
- Nie o to mi raczej chodziło. Davey jest zbyt… - Lily gestykulowała, by wyrazić w pełni jaki jest Havok, ale rozmówczyni jej przerwała.
- Jest naprawdę całkiem niezły. W ostatnim teledysku… mm… ciacho.
Malarka wytrzeszczyła oczy. Oczywiście płytę miała od dawna, ale nie zawracała sobie głowy teledyskami. Z prostej przyczyny: braku czasu. Poza tym podświadomie obawiała się znów ujrzeć te koszmarne turkusowe cienie do powiek.
- Naprawdę?
- Oczywiście! Ma niesamowicie piękne oczy. Nigdy nie wspominałaś, że David jest taki hot!
- Zależy, co dla kogo jest hot. – Lily wiedziała oczywiście, że Marie lubi sobie w taki sposób żartować. Nazywać przystojnych facetów, jak gimnazjalistki zachwycające się Robertem Pattinsonem.
- Wygląda tak, że nie dziwię się tej lasce, że go porwała. – Kasztanowowłosa prawie podskoczyła z ekscytacji. – Jeżeli taki Davey ci się nie podoba, to już nie wiem, jakiego mężczyznę ty chcesz namalować. Dla mnie, oczywiście po Billie’m spełnia wszystkie kryteria.
- Czuję, że koniecznie muszę nadrobić moje braki w teledyskach AFI. – Kąciki ust Lily nieznacznie przesunęły się ku górze. – A wy? – Spróbowała zmienić temat. – Co macie na literaturze?
- Szczerze mówiąc – Marie poprawiła okulary. – Ostatnio nie chodzę na wykłady. Muszę wybierać między szkołą, a kinem, teatrem czy czymkolwiek innym. Szkoła zawsze przegrywa. – Zaśmiała się w specyficzny dla siebie sposób. – Niemniej, uważam, że literatura to ciekawy kierunek studiów. Gdybym tylko nie była tak leniwa… - Marie skrzywiła się, dając do zrozumienia, że to był jej największy problem.
Lily zbytnio to nie zdziwiło. Odkąd pamiętała, Marie zawsze była strasznym leserem Całkowitym jej przeciwieństwem, chyba jeszcze bardziej niż Joanna. Tak na dobrą sprawę one dwie mogłyby być dobrymi kumpelami. Obie angażowały się w najróżniejsze sprawy. Imprezowały do upadłego i miały mnóstwo znajomych. Z tym wyjątkiem, że Jo nieumyślnie zrażała do siebie ludzi. Nie potrafiła utrzymać języka za zębami i czasem szczerze aż do bólu wytykała innym wady i ich słabości.
- Ostatnio – Przerwała ciszę Marie. – byłam na koncertach Killersów, Muse i 30 Seconds To Mars. Mówię ci, było nieziemsko! Co prawda, nie jestem aż taką fanką tych zespołów, ale atmosfera tak mi się udzieliła, że kupiłam już bilety na ich kolejne występy.
Okularnica z przejęciem opisywała kolejne koncerty, a Lily chłonęła, co tylko mogła, wzdychając zazdrośnie co jakiś czas. Mogła sobie tylko pomarzyć o tym ,by na coś takiego w ogóle pojechać. Pieniądze przepuszczała na rzeczy związane ze studiami albo na tatuaże. A chodzenie na koncerty garażowo- osiedlowych indie rockowych zespołów przecież się nie liczyło. Nawet, jeśli te zespoły grały całkiem znośną muzykę. Ale to odbywało się bez tego całego splendoru i efekciarstwa, z jakiego słynęły koncerty dla kilkutysięcznej publiczności. Taka widownia dawała całkowitą anonimowość. Ludzie skaczą, pogują, fałszują przeokropnie, ale nikt na to nie zwraca uwagi, bo na takich koncertach właśnie tak jest. A ci indie rockowy grają zazwyczaj w totalnych spelunach, gdzie na występ przyjdzie garstka ludzi, w tym kilku przybłąkanych duszyczek, które nie do końca wiedzą, co tu robią i po co. W takim przypadku siada się przy stoliku, zamawia napój (najlepiej wysokoprocentowy) i udaje się, że kontemplacja tekstu pochłania do reszty. Nikt nie skanduje nazwy zespołu, żadna rozhisteryzowana fanka nie rzuca stanika lub innej części garderoby na statyw od mikrofonu.
Lily nie raz uczestniczyła w takich recitalach. Zasiadała w kącie Sali śmierdzącej dymem papierosowym, tanim piwem i spoconymi harleyowcami i analizowała teksty undergroundowych piosenek. To były całkiem inne emocje. I choć na kameralnych koncertach zespół czy wokalista miał praktycznie bezpośredni kontakt z publicznością, tak na tłumnych koncertach z widzów biła niewiarygodna wręcz i pozytywna energia. Tego właśnie brakowało Lily w zblazowanym towarzystwie, sączącym trunki, które po kilku kuflach nie zareagowałoby, gdyby z głośników, zamiast muzyki zespołu, puściliby Chopina
- I Wtedy Jared…! Dasz wiarę, że on ma prawie 40 lat? I wtedy on wpuścił na scenę kilkadziesiąt rozwrzeszczanych fanek! – Marie nie przerywała swojej relacji. – Nawet sobie pomyślałam: Dżizas, przecież one go zjedzą! Genialnie było, geeenialnie! Aż chce się jeszcze!
- Nie wątpię. – Lily wykrzywiła lekko usta.
- W ogóle tyle atrakcji, że hej! Mieliśmy jechać na przedpremierowy pokaz Barmana, ale Rose coś napomknęła o karaoke. To będzie masakra! Wszyscy się schlamy jak ostatnio i będziemy wyć do mikrofonu. Uwielbiam robić z nią imprezy. Są kosmiczne! Mam nadzieję, że znów nie zaprosi Meg.
- Meg? Meg Stuarts? Ode mnie z roku? – Lily nie wierzyła własnym uszom. Dwie największe uniwersytecki przyjaciółeczki nie zapraszają się na imprezy?
- Dokładnie! Meg ma jakieś pretensje do Rose. A najlepsze jest to, że Rose nie miała z akcją nic wspólnego, bo całe zamieszanie spowodował Michale. – Marie była w swoim żywiole. Gorące ploteczki to było coś, co studentka literatury lubiła najbardziej.
