Postaram się tu nie rozpisać, tak jak zrobiłam to na moim drugim, słitaśnym blogasku. Jak kto chce przeczytać, to niech se zajrzy.
Sprawa taka, sesja idzie, czas się uczyć. Niczego nie przerywam, nie anuluję i tak dalej.
Choć muszę przyznać, miałam wiele dylematów z tym opowiadaniem i blogiem. Często jak się pryśniczę, mam wtedy najwięcej rozważań. I tak myślę czy to co piszę jest sensowne i tak dalej. Czy nie powinnam zająć się czymś poważnym, tj pilniejszą nauką, zapatrywaniem się na swoją przyszłość po studiach i takie tam blablabla nudne poważne decyzje, od których zależy moje życie i losy Wszechświata. I coraz częściej moje rozmyślania sunęły w kierunku usunięcia strony, wrzucenia zeszytu do pieca i wgl przestania ośmieszać się w sieci. Ale ostatnio nastąpił przełom. Wzięłam do ręki zeszyt, po raz kolejny przemknęłam wzrokiem po tych 152(!) stronach A4 i spłynęło na mnie natchnienie. Chwyciłam do ręki długopis. Potem tak samo z siebie powstało 10 stron, a w głowie dalsze losy. Które co prawda w mglisty sposób były uformowane, ale teraz zaczęły nabierać realnych kształtów. To mi dało do myślenia, że zarówno "Pomarańcze...", jak i "But home is nowhere" dają mi niesamowitą radość tworzenia i satysfakcję. Każde opowiadanie w inny sposób, ale uczucie jest naprawdę miłe. Roczna przerwa od perypetii życiowych Lily pozwoliła mi nabrać pewnego dystansu i świeżości myślenia. A także dała odczuć, że pisanie w 3 osobie jest tak samo, a może i bardziej sprawiające przyjemność, niż to, jak piszę w "Pomarańczach". Także bądźmy pełni optymizmu, bo nawet jeśli nie widać tego na razie na blogu akcja się komplikuje, miesza i biegnie nowymi torami. O niektóre nawet bym siebie nie podejrzewała. I nadal rozważam, w jaki sposób będę to kontynuować. Bądź co bądź, pomysłów mi nie brakuje. Za to brak czasu i mobilizacji, by to wszystko spisać. Jeśli czegoś bym sobie życzyła w Nowym Roku, to właśnie tego.
Będąc przy temacie życzeń i świąt, chciałabym i Wam, moi czytelnicy złożyć najserdeczniejsze życzenia, bo być może, a również prawdopodobnie niczego przed sylwestrem tu nie dodam. By Wasze święta upłynęły w spokojnej atmosferze, porządki nie były tak uporczywe, a prezenty cieszyły bardziej niż zwykle. I by nastała rodzinna atmosfera (jeżeli jej nie ma, tak jak to często bywało w moim domu) lub była jeszcze przyjemniejsza niż do tej pory.
Złota Żmija
PS. Podpisując się na dole, czego zwykle nie czynię, czuję się jak biskup piszący list do wszystkich kościołów w diecezji albo jak prezydent z jakimś obwieszczeniem. Hie hie
niedziela, 16 grudnia 2012
środa, 5 grudnia 2012
9
Mogłoby wydawać się to dziwne
i niecodzienne, ale powodem tego wszystkiego był mężczyzna. Jak najbardziej
mężczyzna. Lily określiła jego wiek na niewiele ponad trzydzieści lat. Siedział
dwa stoliki dalej. Prezentował jej swój prawy profil. Skupiony na rozmowie z
Antonem, nie spuszczał z niego wzorku. Bladą, pociągłą twarz porastał może
dwudniowy zarost. Starannie ułożone czarne włosy intensywnie połyskiwały w blasku
lampeczki stojącej na stoliku. Nie, one nie były czarne. Grzywka postawiona do
góry, niby nonszalancko, miała zdecydowanie kolor blond.
Niby niewiele i nic
niezwykłego, ale zainteresował Lily ten mężczyzna. I świadomość, że widzi nie
widzi go po raz pierwszy. Przeszukiwała intensywnie wspomnienia, ale nikt
takiego wyglądu z pewnością się tam nie znajdował. Mgliste oblicza samców
powodowały tylko mętlik. Nie dały żadnego rezultatu.
