poniedziałek, 5 listopada 2012

8


Lily zastanawiała się właśnie, czy Dray jest spóźnialska, gdy do stolika podszedł ktoś, na kogo widok serce dziewczyny podskoczyło z radości. Szczupły, blondowłosy kelner uśmiechnął się promiennie, ukazując uszczerbek w zębie przedtrzonowym. Oczywiście od otwierania piwa zębami. Lily odwzajemniła szczery uśmiech.
- Czym mogę służyć panno „Nie jestem Grey” Grey? – Pytał się tak za każdym razem.
- Antonie Konviciusie, a co pan poleca? – W odpowiedzi Anton wyjrzał zza parawanu i przysiadł się na wolnym fotelu.
- Ostatnio wcale tu nie przychodzisz. Widziałem cię chyba z miesiąc temu.
- Po prostu nie mam czasu. Studia…
- Na studiach każdy się opierdziela, tylko ty traktujesz to śmiertelnie poważnie. Urwij się kiedyś z wykładu, pójdziemy gdzieś, jak za starych, dobrych czasów.
- Które wcale nie były aż takie dobre. – Lily przerwała mu. – Myślisz, czemu przyjechałam tu aż z Teksasu? By się od nich odciąć. Zresztą ten temat wałkowaliśmy tysiące razy. Za bardzo podobają mi się te studia, by je olać. Lepiej opowiadaj, co u ciebie?
- Rozstałem się z Aną. Znaczy to ona zerwała, bo… W sumie sam nie wiem, dlaczego. Tak wyszło. – Anton starał się nie okazywać rozczarowania z tego powodu, ale Lily znała go zbyt dobrze, by tego nie dostrzec. Zaciśnięte wargi dobitnie wskazywały, że nie było mu lekko.
Znajomość z Antonem należała do tych niezwykłych. Gdy uciekła z domu szybko spotkała osiemnastoletniego Litwina, który niedawno, wraz z rodziną wyemigrował do Stanów. Z tym, że kiedy się poznali, Anton był już sierotą – jego rodzice zginęli podczas napadu na bank. Postanowili przetrwać we dwójkę, wspierając się nawzajem. Przez ostatni rok liceum mieszkali razem w kawalerce, a popołudniami po szkole pracowali w obskurnym barze.
Byli jak rodzeństwo, za które często brali ich ludzie, ze względy ba fizyczne podobieństwo. Oboje mieli przecież blond włosy i niebieskie oczy, dość charakterystyczne dla Europejczyków.
Gdy Lily dostała się na studia do Berkeley, Anton nie wahał się ani chwili i pojechał z nią, choć wiedział, że będzie tam musiał zaczynać od zera. Ale z drugiej strony tak naprawdę nic go nie trzymało w Boerne. Ktoś mógłby pomyśleć, że Anton był w Lily zakochany, ale to nieprawda. Chłopak był dla niej raczej jak brat.
Prawdą było, że Anton nie miał problemów z okazywaniem uczuć. Był prostym człowiekiem, przez co jego uczucie było szczere i piękne uczył Lily, że można kochać pomimo i ponad wszystko. Z pewnością był lepszym katolikiem niż Lily. Dziewczyna bardzo chciała być taka jak Konvicius, ale jej przeszłość miała na jej sferę duchową druzgocący wpływ. Doprowadziło to do tego, że Lily obawiała się, że po prostu nie potrafi kochać.
- Och, to kompletna bzdura. – Żachnął się chłopak, gdy mu to oznajmiła. – Nie mów, że nie kochałaś braci. A jeśli chodzi ci o miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną, to jeszcze nie spotkałaś nikogo, kto by na ciebie zasługiwał. Musisz docenić siebie. To prosta zależność. Kochasz siebie, więc potrafisz kochać innych. Darząc uczuciem drugiego człowieka, kochasz też samego Boga. I nie trzeba nic więcej.
- Mówisz o tym, jakby to było banalne. A ja nie potrafię.
- Nigdy nie zmuszaj się do miłości. Ona sama przychodzi, musisz tylko wiedzieć kiedy.