- Już nie mogę doczekać się imprezy. Czuję jej głód. Mam ochotę się nawalić i jęczeć przeboje Britney. „ Hit me baby one more tiiiiimeeeeee…” Bo na ostatniej imprezce nie byłam, walentynkowe party nie jest dla mnie.
- Jak się kogoś kocha, to powinno się to okazywać na co dzień. – Lily uniosła nieznacznie brwi.
- Dokładnie! – Marie poprawiła okulary. – Kiczowate serduszka, karteczki, amorki. Wszędzie miziające się pary. Czy może być coś gorszego?
- Jasne. Banda kretynek, które są chorobliwie zazdrosne, bo spędzają Walentynki w gronie przyjaciółek, po raz tysięczny oglądając „Pretty Woman”. – Warknęła im za plecami Joanna, która pojawiła się tam, nie wiadomo kiedy.
- Ty do nich z pewnością nie należysz? – Parsknęła Marie.
Z całą pewnością, pomyślała Lily. Kto jak kto, ale Joanna nie miała problemów ze znajdowaniem sobie męskiego towarzystwa. To, co robiła w walentynki całkowicie mijało się z przesłaniem święta zakochanych, ale faktem było, że tego dnia Joanna nie oglądała „Pretty Woman” ani innej komedi romantycznej.
- Ale widzę, że jesteś na bieżąco, jeśli chodzi o zajęcia kretynek, które spędzają same walentynki. – Dogryzła jej okularnica.
- Dość, stop! – Warknęła Lily. Dyskusja czy rozmowa to jedno, a złośliwości i kłótnie to drugie. A tego drugiego właśnie, dziewczyna bardzo nie lubiła. – Jo, odprowadzisz mnie do Boba?
- No… dobra. – Powiedziała po chwili namysłu, nie spuszczając wzroku z Marie.
- Zobaczymy się później. – Malarka pospiesznie pożegnała się ze studentką literatury.
- Wiesz, że tego nie lubię. – Odezwała się lily, gdy były już same.
- Tak? A sama ciśniesz Ibsenowi! – Usprawiedliwiała się Joanna.
- To całkiem co innego!
- Ty nie lubisz jego, a ja nie lubię tego grubasa, któremu dziób się nie zamyka!
- Nie uważasz, że jesteś trochę niesprawiedliwa? To jej sprawa, z kim się zadaje. Ktoś od ciebie mógłby mieć pretensje, że ty przyjaźnisz się ze mną.
Joanna skrzywiła się w minę „I tak wiem swoje”.
- Wiesz, że twój konflikt z Rose jest całkowicie bez sensu?
- A twój z Ibsenem?
- Rose mimo wszystko nie sugeruje, że masz zaliczenia tylko dlatego, że sypiasz z asystentami i wykładowcami. Nie, żebym się przejmowała. Dogadałaś się w końcu z Harry’m? – Lily przeszła na bezpieczny temat o tańcu. To była dobra decyzja.
Prawie do samego Boba artystka nie odzywała się. Joanna, zachęcona do gadania o tańcu, nie pozwalała sobie na żadne przerwy. Podróż pozwoliła na szczegółową relację z ostatniego turnieju tańca. Fotografka była w sowim żywiole. Skrytykowała sukienki uczestniczek, stwierdziła, ze jury faworyzowało jedną z par („Z pewnością ta rudowłosa zdzira poszła z sędziami do łóżka”), opowiedziała ze szczegółami cały swój układ do samby, a na koniec rozpływała się nad pudłem. Dla kogoś, kto nie skupia się na tańcu i turniejach, to ostatnie brzmi co najmniej bez sensu. Bo pudło to miejsce na podium.
Gdy w końcu zatrzymały się na Bulwarze Lincolna, Joanna własnie streszczała jak to fotograf na turnieju był strasznym amatorem. Lokal Boba znajdował się w idealnym miescu – blisko centrum, a jednocześnie wystarczająco daleko od szumu, gwaru i hałasu panującego tam. Budynek, w którym znajdowała się kawiarnia widocznie odcinał się od pozostałych, ale zdaniem Lily nadawało mu to specyfiki i sprawiało, że tego miejsca nie dało się zapomnieć. Był to parterowy, śnieżnobiały klocek, który na tle obskurnych kamienic i supermarketów wyglądał nader oryginalnie i pogodnie. Na działce rosły wysokie modrzewie i rozłożyste drzewa strefy śródziemnomorskiej. Nadawały przyjemnego, zielonego akcentu wśród szarości betonu i asfaltu.
Nazwa lokalu była dość trywialna, ale właściciel Bob Mason za nic w świecie nie chciał jej zmienić. Knajpa pochodziła z czasów, kiedy wszystkie lokale nazywano imionami właścicieli i jako jedna z niewielu utrzymała się na rynku z tą nazwą.
Teraz najczęstszą klientelą byli studenci z Uniwersytetu Kalifornijskiego, który znajdował się zaledwie kilka przecznic dalej. Nowy rodzaj klientów sprawił, ze kawiarnia potrzebowała gruntownego odnowienia. Kiczowatą tapetę zastąpiły ściany w ciepłym odcieniu fioletu, metalowe krzesła i stoliki zostały wymienione na czarne, skórzane fotele i mahoniowe blaty. Na każdym stole stała mała lampeczka. Ze ścian znikły podstarzałe i przeżarte przez mole dywany i trofea myśliwskie, a zawisły piękne czarno-białe zdjęcia studentów fotografii. Nawet jadłospis został zmieniony. Zamiast krwistych steków i tłustych hamburgerów, zamawiało się najróżniejszego rodzaju desery i sałatki.
Joanna na obchodne klepnęła Lily w plecy i dodała, że jak się upora ze zdjęciami, to wpadnie do Boba.
Malarka, pozostawiona sama sobie, weszła do kawiarni. Rozejrzała się. Kimberly Dray z pewnością nie było. Zresztą nie spodziewała się jej , bo było dosyć wcześnie. Tylko przy dwóch stolikach siedzieli ludzie. Przy jednym dwie, względnie znajomo wyglądające studentki, przy drugim stateczny jegomość czytający dzisiejsze wydanie lokalnej gazety i sączącego espresso. Ów jegomość zajął ulubione miejsce Lily – w kącie, którego prawie nie było widać. Musiała więc wystawić się na widok publiczny, siadając przy stoliku, połowicznie odgrodzonym przez parawan. Położyła pakunki i torbę z ubraniami na drugim fotelu.