Pan intrygujący złożył
zamówienie, wyprostował się i odwrócił głowę. Ich spojrzenia skrzyżowały się na
moment, zanim Lily spuściła oczy, by nie zdradzić swojego niezdrowego wgapiania
w nieznajomego. Zdecydowanie ta twarz była jej znajoma! Chociażby usta. Wąskie (dla
Joanny z pewnością mało atrakcyjne), górna warga z wydatnym wcięciem. Idealnie pasujące
do twarzy. Inne zresztą by nie pasowały. Sprawiałyby, że twarz zgubiłaby swoje
proporcje i harmonię. Nos wydawałby się za duży, policzki zbyt wklęsłe, a oczy
mniej wyraziste.
Chrząknięcie Kimberly
sprowadziło Lily na ziemię. I wzbudziło zainteresowanie nieznajomego. Studentka
kątem oka dostrzegła, że brunet taksuje ją wzrokiem, tak jak ona jego
wcześniej.
- Ten kelner to twój chłopak?
– Zapytała rudowłosa, myśląc, że malarka obserwuje Antona.
- Nie… nie, to przyjaciel. –
Lily wzięła do ust kolejny kawałek ciasta.
- Możemy zaczynać?
- Nie mam nic przeciwko.
Kimberly wzięła z podłogi
torbę i wygrzebała z niego notatnik i czarny długopis. Blondynkę to zdziwiło,
nie spodziewała się tak tradycyjnych przyborów dziennikarskich. Zdziwienie wzrosło
jeszcze bardziej, gdy Dray wręczyła te przedmioty Lily.
- To taka tradycja, że każdy,
z którym przeprowadzamy wywiad, rysuje swoją podobizną. To chyba dla ciebie nie
będzie żaden problem? – Uśmiechnęła się przekrzywiając głowę. Po chwili
wyciągnęła z torby iPhone’a i ustawiła dyktafon.
- No, to może pierwsze, dość
sztampowe pytanie. Dlaczego właśnie malarstwo, a nie na przykład budownictwo
czy fizyka?
- Bo do niczego innego się
nie nadaję! – Ta odpowiedź automatycznie cisnęła się studentce na usta. – A tak
na poważnie, od najmłodszych lat, odkąd tylko pamiętam, malowałam i rysowałam. Na
początku bohomazy i bazgroły jak każde dziecko. Potem rysunki zaczęły nabierać
rozpoznawalnych kształtów.
- Uhm. I co przedstawiał
pierwszy rysunek, na którym dało się coś rozpoznać?
- Nie jestem już pewna, ale
wydaje mi się, że królika. Szarawego, nieszczególnego z dużymi uszami i
szklistymi oczami.
-Dlaczego właśnie królik?
Dzieci przeważnie rysują słońce, chmurki czy domek.
- Dostałam królika w
prezencie na trzecie urodziny. I tak zakorzeniła się we mnie miłość do
królików.
- Sentyment do królików… Ten
obraz… w galerii. Tam też jest królik!
- Tak, tam też. Można by
nawet powiedzieć, że był to portret, bo pozował mi żywy zwierzak. Mój Jack.
- O… czyli masz zwierzątko? –
Kimberly zmieniła pozycję. Podciągnęła kolana pod brodę.
- Miałam. – Lily spojrzała na
czystą kartkę, przełożyła długopis do drugiej dłoni i zaczęła rysować swój
portret. – Jack umarł w tamtym roku.
- Tak mi przykro! –
Wykrzyknęła Kimberly z fałszywą nutą w głosie; znów inaczej ułożyła swoje ciało
– tym razem opuściła nogi na podłogę. Palcami przeczesała i tak zwichrowane
włosy. Malarka pochyliła głowę kreśląc długopisem owal swojej twarzy i zarys
oczu.
- Ojej! – Rudowłosa zapiszczała.
– Jakie masz długie włosy! Pokaż, pokaż!
Zeskoczyła z fotela i zanim
studentka zaprotestowała ściągnęła z jej włosów gumkę. Pasma rozsypały się
dookoła. Kimberley z podnieceniem rozczesywała je palcami. Z ukontentowaniem
mieszała w nich, na przemian roztrzepując i przygładzając. Lily była
przyzwyczajona do takich zabiegów. Joanna (zaraz po śpiewaniu, aktorzeniu,
imprezowaniu i tańcach) uwielbiała czesać ludzi. Zaciągała artystkę do swojego
pokoju i ze szczotką oraz mnóstwem gumek i spinek wyprawiała prawdziwe cuda.
Gdy Kimberly zaspokoiła swoją
potrzebę potargania włosów, malarka był prawie pewna, że jej fryzura niczym nie
ustępuje uczesaniu Dray.
- Śliczne są, a jakie mocne! I
ten kolor! Naturalny? – Zapytała, gdy z powrotem znalazła się na fotelu. –
Kurczę, posiadanie takich włosów to ciężka sprawa. Nie kusi cię by pójść do
fryzjera i je ściąć?