Zawsze patrzył takimi kategoriami. We wszystkim znajdował coś dobrego i wartego kochania.
I choć Ana nie była ideałem, Anton był w stanie godzinami wychwalać jej zalety. A ona miała to za nic. Lily nie miała z nią zbyt wielkiego kontaktu. Wydawało jej się, że była zwykłą, niczym niewyróżniającą się dziewczyną. Dlatego tym bardziej dziwi wiadomość, że zostawiła Antona, który mógłby jej nieba uchylić.
- Nie mam do niej żalu. – Blondyn grzebał srebrną łyżeczką w pojemniku z cukrem. – Widocznie tak musiało być. Ludziom nie wychodzi. To się zdarza. – Lily nie mogła uwierzyć, że nawet w takiej chwili jej przyjaciel był spokojny, jakby się nic nie stało.
- Daj spokój, nie była ciebie warta. Jest zwykłą podłą, bezduszną …
- Szczerą i dorosłą dziewczyną. – Anton wpadł jej w słowo. – Nie ciągnęła tego na siłę, tylko dlatego, że wzbudzałem w niej litość. Lily nie pouczaj mnie, bo najwidoczniej to nie było to. – Powiedział, gdy malarka próbowała mu przerwać. – Co byś zrobiła na moim miejscu? Och, przede wszystkim nie pozwoliłabyś sobie na to, by być w takiej sytuacji jak ja. Ale przypuśćmy. Co byś zrobiła? Dokładnie to samo, co ja. Pozwoliłabyś odejść. – Anton zostawił dokładnie przemieszany cukier. Spojrzał jej w oczy i nie pozwolił opuścić wzroku.
Dziewczyna broniła się przed jego błękitnymi tęczówkami. Były jak reflektory wdzierające się w głąb jej źrenic i obnażające prawdę. Bo niezaprzeczalnie miał rację, nawet jeśli studentka by się do tego nie przyznała. Nie czekał na jej odpowiedź, znał ją. Ale nie zmienił sposobu patrzenia.
Lily przypomniała sobie, jak siedzieli razem w kawalerce na wspólnym łóżku. Rozmawiali całą noc patrząc na swoje twarze. To było coś w rodzaju niekończącego się i szczerego wyznania. Na zmianę zadawali sobie pytania i odpowiadali zgodnie z prawdą. To było bardzo ważne, powtarzał Anton, by patrzeć sobie w oczy. Wtedy okazywało się szacunek rozmówcy i dawało pewność o zamiarach oraz czy rozmówca mówi prawdę. Ponad to uczyło pewności siebie. Ktoś, kto wytrzymuje przenikliwe spojrzenie jest silny psychicznie.
Lily przekonała się o tym już następnego dnia. Idąc ulicą do szkoły mijała ludzi patrząc im prosto w oczy. Każdy, kogo mijała nie dłużej niż po kilku sekundach spuszczał wzrok. Może to było dziecinne, ale dziewczyna pochwaliła się tym Antonowi. Wbrew jej oczekiwaniom nie był wcale zadowolony. Wyjaśnił jej, że to nie tylko niegrzeczne, ale też niebezpieczne. Bo była to postawa agresywna. Przypadkowi przechodnie nie lubią, gdy patrzy im się w oczy, takie spojrzenie oznacza wyzwanie. Dlatego ludzie „prześlizgują” się wzrokiem po twarzy. Tylko ci bezczelniejsi wymieniają spojrzenia. A do nich należą głównie typy spod ciemnej gwiazdy, których młoda, blondowłosa dziewczyna powinna się wystrzegać.
Anton z pewnością do nich nie należał. Mimo to, Lily nie lubiła patrzeć mu w oczy. Były zbyt jasne w swoim odcieniu, drażniące. Momentami czuła, jakby topiła się w rzece, po której stąpała zimą. Kruchy lód zarwał się pod nią, a ona zagłębiła się w lodowatej wodzie. Co z tego, że była to znajoma rzeka, zimno wbijające miliony igieł było obezwładniające. Takie właśnie były oczy Antona. Nie bała się go, a tym bardziej nie był on jej wrogiem. A i tak nie znosiła, gdy przewiercał ją wzrokiem tak jak teraz.