____________________________________________________________________
No teraz się bardziej postarałam. Musiałam czymś zająć mózg, bo ostatnio pracuje na pełnych obrotach i jak jeszcze nigdy w życiu mam problemy z zasypianiem. A poza tym smutam bez powodu. Czy to już jesienna depresja? ;/

wtorek, 25 września 2012

6

Joanna często powtarzała, że Lily jest zbyt wybredna w wyborze chłopaków. To nie o to chodziło. Wygląd wcale nie był decydujący. Potencjalny partner musiał być po prostu intrygujący. A to, że takich jest już mało, nie było jej winą. Dziewczyna nie miała określonego ideału, gdyż pod niego ustawiałaby sobie każdego mężczyznę. Jakież byłoby rozczarowanie, gdyby okazało się, że idealny facet wcale nie jest idealny, tylko zostało dopowiedziane, że tak właśnie jest?
Pokrętna filozofia, ale pozwalała Lily wyzbyć się uczucia rozczarowania i rozgoryczenia. Brak związków i miłości oznaczał brak rozczarowań, ale tez samotność. Czyli jak to w dzisiejszych czasach: nie ma nic za darmo.
- Już się sfoszyłaś? - Zagadnęła ją Joanna.
- Nie, ale z tym kiszeniem ogóra stanowczo przesadziłaś.
- No, może troszkę. - Przyznała dziewczyna po chwili milczenia. Lily była prawie pewna, że Joanna powiedziała to tylko dla świętego spokoju. - Tylko że Lily, - Studentka fotografii zmrużyła oczy. - znamy się już trochę, a ja nie widziałam cię nigdy z żadnym facetem. Może ty jesteś homo?
Lily o mało nie upuściła torby z zakupami. Gdy minął pierwszy szok, wzięła głębszy oddech i powstrzymała się przed jakimś niekontrolowanym i spontanicznym walnięciem Joanny. W końcu odparła:
- Czy ty kiedykolwiek zastanawiasz się nad tym, co mówisz?
- Mówię to, co myślę. - Powiedziała rozbrajająco Joanna.
- To z myśleniem nie ma zbyt wiele wspólnego. - Odwarknęła malarka.
Przyjaciele teoretycznie powinni wspierać. A z Jo było różnie. Miała całkiem inne podejście do życia. Dla niej było po prostu zabawą, zlepkiem przyjemnych przeżyć. Dostawała wszystko, co chciała i nie musiała się o nic martwić. Co zresztą było widać - jej największymi problemami były auto w warsztacie i nieznajomość rozkładu jazdy.
Ich przyjaźń była naprawdę dziwna i pełna sprzeczności. Gdyby nie to, że Joanna narobiła sobie na uczelni mnóstwo wrogów, to pewnie nie zadawałaby się z Lily. Ale przecież artystka nie powinna narzekać. Bo w innym przypadku nie miałaby nawet do kogo otworzyć ust. No i Jo miała też zalety. Martwiła się o przyjaciółkę, nawet jeśli wyrażała to w inny sposób niż cywilizowani ludzie. Nie było wątpliwości, ze teraz też się martwiła, nawet jeżeli nie całkiem wychodziło jej delikatne zasugerowanie tego.
Ale Lily nie miała humoru na rozmawianie o swojej orientacji ani o stanie cywilnym.
Co do tego, że nie jest homoseksualna, była całkiem pewna. Już samo wyobrażenie by być z inną dziewczyną przyprawiało ją o przewracanie żołądka na drugą stronę. I nic nie zmieni tego stanu. Dotykanie jakiejś kobiety w sposób inny niż normalnie, był dla niej prawie odrażający.
- Jak w ogóle mogłaś pomyśleć coś takiego o mnie. Zdecydowanie NIE KRĘCĄ mnie dziewczyny. - Dała jasno do zrozumienia.
- A próbowałaś kiedyś tego? - Joanna spojrzała na przyjaciółkę. Lily stwierdziła, że jej towarzyszka wygląda dziwnie. Po chwili kontynuowała. - Jak możesz powiedzieć, że czegoś nie lubisz, skoro tego nie próbowałaś. To tak, jakbyś powiedziała, że nie lubisz sushi.
- Dobrze wiesz, że nie lubię mięsa.
- Nie lubisz czy nie chcesz jeść?
Lily nie odpowiedziała. Rozmowa zeszła na inny tor. Jej przyjaciółka miała w pewnym sensie rację.   Malarka nie jadła mięsa, bo kojarzyło jej się z bestialskim zabijaniem zwierząt, było to ugruntowane ideologicznie. Była wegetarianką i już. Nawet całkiem zapomniała jak smakowało mięso. Przyzwyczaiła się do swojej diety, która była częścią jej życia i jej samej.
- To nie ma żadnego znaczenia. - Odparła w końcu. - Przecież to nie ma żadnego związku - Wybuchła nagle. - Sałata to nie człowiek! W sałacie nie można się zakochać! Nie można złamać jej serca, sprawić przykrości! Albo jej pożądać! Lubić sałatę, a lubić człowieka, to dwie różne sprawy!
- Brawo! - Wykrzyknęła Joanna klaszcząc w dłonie. Lily w geście zapytania podniosła brew. - Lily, jesteś taka beznamiętna i powściągliwa. W końcu pokazałaś emocje. Nie ubyło cię? - Fotografka musiała się nieźle bawić, tłumacząc swoje zachowanie.
Blondynka doskonale wiedziała, o co chodziło jej przyjaciółce. Wszystko traktowała z rezerwą. Była chłodna i nieprzystępna. I to przyczyniało się do tego, że Lily nie miała zbyt wielu przyjaciół. Zawsze chowała się za maską zimnej i nieprzystępnej suki. Nie chciała tego na razie zmieniać. Bo nie miała żadnej motywacji, ani tym bardziej motywatora.
Do końca podróży Lily nie odzywała się. Miała w głowie mętlik. Została wyprowadzona z równowagi i wybuchła. Zachowała się okropnie w miejscu publicznym. I już nie chodziło o dziwaczne spojrzenia pasażerów autobusu. Nie lubiła, gdy coś wymykało jej się spod kontroli, a tym bardziej, gdy to była ona sama.
Autobus zatrzymał się i Lily wyskoczyła z niego jak poparzona. Po wzięciu kilku głębszych oddechów uspokoiła galopujące myśli.
- Lily, ja zapomniałam. - Odezwała się Joanna, kiedy do niej dołączyła. - Zapomniałam, że wy tego nie akceptujecie.
- Wy czyli kto? I czego nie akceptujemy? Joanna, przestań bawić się w zagadki.
- No wy, zacofanie katole nie akceptujecie odmieńców.
Znów to samo. Studentka fotografii wszem i wobec oznajmiała, że jest ateistką. Teoretycznie tolerowała wiarę innych, ale na każdym kroku lubiła wytykać absurdalność innych religii. Dla niej była to głupota, ograniczanie przyjemności cielesnych i uśmiercanie się. Jej pojęcie o wierze było bardzo stereotypowe. Wydawało jej się, że katolicy, zupełnie jak w średniowieczu, palą na stosie czarownice i heretyków. Nie potrafiła pojąć, że można prowadzić normalne życie i jednocześnie być wierzącym.
Co nie oznaczało, że taki czarnogród i nietolerancja nie działała też w drugą stronę. Lily często tego doświadczała. Ale po prostu milczała, gdy słyszała te wszystkie "świątobliwe" baby. Dawno przestała zwracać uwagę na takich ludzi, a także na niektórych księży, którym nie do końca podobały się jej liczne kolczyki w uszach i te kilka widocznych tatuaży. Kilka razy zdarzyła się sytuacja, że proboszcz nie pozwolił jej angażować się w jakieś akcje, bo był zdania, że jest zakamuflowaną satanistką. Żadne argumenty i kłótnie tego nie zmieniły. W końcu machnęła na to ręką. Bóg przecież nie patrzył na jej kolczyki i doskonale wiedział, co tak naprawdę ma w sercu.
- To moja sprawa - Zaczęła spokojnie - Nie toleruję tego, co złe i niewłaściwe. Bóg stworzył mężczyznę i kobietę nieprzypadkowo, prawda? Nie dwóch mężczyzn albo dwie kobiety. I niejednokrotnie w Biblii potępiane są związki osób tej samej płci. Ale ja ciebie nie nawracam, więc bardzo cię proszę, szanuj moje poglądy.
- Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie. - Joanna wzruszyła ramionami.
- Mam nadzieję, że nie.
Ruszyły chodnikiem, potem skręciły między w uliczkę między domem handlowym i jakimś niewysokim biurowcem. W zacienionej uliczce, obok małych kawiarenek, był sklep Kodaka. Przed jego wystawą stała dziwnie ubrana postać.
Lily uśmiechnęła się, rozpoznała bowiem tego osobnika, a raczej osobniczkę. Była to Marie z literatury. Miała grube, za ramiona, farbowanie na kasztanowo włosy. Nosiła się nie mniej dziwnie niż Lily: tunikowata koszula w bioało- czarne poziome pasy (całkowicie niefortunnie dobrana przy sporych gabarytach Marii), czarne rurkowate spodnie( nieszczęśliwie opinające masywne uda) i stare zdezelowane trampki w kolorze lekko spranej czerwieni. Gdy w witrynie sklepu zobaczyła odbicie dwóch studentek, odwróciła się i wykrzyknęła:
- Czeeeeść!
Potem, swoim zwyczajem, poprawiła kujonowate okulary grubym, krótkim palcem wskazującym, zakończonym, pomalowanym na czarno paznokciem.
Marie była bardzo specyficzną osobą. Mimo nienajlepszej figury, zaskakiwała wszystkich pewnością siebie. Ponad to miała tak wszechstronne zainteresowania, że potrafiła znaleźć wspólny język praktycznie z każdym. Była niewątpliwie zwariowana, spontaniczna i rozchichotana. I przy tym wszystkim cholernie inteligentna. Miała tylko jedną słabość: uwielbiała się rozpływać nad urodą wielu wokalistów.
Lily lubiła ja, ale nie uważała Marie za przyjaciółkę. Ta bowiem posiadała tylu znajomych, że z żadnym nie potrafiła się bliżej zaprzyjaźnić. I czasem miała za długi język. Ale na rozmowę o książkach, filmach i muzyce nadawała sie w sam raz.
- Co tam? - Zagadnęła je.
- Przyszłaś z Rose? - Zapytała nadzwyczaj chłodno Joanna. Wyznawała zasadę, że przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem. A o tym, że Jo i Rose to dwie najbardziej nienawidzące się dziewczyny na uczelni, wiedział prawie każdy.
- Z Rose, Natalie, Joshem, Frankiem i... - Marie wyliczała na palcach grupkę znajomych, z którymi przyszła. - Ale reszta siedzi w kawiarni. Ja sobie chciałam popatrzeć na sprzęt. Czasem tak sobie myślę, by mieć taką lustrzankę i popykać zdjęcia.
- Gdyby tak sama lustrzanka w cudowny sposób potrafiła zrobić z byle tłoka fotografa... - Mruknęła pod nosem Joanna. - Ja, ten, kupię yyy.. - Odezwała się głośno i wskazała drzwi sklepu. Chciała jak najszybciej uniknąć wątpliwej, według niej, rozmowy z Marie.
- Jasne - Przerwała jej szybko Lily.
Gdy tylko drzwi za nią się zamknęły, Marie znów poprawiła okulary i podbródkiem skazała na pakunki w rękach Lily.
- Szykuje się jakiś większy projekt, co?
- Ta, portret. Jako praca semestralna. To musi być naprawdę coś. Ale mam problem, bo kompletnie nie wiem kogo przedstawić. Wiem, że Joanna marzy, bym namalowała jej portret. Tylko, że chciałabym namalować coś innego, Jo tyle razy już mi pozowała do szkiców.
- A myślałaś nad kimś innym?
- Chciałabym namalować mężczyznę, ale to raczej niemożliwe, by ktoś chciał mi pozować. Mogłabym w prawdzie malować z głowy albo ze zdjęcia, ale wiesz... Praca semestralna nie może być zrobiona na odwal.
- Co za problem zgarnąć kogoś z ulicy? - Marie przyglądała się obiektywom na wystawie.
- Chciałabym kogoś niezwykłego, no nie wiem, z nietypową twarzą. Kogoś niesamowitego i specyficznego.
- Mam! Wiem, kogo możesz namalować! - Wykrzyknęła Marie.
Lily, szczerze zainteresowana spojrzała na rozmówczynię.