- Nie. – Lily uśmiechnęła się
do siebie. – Długie włosy są swego rodzaju symbolem.
- Mhm? – Dziennikarkę to
najwyraźniej zaciekawiło.
- Byłam wychowana w bardzo
konserwatywnej rodzinie. – Studentka zaczęła dość niepewnie, zagarniając kosmyk
włosów za ucho. – Moi rodzice uważali, że długie włosy nie przystoją skromnej
dziewczynie. Powtarzali: dopóki żyjesz na naszym utrzymaniu, będziesz robić to,
co my uznamy za słuszne i właściwe. dlatego długie włosy kojarzą mi się z
wolnością. Ale także, choć to głupie, z dorosłością i samodzielnością. A poza
tym, jak można efektownie pogować z włosami obciętymi na pazia?
- Yyy… - Kimberly przeniosła
swój wzrok z Antona, który przyniósł jej zamówienie, na rozmówczynię. – Ok,
możemy przejść do pytań mniej spontanicznych? Nie chcę, żebyś pomyślała, że
przyszłam tak na żywioł, nie wiedząc, kim jesteś i co robisz. Uskuteczniłam
nawet małe śledztwo. Tyle, ze ono niewiele mi dało. Ludzie praktycznie nic o
tobie nie wiedzą. Chciałabym ich trochę oświecić. Pozwolisz?
Lily podeszła do tego pomysłu
jak pies do jeża. Ludzie nie interesowali się nią aż tak bardzo, a to, że
niewiele wiedzieli było tylko zaletą. Niczego nie mogli wykorzystać przeciwko
niej.
- Opowiedz coś o sobie. Gdzie
mieszkałaś, coś o rodzinie i takie tam.
- Mieszkałam w Teksasie. –
Rozpoczęła i urwała. Nie miała o czym mówić. – Od pięciu lat nie utrzymuję
kontaktu z rodziną. – Dodała cicho.
Kimberly się wyraźnie
zmieszała. Wyciągnęła słuszny wniosek, by tematu o rodzinie nie drążyć, bo nic
ponad to nie uzyska. Taktownie pociągnęła myśl w innym kierunku.
- Jesteś bardzo tajemnicza. Studenci
albo cię nie znają, nawet ci z twojego kierunku, albo cię nie lubią. Ci drudzy
uważają, że jesteś arogancka,
nieprzyjemna i patrzysz na wszystkich z góry.
- Skoro tak mówią, to pewnie
tak jest. – Malarka straciła chęć do wywiadu. Opowiadanie o relacjach miedzy
ludzkich nie było jej mocną stroną. – Nie potrafię złapać z tymi ludźmi
kontaktu, dlatego od razu przylepiają mi łatkę tej złej i niedobrej.
- Więc może powiedz jak TY
siebie postrzegasz.
- Ambitna, perfekcjonistka,
wegetarianka, marzycielka, zdystansowana.
- Ciekawa mieszanka. Czemu
właśnie taka?
- Bo lubię sięgać coraz
wyżej, nigdy nie robię czegoś na pół gwizdka, nie potrafię znieść cierpienia
zwierząt, kiedy zamykam oczy świat staje się kolorowy i nieograniczony. A
wycofania i bariery nauczyło mnie życie.
Kimberly uniosła brwi. Nie spodziewała
się takiego wywiadu. Lily wydawało się, że Dray oczekuje wypowiedzi w stylu
apodyktycznej, nieczułej dziewuchy, która jest tak okropna, że nikt jej nie
lubi.
- Co rozumiesz przez ostatnie
zdanie?
- Tak jest lepiej. Angażując się
w cokolwiek, można przypłacić rozchwianiem emocjonalnym i załamaniem nerwowym.
- A miłość? – Ruda usiadła na
fotelu po turecku. – Lily, masz chłopaka?
- Nie sądzę, by kogoś to
obchodziło. – Malarka cieniowała prawie skończony szkic. – Nie mam. Pytałaś o
miłość. Niby czym ona jest? I czy w ogóle istnieje? Ludzie teraz tylko się
wykorzystują. Nie, dziękuję, ja tego nie potrzebuję.
Dray zamarła w miejscu.
Stanowczo nie spodziewała się takiego wywiadu.
- Dlatego – Zaczęła powoli. –
Angażujesz się tak bardzo w studia?