___________________________________________________________________
I znowu dałam ciała, bo miało być wcześniej, więcej i w ogóle. Ale mam trochę zawirowań, a nawet momenty, w których myślałam, by całkowicie porzucić pisanie czegokolwiek. Takie uczucie, że to, co piszę, jest kompletnie bezwartościowe i bez sensu, a ponad to kaleczy literaturę samą w sobie. Ale zmieniłam zdanie. Zaczęłam czytać "50 twarzy Grey'a" i skoro ta babka może kaleczyć literaturę i zgarniać dodatkowo za to kasę, to co ma mnie powstrzymać. I oto jest. Rozdziały nadal nie mają porywającej akcji, ale to dlatego, że chciałam lepiej zarysować postać Lily, jak ukształtowała się jej psychika i przekonania, co miało na to wpływ i jak się zachowa w obliczu wielu nowych doświadczeń. Dodam tylko, że będzie musiała trochę się nad sobą zastanowić.
I jeszcze jedna uwaga, poglądy Lily ukazane w tym rozdziale całkowicie wymijają się z moimi, i wbrew temu, co uważa moja przyjaciółka, która to czyta, Grey wcale nie utożsamiam ze sobą. Moim literackim odbiciem mnie jest, ekhm facet z mojego drugiego opowiadania, które zbliża się ku końcowi, ale jak komuś się chciało w nie zagłębić, to można je znaleźć tutaj:http://pomarancze-w-futerale.blogspot.com/.
A teraz nie zrzędzę, tylko zapraszam do komentowania  ;)

poniedziałek, 3 września 2012

5

Woda pluskała wesoło, a Lily nuciła jedną z piosenek z najnowszego albumu AFI. Nawiasem mówiąc, ten album zrobił na niej piorunujące wrażenie. Każda piosenka była dopracowana perfekcyjnie, a melodie tak genialne, że aż nie dało się ich nie nucić. Chłopcy, a właściwie faceci z AFI odwalili kawał świetnej roboty. Ta płyta była tak niesamowita, że Lily mogła jej słuchać na okrągło. Brzmiała inaczej niż "Decemberunderground", a tym bardziej niż"Sing The Sorrow", ale nie przeszkadzało jej to. To raczej oczywiste, że brzmienie się zmienia, że granie cały czas tego samego nie daje takiej satysfakcji. Może i ta płyta była "najlżejsza" w całym dorobku A Fire Inside, ale w niczym nie ustępowała poprzedniczkom.
Lily wyszła z prysznica, cała pachnąca limonką. Wyszorowała zęby i zaczęła rozczesywać swoje długie, do pasa włosy. A było z tym całkiem dużo roboty. Mimo to nie chciała ich ścinać. Według Joanny wyglądała w nich idealnie. No i te włosy nadawały się idealnie do pogowania na koncertach rockowych.
Nałożyła balsam i wklepała krem w twarz. Naciągnęła piżamę i przeszła do swojego pokoiku. Pojedyncza żarówka nie dawała dobrego światła i na ścianach wydłużyły się cienie. Łącząc się z malunkami na ścianach, wyglądało to niesamowicie i tajemniczo zarazem. Lily przyklękła obok łóżka i zmówiła krótką modlitwę, dziękując Bogu za miniony dzień.
Za to, że jej życie układało się po jej myśli, że choć mało spontaniczne i powtarzalne, dawało jej poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa.
Gdy skończyła się modlić położyła się do łóżka i zgasiła światło. W pokoju panował nieprzenikniony mrok. Gdyby chociaż miała okno to jakieś światło z lampy ulicznej wpadałoby do pokoju i rozganiało mroki. A tak czuła się jak w trumnie.
Dziewczyna szybko zasnęła. Z pewnością coś jej się śniło, ale nie odnotowała tego w pamięci. Nie przywiązywała zbytniej wagi do snów. Nie mogły przecież zmienić jej życia. Za to mogły tylko płatać jej figle, gdy jej umysł przekręcał wspomnienia i kształtował najróżniejsze bezsensy.
Rankiem dziewczyna obudziła się minutę przed dzwonieniem budzika. Gdy tylko rozbrzmiały znajome dźwięki, wyłączyła go. Dzień rozpoczynała poranną toaletą, typową dla każdej dziewczyny w jej wieku.
Po opuszczeniu łazienki przemknęła do pokoiku, przystrojona tylko w bieliznę i tatuaże. Ciotki nie było już w domu. Wychodziła wcześnie rano, by zdążyć do pracy przed korkami. Firma, w której pracowała, znajdowała się w San Fransisco.
W szafie Lily wygrzebała ostatnie czyste ubrania: niebieskie, przetarte szorty, czarne leginsy, białą podkoszulkę i luźną koszulę w kratę. Ciuchy jakoś szczególnie do siebie nie pasowały, ale nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia. Ubrania Lily nie wyróżniały się niczym szczególnym; kupione w sieciówkach albo wyszperane w second handach, kilka T-shirtów własnej roboty. Jedynie biżuteria nie była typowa. Lily kupowała koraliki oraz rzemyki i sama robiła z nich bransolety i wisiory. Wśród butów też nie miała za wielkiego wyboru: dwie pary trampek, czarne botki, brązowe kozaki i materiałowe baleriny. Absolutne minimum. Narzuciła na siebie ubrania i z plątaniny wisiorków wyciągnęła jeden, nawet dokładnie nie spoglądając jaki.
Brudne ubrania spakowała w ekologiczną torbę; po drodze do sklepu z przyrządami malarskimi wstąpi do pralni publicznej. Jej ciotka nie znosiła hałasującej pralki, także wizyty w pralni były koniecznością. A tymczasem związała włosy, co by jej się na wietrze nie splątały.
Po drodze do pralni nie wydarzyło się nic niecodziennego. Zresztą co miałoby się wydarzyć na zaludnionej ulicy niedługo po godzinie dziesiątej? Wsadziła swoje ubrania do pralki, dodała proszku i włączyła odpowiedni program prania.
Takie miejsca były dość powszechne w USA. Rzadziej używane niż wcześniej, ale dla Lily wydawały się kultowe. W niektórych głupich komediach romantycznych para poznawała się przy pralce. To takie romantyczne! Dziewczyna miała nadzieję, że ominie ją taki wątpliwy zaszczyt Miała szczęście. W pomieszczeniu były tylko znudzona ekspedientka i jakaś słusznego wieku starowinka.
Lily patrzyła, jak jej ubrania wirują. Niezbyt ekscytujące zajęcie, ale poczuła się jak dziecko, bo w tamtym okresie zwykła obserwować pracującą pralkę. Najpierw ubrania leniwie przewracały się pod wpływem powolnych ruchów bębna. Potem pauza. I znowu powolne obroty. Pod koniec wirowanie i suszenie.
Wreszcie zaświeciła się dioda sygnalizująca koniec prania. Lily wyjęła ze środka ciuchy i wrzuciła je byle jak do torby. Powinna była je poskładać, ale jej umysłu nie zaprzątały tak przyziemne sprawy jak brak zagnieceń na bluzkach czy koszulach. Zapłaciła cenę adekwatną do usługi i opuściła lokal pachnący popularnym proszkiem do prania.
Studentka pomyślała, że dobrze byłoby zapytać Joannę o ten wywiad, którego przecież miała udzielić. Nawet wyciągnęła telefon z kieszeni, ale okazało się że był całkiem niepotrzebny. Joanna stała na przeciwległym chodniku i machała jak szalona. Pytanie tyko co robiła tutaj, w całkiem nieciekawej dzielnicy, pozbawionej butików Prady, Hermesa czy Gucci?
Z zamiarem zapytania się o to, Lily przeszła przez ulicę.
- Cześć. Co tutaj robisz? - Zapytała, gdy znalazła się wystarczająco blisko koleżanki.
- Nawet nie wiesz jakie to irytujące, gdy ma się samochód w serwisie. - Zaczęła.
- No nie wiem, nie mam samochodu. - Odparła kąśliwie Lily.