- Ludziom wydaje się, że
malarstwo to taki wydumany kierunek, gdzie nie trzeba się uczyć. Wystarczy coś
po swojemu nabazgrać i można zawsze bronić swoich chlapnięć farbą, że właśnie
taka była koncepcja, a jak ktoś tego nie rozumie, to ma płytki umysł. Niektórzy
studenci są tu tylko dla samego statusu studiowania, by bogaci rodzice się nie
czepiali. Co więcej, by mogli się
pochwalić, że mają ARTYSTĘ w rodzinie. A ja… moja rodzina nie chce mieć ze mną
nic wspólnego, właśnie dlatego, że inaczej czuję świat. Że przelewam go na
płótno. Nawet, jeśli nie da się z tego wyżyć, to ja wiem, że robię to dla
większej sprawy. Moje życie z perspektywy Wszechświata to tylko mrugnięcie
okiem i mikroskopijny pyłek, ale jeżeli poświęcę je dla sztuki, to całkowicie
jest tego warte. Staję się pełniejsza i szlachetniejsza dzięki temu.
- Kurczę, a czym się teraz uszlachetniacie
na zajęciach? – Zapytała Dray z drwiną.
Lily dobrze wiedziała, że Kimberly jej nie rozumie. Była przecież
nastawiona na lekki wywiadzik, po którym wróci do domu, przebierze się i
pójdzie na kolejną imprezę z dziewczynami z Beverly Hills.
- Portret. Farbami.
Masz już jakąś koncepcję?
- Codziennie inną, z każdym
dniem bardziej skrajną od poprzedniej.
- Więc na zakończenie wywiadu
mogę życzyć ci znalezienia odpowiedniej koncepcji i… jeszcze więcej obrazów w
galerii.
Kimberly wyłączyła dyktafon.
Malarka akurat skończyła rysować swoją podobiznę. Wręczyła kartkę i długopis
rudowłosej.
Dray pozbierała z podłogi
rozgardiasz, wcisnęła w torbę szkic i zapłaciła Antonowi przy barze. Po chwili
szybkim krokiem opuściła lokal.
W przeciwieństwie do
Kimberly. Lily wiedziała jak ten wywiad się skończy już w momencie, gdy
ściskała dłoń studentki dziennikarstwa. To była kompletna porażka. Wszyscy wezmą
ją za jeszcze gorszą niż jest w rzeczywistości. W ogóle nie spodziewała się pytań
o rodzinę czy związki. Wolałaby raczej opowiadać o studiach. Tylko kogo by to
zainteresowało.
Grey westchnęła. Kosmyki zbyt
długiej grzywki zawirowały i opadły prosto na oczy. Lily nie czuła zbyt
wielkiej potrzeby, by je odgarnąć. Z pomiędzy pasm dostrzegła, że intrygujący
nieznajomy patrzy się na nią z nieskrywaną ciekawością.
Cudownie. Zbłaźniła się nie
tylko przed Dray, ale też przed wszystkimi w kawiarni. Umrzeć z zażenowania
to naprawdę beznadziejna śmierć, a
malarka czuła, że ma ją na wyciągnięcie ręki. A chciała być mądrzejsza od
wszystkich, chciała innym utrzeć nosa. To sobie narobiła. Ale tylko obciach i
dodatkowego powodu, by traktować ją jak kosmitkę.
__________________________________________________
To już tradycja i reguła, że daję plamy. To znaczy tak rzadko coś dodaję. Już się tłumaczę i usprawiedliwiam. Ogólnie wyglądam jak zombie, mieszkam w warunkach jak zombie. No. Znaczy czuję się jakaś taka dziwna. Może to ta pogoda za oknem? To nie jest tak, że się nie wysypiam, bo jestem złym studentem i nie chodze na poranne wykłady, więc codziennie jestem w wyrze do ok 10. I to jedyna rzecz, którą spełniam na drodze do zdrowego stylu życia. Bo tak ostatnio sie dzieje, że jem 1 do 2 posiłków dziennie. I to zazwyczaj koło godziny 14. Im dłużej studiuję, tym dowiaduję się kolejnych powodów jak to niekorzystnie wpływa na mój organizm. Ale nie mogę się ogarnąć. Muszę posprzątać w pokoju. I zacząć funkcjonować. Bo jak nie nauka, to książki. Wróciła mi mania czytania non stop. Jedną skończę, drugą zaczynam. Wiecie jak jest. Żmija dostaje od rodziców pieniążki na jedzenie i kurtkę zimową. Ale na zakupach mija empik. Patrzy na książki i myśli: przecież z głodu i zimna nikt jeszcze nie umarł i kupuje 3 książki. ;/ Przy okazji polecam "Atlas chmur" Zarówno film jak i książkę. Prawdziwa magia i odtrutka na gówniane bestsellery o Greju.
Dobra nie pieprzę już więcej. Znaczy jeszcze mam taką malućką prośbę, by tych 7 obserwatorów (oczywista poza Wildflower) troszkę się w komentarzach uaktywniło :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)