- Znów pomyliłam autobusy! Ale i tak dobrze się składa, bo miałam cię odwiedzić, w drodze powrotnej, rzecz jasna. Jadę po odczynniki do Kodaka.
- Przecież to całkiem w drugą stronę!
- Wiem! Ale te numerki na autobusach nic mi nie mówią! Nie wiem, czy w tamtą stronę jeździ osiem czy osiemnaście albo osiemdziesiat! - Joanna potrafiła być całkiem roztrzepana.
- I pewnie chcesz bym z tobą pojechała? - Zapytała Lily, założywszy płócienną torbę na ramię. W końcu nie miała zbyt wiele do roboty.
- Dziękuję, jesteś boooska!
- Tylko najpierw kupię płótno i farby. - Dziewczyna wskazała na sklep z malarskim asortymentem.
Zakupiwszy niezbędne przy malowaniu obrazu rzeczy, ruszyły w stronę przystanku.
- Zastanawiałaś się nad moją propozycją? - Podjęła temat Joanna.
- Chodzi ci o wywiad?
- Tak. Kimberly dzwoniła do mnie niedawno i się dopytywała. Gdybyś była chętna będzie na ciebie czekać o trzynastej u Boba. Skusisz się prawda? Chociażby da sałatki, za którą tak przepadasz?
- Zgadzam się i nawet nie chodzi tu o specjały kulinarne tej knajpki. - Odpowiedziała Lily, poprawiając uwiązanie niesfornych włosów.
Na przystanek zajechał autobus. Dziewczęta wsiadły. Wszystkie miejsca były zajęte, toteż Lily przystanęła przy oknie i chwyciła się poręczy. Chwilę później dołączyła do niej Joanna.
Jechały w milczeniu. Lily spoglądała na widok za szybą. Nieciekawe, w większości parterowe domy ciągnęły się ulicą. Co jakiś czas przedzielały je większe budynki, w których znajdowały się sklepy albo restauracje. Ludzie spieszyli się w jedną i w drugą stronę. Po lekko spękanym asfalcie sunął sznur aut. Jednym słowem zwykłe miasteczko w Kalifornii w sobotnie przedpołudnie.
Autobus zatrzymał się Dziewczyna oparła czoło o szybę i spoglądała na ludzi na przystanku. Wtem ujrzała całującą się parę. Lily poczuła dziwny skurcz w żołądku i zrobiło jej się niedobrze. Para zachowywała się wręcz wulgarnie: chłopak macał dziewczynę po pośladkach i penetrował nachalnie językiem jej gardło.
Studentka odwróciła z obrzydzeniem głowę. Nie chodziło o to, że gorszył ją widok zakochanych parek. Lily nienawidziła, gdy te parki robiły TAKIE rzeczy publicznie. Nie potrzebowała tego oglądać na żywo. Lizanie sobie nawzajem migdałków może i było przyjemne, ale psuło jej poczucie estetyki.
Ta reakcja nie uszła uwadze Joanny.
- Przecież tylko się całują.
- Ta. Tak się całuję, że im ślina prawie ścieka z kącików ust. To obrzydliwe.
- Jesteś strasznie pruderyjna.
- Po prostu nie lubię uczestniczyć w takich przedstawieniach. - Odparła Lily, kręcąc głową.
- A mi się wydaje, że jesteś zazdrosna. Sama chciałabyś by ktoś tak cię poślinił. - Joanna potrafiła wykazać się całkowitym brakiem taktu.
Lily spojrzała na nią zabójczym wzrokiem. Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, studentka fotografii padłaby już martwa. W pierwszej sekundzie dziewczyna odrzuciła tę tezę. Ale po chwili zastanowiła się. Czy im zazdrości? Niby czego? Tego, że ta dziewczyna na własne życzenie traci godność, pozwalając się macać na oczach innych? Tego, że za jakiś czas, za miesiąc czy nawet za tydzień ta sama dziewczyna będzie opłakiwać rozstanie, by znów całkiem niedługo całować się z innym? Nie, zdecydowanie im tego nie zazdrości.
Lecz sumienie nie dawało jej spokoju, wiedziała, że stwierdzenie Joanny ma też drugie dno. Chodziło o to, czy Lily zazdrości łączącego tę parkę uczucia. Od małego raniona, była całkiem pesymistycznie nastawiona do miłości. Co nie znaczy, że jakąś maleńką cząstką serca jej nie pragnęła. Jednakże potrafiła stłumić to ciche i nieśmiałe wołanie.
- Nie, nie zazdroszczę im. - Odparła, choć czuła, że nie do końca mówi prawdę. - I tak zerwą. - Dodała, odkręcając głowę, by Joanna nie dostrzegła jej wyrazu twarzy.
- Lily, wydaje mi się, że powinnaś się zakochać. Przestałabyś być taka znerwicowana, widząc inne pary.
- Wcale nie jestem znerwicowana! Zresztą, co mi da miłość?
- Seks! - Wykrzyknęła bez namysłu Joanna.
- Dzięki, ale jesteś najlepszym przykładem, że można to dostać bez miłości. - Odparowała Lily, czując potrzebę pociśnięcia przyjaciółce.
- Mówię poważnie, dasz komuś zakisić ogóra i od razu poczujesz się lepiej!
- Joanna! - Syknęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby - Zamknij się!
Ta w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Lily była bliska zabić przyjaciółkę za takie słowa. Tym bardziej, że seks wcale nie kojarzył jej się dobrze. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo odstaje od kalifornijskich dziewczyn. I nie tylko dziewczyn. Nie czuła tego ciśnienia, by przespać się z połową Berkeley, albo lepiej i Los Angeles.
A miłość wcale nie była aż taka dobra i wspaniała. Kiedyś przejechała się na tym uczuciu. A może to wcale nie była ona? Jest przecież tyle wyrobów miłościopodobnych. Zauroczenie, fascynacja, flirt. Czy prawdziwa miłość jeszcze istnieje? Czy została tylko jako temat romansów, piosenek i głupich komedyjek romantycznych?
Lily westchnęła ciężko. Nie warto było tracić głowy i serca dla drugiej osoby. Przynajmniej na razie.
__________________________________________________________________________
Tak, dawno mnie nie było. Ale miałam trochę spraw do ogarnięcia. No i są wakacje, a raczej były, prawda? Dobra, więcej nie mówię, by tylko winny się tłumaczy, nie? ;) Wracam i jeżeli studia na to mi pozwolą, będę pisać już częściej. A przynajmniej postaram się. Do następnego ;*

środa, 1 sierpnia 2012

4

Gdy zamknęła drzwi do swojej klitki powitał ją bałagan, który zostawiła wczesnym rankiem. Tak, klitka to bardzo dobre określenie. Bo jak inaczej nazwać pokój bez okna oświetlony tylko światłem kilku żarówek? Remont musiała przeprowadzić na własną rękę. Z początku wyglądało to wszystko nędznie. Teraz brak okna zastępował widok na wszystkich ścianach. Nikogo nie dziwiło, co przedstawiał. Nibylandię. Tę z teledysku. Lily na każdym kroku podkreślała, ile to wszystko dla niej znaczy.
Nie była psychofanką. Nie. Kochała całym sercem teksty i wokal, na który na początku wcale nie zwróciła uwagi. Dopiero po pewnym czasie doceniła delikatną barwę głosu wokalisty. Czysty niczym dźwięk uderzonego kieliszka, brzmiący i drgający w uszach niczym trójkąt. Głębokie teksty o wielu znaczeniach podnosiły na duchu. Dzięki nim przekonała się, że nie tylko ona ma takie dziwne myśli. I ogień wewnątrz. Jak głosiła nazwa zespołu.
Na biurku walały się pokreślone szkice. Książki na półkach aż prosiły się o ułożenie. Te leżące na ziemi błagały smętnymi okładkami o odłożenie na miejsce. Pomięte ubrania sygnalizowały chęć wyprania. A łóżko domagało się porządnego wytrzepania z okruchów i pościelenia.
Ale Lily była ślepa i głucha na te prośby. Położyła torbę na krześle i usiadła na łóżku.Tak jak każdego dnia po powrocie z uniwerku zastanawiała się, co dalej robić. Dopóki była zajęta lekcjami nie musiała myśleć o niczym. A zwłaszcza o pustce w sercu. Gdy mroczne wspomnienia zaczęły napływać, uderzyła się pięścią w skroń i krzyknęła:
- Nie myśl o tym!
Natychmiast potrzebowała się czymś zająć. Czymkolwiek. Wyszła z grobowca i wbiegła do kuchni. Tak, jedzenie to dobry trop. Wyjęła z lodówki sałatę, pomidora. oliwki, olej, jedną cebulę i położyła na blacie przy zlewie. Z suszarki wyjęła deskę, ostry nóż i miskę. Pokroiła składniki i wrzuciła do miski. Dodała oliwki. Olej zmieszała z ziołami i polała nimi gotowe danie.
Gdy wszystko było gotowe, ukontentowana wzięła się za jedzenie. Po wyglądzie jej obiadu można było się domyślić, że Lily była wegetarianką. Dla uściślenia: lakto owo wegetarianką, czyli tolerowała w swojej diecie przetwory mleczne i jaja. A podstawą jej żywienia były właśnie łatwe do przyrządzenia sałatki.
To także nie spodobało się jej rodzicom. Ojciec nie wyobrażał sobie niedzielnego obiadu ez krwistego steku. Dlatego też nie dziwiła jego nadwaga. Zero sportu (no, chyba że w telewizji) i mnóstwo tłuszczy w diecie.Tak właśnie wyglądał styl życia w jej domu. Matka odżywiała się odrobinę zdrowiej. Ale to chyba dlatego, że pochodziła z innego domu, gdzie wartościowe były inne rzeczy.
To po niej Lily odziedziczyła urodę. Ale za nic w świecie nie wiedziała, po kim ma taki charakter. Ojciec krzykacz i choleryk, matka przewrażliwiona pedantka. A Lily? Nie była choleryczką, a to, że nie jest pedantyczna można było poznać wchodząc do jej pokoju.
Goniąc widelcem ostatnią oliwkę, dziewczyna rozważała jeszcze raz propozycję Joanny. Jej pierwszy w życiu wywiad. Co prawda, tylko do studenckiej gazetki, ale jednak. Może pokazałaby się w lepszym świetle? To byłoby coś całkiem nowego. Może ludzie zaczęliby ją akceptować? Nie żeby jej to przeszkadzało, ale atmosfera na zajęciach mogłaby być inna. A może wręcz przeciwnie? Może stwierdziliby, że się narzuca i ma parcie na sławę?
Wstała od stołu i wybuchła głośnym śmiechem. Od kiedy interesowało ją to, co powiedzą inni? To żałosne nie zrobić czegoś, gdyż się boi reakcji otoczenia! Czyż do tej pory nie była głucha na osądy innych? Zdecydowanie udzieli wywiadu! Być może tylko z przekory, by utrzeć innym nosa. Bo niby czemu ma chować głowę w piasek tylko dlatego, że jest najlepsza?
Zdecydowanie Lily była pełna sprzeczności i momentami rozdarta wewnętrznie. Czasem za mało spontaniczna. Zbyt dojrzała jak na swój wiek. Ale jednego była pewna: w końcu robi to, co kocha i nikt jej nie przeszkodzi.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że to mógłby być dobry cytat na tatuaż. Zapisywała na swoim ciele ważne myśli, żeby w życiu przypominały jej, jaką drogę wybrała i by nigdy z niej nie zboczyła. Oprócz napisów miała także rysunki. Różne i w różnych miejscach. Choć wiedzieli o tym nieliczni. Bo one nie były na pokaz, były tylko dla niej. Zazwyczaj coś oznaczały, choć niektóre tylko zdobiły ciało (lub jakby to powiedział jej ojciec - szpeciły). Dziewczyna była z nich dumna. Ze wszystkich razem i z każdego z osobna. Z tych starych i z tych całkiem świeżych. Z tych malutkich, niepozornych i wykonanych z mniejszym rozmachem , jak i z tych prawdziwych dzieł sztuki. Wszystkie dwanaście były jej wyjątkowym powodem do dumy.
Podniosła prawą dłoń i palcem wskazującym przesunęła po wnętrzu nadgarstka ozdobionym słowami "I'm not grey". Ten był jednym z najważniejszych i najbardziej widocznych. O reszcie widzieli tylko nieliczni. Np. Joanna, która zawsze podczas zakupów właziła z Lily do przymierzalni.
Na karku widniał kolejny ważny dla niej napis: jeśli czegoś pragniesz, nigdy nie wątp, że na to zasługujesz.Zrobiła go sobie zaraz po tym, jak dostała się na studia. Na lewym ramieniu nie za duży smok. Właściwie to był bardziej kaprys, bo nie oznaczał on nic, ale za to wyróżniał się na tle smoczych motywów. Na prawym ramieniu Jack Szkieleton z bajki "Miasteczko Halloween". Takie małe zboczenie na punkcie tej bajki. Pod lewą piersią, ciągnący się od pachy aż do mostka, znajdował się tatuaż przedstawiający jej wnętrze. Wyglądał, jakby ktoś wyrwał jej w tamtym miejscu skórę i prześwitywały żebra i płuca. Do jednego z żeber była przyczepiona na sznurku karteczka z napisem: skrzynia umarlaka. To taka aluzja do filmu "Piraci z Karaibów" i do motywu zamknięcia serca Davy'ego Jonesa w skrzyni. Sama o tym marzyła. Kolejnymi tatuażami na plecach był anioł i diabeł. Początkowo, bo potem resztą pleców poryła cała scena walki.Lily była wierzącą i praktykującą katoliczką. Co było ciekawe, gdyż w krajach jej rodziców dominującą religią był protestantyzm. Wiele dla niej znaczyło, by nie oddać się we władzę szatanowi. Na lewej nodze był całkiem okazały malunek wijącego się od kostki po pachwinę bluszczu .Wyglądał naprawdę imponująco. Na lewej stopie znajdował się jeszcze jeden bohater z bajki Burtona - widmowy pies Zero. Który zawsze czuwał u jej stóp. Tuż obok prawego kolca biodrowego przycupnął motyl. Ale nie byle jaki ani słodziutki motyl. Tylko Melitaea Athalia.Athalia - tak brzmiało drugie imię Lily. Podobało jej się o wiele bardziej niż zwykłe i trochę wyświechtane Lily. Wyrażało moc i potęgę, ale jednocześnie zawierało nuty delikatności. Babcia Elinor wiedziała jakie wybrać. Prawe udo porastała piękna, majestatyczna lilia. Ostatnim tatuażem, choć drugim zrobionym w kolejności był królik z teledysku "Girls not grey". Znajdował się na prawej łydce.
Na razie Lily poprzestała na tych wzorach. Takie ozdabianie nie było tanie, nawet jeśli się było jedną z ulubienic najlepszego tatuażysty w Kalifornii.A ostatnio wszystkie swoje oszczędności wydawała na płótna, farby, pędzle i przybory do malowania. Podobnie miało być i dzisiaj. Lily wróciła do swojego pokoju. Wyjęła z torby zeszyt i rozglądając się po wszechobecnym bałaganie, notowała, czego jeszcze potrzebuje.
A potrzebowała nowego płótna i prawie całego zestawu farb. Na zajęciach rozpoczęto kolejny projekt: portret. Miała 3 miesiące, na namalowanie czyjejś podobizny jako pracy semestralnej. Z początku ucieszyło ją to niesamowicie, potem zaczęła się zastanawiać kogo namaluje i w jaki sposób.
Brakujące rzeczy kupi jutro. Wyda na to całe swoje stypendium. Nie oszukiwała się, wiedziała jakie są koszty, ale z drugiej strony, gdyby miała np. zostać księgową, wolałaby chyba żyć w skrajnej nędzy.
Usiadła na łóżku. Coś ukuło ją w siedzenie. Wyciągnęła spod tyłka pęknięty ołówek. Kolejny przedmiot, który trzeba było kupić. Sprzątanie było nieuniknione. Inaczej zniszczy jeszcze to, co miała.
Szamocząc się z kołdrą, Lily usłyszała szczęk kluczy w zamku od drzwi wejściowych. Ciotka najwyraźniej wróciła z pracy. Była oczywiście księgową, tak jak matka Lily. Teoretycznie dziewczyna miała potem zająć miejsce matki. Gdyby nie jej upór, pewnie by nią była. Ewentualnie pomagałaby na ranczu ojca. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość. Nie chciała skończyć za biurkiem z plikiem rachunków albo jako poganiaczka byków.
Ciotka weszła w końcu do mieszkania i po chwili stanęła w drzwiach od pokoju Lily. Była bardzo podobna do swojej siostry i do siostrzenicy.Blond włosy, niebieskie oczy i lekko owalna twarz - te cechy je łączyły. Gdyby się przyjrzeć to nawet kształt oczu i ust był prawie identyczny. Lily miała po ojcu mniej garbaty kartoflasty nos niż jej ciotka. I całkiem inną budowę ciała. Ciotka wyróżniała się dużym wzrostem i zdecydowanie górowała nad liczącą niewiele ponad metr sześćdziesiąt pięć Lily.Dziś jej krewna miała na sobie brązowy wełniany sweterek i w podobnym odcieniu spodnie. Zdecydowanie Nora nie pozwalała sobie na ekstrawagancję w ubiorze.
- Jadłaś już obiad? - Spytała, zdejmując buty i odstawiając je do szafki.
- Mhm - Mruknęła Lily.
Tak z grubsza wyglądały ich kontakty. Kobieta traktowała studentkę raczej jak lokatora, a nie rodzinę. Obie żyły swoim osobnym życiem. Ciotkę nie interesowało, z ki Lily się zadaje, gdzie chodzi i o której wraca
. Dla kogoś innego taka możliwość byłaby rajem, ale dziewczyna nie balowała do upadłego i nie szwędała się po Berkeley. Zazwyczaj po zajęciach wracała do domu. Czasem może wyskoczyła do kafejki na jakiś sok albo spotkała się z Joanną, ale to wszystko.
Gdy uporała się z większością bałaganu i jej klitka wyglądała porządniej niż wcześniej, studentka zabrała się za czytanie grubego woluminu na zajęcia. Na krótko przed północą odłożyła tomiszcze na biurko i poszła wziąć prysznic.
_______________________________________________________________________
Uff... i znów same opisy. Ale za to zaopatrzone w ładne obrazki. Trochę się ich naszukałam no i niektóre zdjęcia nie odpowiadają dokładnie mojemu wyobrażeniu. I ogólnie nadal nic się nie dzieje. I choć Lily wydaje sie bardzo niedzisiejsza, to już niedługo będzie musiała się przystosować do pędzącego świata.

poniedziałek, 23 lipca 2012

3

Wyjęła z torby książkę i szukała strony, gdzie skończyła czytać. Mogłoby się wydawać, że głośna muzyka w słuchawkach tylko przeszkadzałaby jej w czytaniu. Wręcz przeciwnie. Dzięki niej mogła się maksymalnie skupić na lekturze. Ale tym razem nie było jej to dane.
Na kartki padł cień. Przez chwilę Lily nie reagowała, myśląc, że to kolejny przezabawny żart Ibsena. Postanowiła go zignorować.
Gdy cień, mimo braku zainteresowania ze strony dziewczyny nadal nie znikał, ta w końcu oderwała wzrok od lektury. Postać na tle słońca była czarna i Lily za nic w świecie nie mogła poznać, kto to. Wyjęła słuchawki z uszu i zmrużyła oczy, by zidentyfikować osobę.
Natrętem okazał się Joanna z fotografii, jedyna, która utrzymywała przyjaźń z Lily. Choć wydawać by się mogło, że to ona pierwsza powinna była rzucić kamieniem w dziewczynę, by ją ukamienować. Joanna miała wszystko, by stać się kolejną Beverly Hillowiczką. Miała mnóstwo kasy, bogatych rodziców, willę na przedmieściach Berkeley i  znajomości w wielkim świecie. A mimo to była jej jedyną przyjaciółką.
Studentka fotografii była wyższa od Lily i w przeciwieństwie od niej o typowo kobiecej sylwetce. Joanna miała kształtny, imponując biust, krągłe biodra i wąską talię. Kocimi ruchami zwracała uwagę niejednego chłopaka.  Ubrana stylowo i kobieco, w nienagannym makijażu, była marzeniem męskiej części uniwersytetu. Przez władczy charakter i narcyzowanie miała tyle samo przyjaciół, co wrogów. Ale urody i seksapilu nie mógł odmówić jej nikt. 
- Miło, że na mnie czekasz. - Zaszczebiotała. Subtelny, niski głos spowodował, że siedzący dookoła fontanny drgnęli.
- Tak właściwie... - Zaczęła studentka, która nie miała ochoty jeszcze wracać do domu. Bo i po co?
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka jestem wkurzona! - Joanna przerwała jej, jak to miała w zwyczaju. Lily westchnęła, owinęła słuchawki wokół odtwarzacza, co by się nie poplątały, schowała go razem z książką do swojej torby bez dna i skierowała oczy na towarzyszkę.
Ta, czekając na pytanie Lily, o co jest tak wkurzona, podrygiwała poczynając jakieś dziwne kroki. Bo Joannę zawsze rozpierała energia i wszędzie było jej pełno. Oprócz fotografii (która była chyba kolejnym z kaprysów Joanny) tańczyła taniec towarzyski, śpiewała i angażowała się w najróżniejsze sprawy społeczne. No i była imprezową bestią. Taką uniwersytecką Paris Hilton. Nawet najnudniejszą domówkę potrafiła zmienić w imprezę dziesięciolecia. O bujające się w rytm jakiejś muzyki biodra obijała się masywna, czarna torba, przewieszona przez ramię Joanny. Cholernie droga lustrzanka z całym zestawem obiektywów i innych pierdół. 
Lily spojrzała się na wirującą przyjaciółkę. Czasem, patrząc jak się tak gibie, odnosiła wrażenie, że Joanna ma robaki w tyłku.
- A co się stało? - Spytała, przygotowując się na monolog, trwający całą drogę do domu.
- Ten... Ten dziwkarz Harry - Joanna nigdy nie przebierała w słowach i momentami była naprawdę wulgarna; a do tego strasznie głośna. Tak, że kiedy szły ulicą ludzie oglądali się na nie z oburzeniem. Lily to okropnie przeszkadzało, ale żadne prośby ani groźby nie pomagały. - Jest zazdrosny! Nie zgadniesz o kogo?! O Bena! Głupi dupek! Zadzwonił do trenera i odwołał nasz występ w LA! Rozumiesz?! Ugh! Tak mnie wkurza! On myśli, że ja i Ben to niby na poważnie! Na próbach wygłupiamy się i obściskujemy, ale to dla żartów! Przecież ja i Ben nigdy! On jest ode mnie z pół głowy niższy. Ale Harry musi srać po nogach! Tylko, że jak sam puka tę Elizabeth, to jest ok! A ona ma piętnaście lat! To przecież przestępstwo! Jebany pedofil! - Zakończyła swój wywód Joanna. Lecz Lily czuła, że to dopiero początek, a ta przerwa była po to, by Lily mogła potwierdzić, jakim dupkiem jest Harry.
Ów wspomniany gentleman był tanecznym partnerem Joanny. Tańczyli razem dziesięć lat i od dawna się nie znosili. Lily na początku znajomości wydawało się, że ich łączy albo łączyła jakaś chemia. I nie myliła się. Kiedyś, dawno temu Joanna i Harry byli ze sobą. Nie, żeby Joanna go kochała, po prostu podobał jej się fizycznie i co tu dużo mówić, seks z nim był dla niej bardzo zadowalający. Ale to trwało ze trzy miesiące. A jak wiadomo, miłość od nienawiści dzieli bardzo cienka granica. Od tamtej port żyli ze sobą jak pies z kotem. I choć studentka nigdy nie powiedziała tego na głos, była prawie pewna, że jedno jest od drugie zabójczo zazdrosne. Teraz miała na to niezbity dowód.
- Skończony drań - Skomentowała.
I to wystarczyło. Joanna, poparta przez przyjaciółkę, trajkotała w najlepsze.
Kilka przystanków autobusowych dalej, gdy Lily nasłuchała się wystarczająco o intrygach Harry'ego i innych członków klubu tanecznego, Joanna spytała przyjaciółkę o dzisiejsze zajęcia.
Studentka malarstwa tak właściwie to nie miała za wiele do opowiadania, bo i o czym. Joannę z pewnością nie interesowały fakty z życia Picassa ani perspektywy w malarstwie szesnastego wieku. Między wykładami dziewczyna też nie miała żadnych niesamowitych przygód. Czytała po raz kolejny "Mistrza i Małgorzatę" albo słuchała AFI.
- Oprócz dwóch zdań zamienionych z Ibsenem, to nic ekscytującego mnie nie spotkało.
- Ibsenem? Markiem Ibsenem? Ma całkiem niezły tyłek.
- Ty jak zwykle tylko o jednym. - Lily przewróciła oczami - Jego "tyłeczek" wcale mnie nie interesuje. Nie mam pojęcia, jak on się dostał na studia! Jest totalnym idiotą. A ci jego kumple?
- A właśnie! - Joanna, jak zwykle nie słuchała, zajęta tylko i wyłącznie sobą. - Słyszałam, że udzielasz usług seksualnych profesorom w zamian za zaliczenia!
- I sądzisz, że to prawda?
- No nie, ale takie plotki mogą zniszczyć ci reputację.
- Ponoć prawdziwy talent broni się sam.- Lily przelotnie spojrzała na przyjaciółkę.
- Silna jesteś - Powiedziała Joanna nie bez krzty podziwu.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. W jakim sensie silna? Czy to, że znosi uwagi Ibsena, było przejawem siły? Była twarda, to prędzej. Lata w rodzinnym domu nauczyły ją nieczułości na cokolwiek, odnoszenia się z dystansem. Swoje uczucia zamykała w skrzyneczce na dnie serca, a klucz do niej wrzuciła do najgłębszych otchłani duszy. By mieć pewność, że nikt jej nie skrzywdzi. Nigdy więcej.
 - Świat artystów, wbrew pozorom, nie jest łatwy. Albo jesteś twardy, albo cię zniszczą.
- Lily, ty to jesteś mądra! - Wykrzyknęła Joanna, o kilka tonów  za głośno. - Wiesz? - Znów wykrzyknęła, okręcając się na pięcie. - Całkiem zapomniałam! Co robisz jutro? Bo Kimberly Dray, ta z dziennikarstwa chciała przeprowadzić z tobą wywiad!
- Słucham? - Lily zamrugała parokrotnie.
 - No tak, do gazetki studenckiej. Wiesz, szlifuje umiejętności. I chciała cię poznać. Jesteś sławna. - Przyjaciółka uśmiechnęła się znacząco. - Malujesz obłędnie i jesteś najlepsza i w ogóle. A poza tym, może taki wywiad ociepliłby  twój wizerunek.
- No nie wiem. Ja i wywiad? Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Przecież jestem tak przeokropnie szara. Jak to uważali ludzie z liceum.
- Nic nie tracisz. - Autobus zatrzymał się. Lily spojrzała na znajomy, obdrapany przystanek. 
- Nic nie obiecuję. - Odparła, robiąc potężny krok i wysiadła z autobusu
To była dość obiecująca propozycja i mogłoby być ciekawie. Oczywiście nie oczekiwała, że po czymś takim ludzie tłumnie się na nią rzucą i wyściskają z uwielbienia. Z resztą Lily nawet by tego nie chciała. Tłumy przerażały ją, zwłaszcza tłumy czegoś od niej oczekujące. Nie nadawała się na aktorkę ani piosenkarkę. Malarzowi dają spokój i ciszę. A przynajmniej powinni. Gdy tworzyła, nie było nic gorszego, niż ktoś wiszący nad ramieniem i obserwujący każdy ruch pędzla czy rysika na tablecie. Nawet lubiła samotność. Dzięki niem mogła się skupić na wizji i na tym, jak ją przedstawi. Cisza bywała inspirująca.
Ale taka dzwoniąca w uszy nie była już za dobra. Przyciągała potwory i wspomnienia. Cisza zmusza do myślenia i zastanawiania się nad sensem życia. Nad tym, co jest warte jej zachodu i poświęcenia. Myśli błądzą, skupiają się na jednym, by po chwili przejść do drugiego. Potem zostaje tylko mętlik. A ten potrafił zniszczyć wszystko.
Lily, tak jak każdy miewała gorsze dni. Ale przeżywała je intensywniej i gwałtowniej niż inni. Od śmiertelnej rozpaczy przechodziła w nieuzasadnioną euforię. Od histerycznego płaczu po histeryczny śmiech. Wirowała jak na linie. Potrafiła nie wychodzić z łóżka cały dzień, by następnego ranka stwierdzić, że przejmowała się bzdurami i tylko zmarnowała czas. Ludzie tego nie widzieli. Lily już o to zadbała. Nie pozwalała sobie na brak kontroli w miejscu publicznym. Nie chciała, by ktokolwiek o tym wiedział, a tym bardziej w takim stanie ją widział. Nauczyła się sztuki kamuflażu idealnego. Nawet jeśli w środku się gotowała, jej twarz wyrażała co najwyżej lekkie znudzenie. Nie, nie unikała gniewu czy smutku. Chciała jedynie, by te emocje były tylko jej. I nikogo poza tym.

______________________________________________________________________
Tym razem trochę dialogów i delikatny zaczątek akcji. Ale zanim nastąpi sam wywiad i jego konsekwencje, minie jeszcze trochę czasu. Z jakieś 5 czy 6 partów? ;)
Komentować :)