- Anton, wystarczy. – Lily odwróciła twarz i rozejrzała się po sali. Liczba gości się nie zmieniła.
- Lily nie musisz udawać, że tak nie jest. Wydaje mi się, że chowanie uczuć niczego nie zmieni. Proszę cię, bądź szczera ze sobą. – Położył dłoń na blacie stołu. – Powiedziałbym coś jeszcze, ale choć wiesz, że to prawda, nie przyznasz mi racji i na dodatek się wkurzysz. – Zanim zdążyła zapytać, o co mu chodzi, wstał i bez słowa odszedł. Ale zanim to zrobił łobuzerko mrugnął okiem.
„Anton, dlaczego ty mnie znasz tak dobrze? Może nawet lepiej niż ja sama?”
Dziewczyna oparła się o fotel i przymknęła oczy. Być szczerą ze sobą. O co mu chodziło? Przecież się nie oszukiwała. Gdyby to robiła, powtarzałaby sobie, że malowanie to strata czasu, że jest niezastąpiona na ranczu ojca. Nie oszukiwała się, gdy mówiła, że lubi swoje studia.
- Lily Grey, prawda? – Odezwał się niski głos z charakterystycznym akcentem.
Malarka otworzyła oczy. Stała przed nią Kimberly Dray. Średniego wzrostu, raczej szczupła, rude proste włosy. To widział każdy. Lily dostrzegła centymetrowe odrosty, blizny po trądziku, naciągnięty na nią podkład, nierówne usta, dziwnie odstającą górną wargę, przebarwienia po kawie na zębach. Ponad to włosy miała rozwichrzone, jakby Kimberly uciekła właśnie przed tornadem. Pogoda za oknem nie wskazywała na to, jakoby przed chwilą Bulwarem Lincolna przeszła trąba powietrzna.
Stojąca wyciągnęła rękę, nader ekspresyjnie wyprostowała palce dłoni i wygięła kciuk dosyć nienaturalnie. Lily zreflektowała się, że trzeba wstać. Uścisnęła krótko dłoń zaopatrzoną w paznokcie koloru grafitu.
Dray dosłownie zwaliła się na siedzenie. Biały szal owinięty wokół jej szyi zafurkotał głośno. Dziewczyna odrzuciła na podłogę torbę. Przeczesała palcami włosy. Złożyła usta w dzióbek i przemknęła wzrokiem po Sali. W końcu rozciągnęła wargi w zbyt przymilnym uśmiechu.
- Dużo macie pracy na zajęciach? – Zapytała, ale nie dała nawet czasu na odpowiedź. – My mamy istny koszmar! A ja mam jeszcze gazetkę! – Ponownie potargała rude kosmyki. – Masz dużo czasu? – Zwróciła się do malarki.
- Tyle ile potrzeba. – Odparła Lily, patrząc jak jej rozmówczyni kokosi się na fotelu.
- Yy… OK.
Lecz zanim zdołała cokolwiek dodać, pojawił się Anton, niosący na tacy talerzyk z pokaźnym kawałkiem ciasta i szklaną z różowo- czerwoną zawartością. Zestawił naczynia na stolik i podał Kimberly kartę dań.
- Yyyo! – Dray wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. – Fajne ciacho! Zamówiłaś je? Co to jest?
Malarka zmarszczyła brwi. Nie przypominała sobie, by to zamówiła. Tym bardziej, że nie miała już pieniędzy. Znów to zrobił! Do licha!
Lily pozostawiła przy stoliku zdziwioną Kimberly i skierowała swoje kroki ku Antonowi siedzącemu przy barze.
- Co to ma być? – Zaczęła ostro.
- Kawałek przekładańca i sok z arbuzów, a niby co innego? – Anton wykrzywił usta, jakby nie widział w tym nic dziwnego.
- Nie zamawiałam tego. NICZEGO nie zamawiałam.
- Na koszt firmy.
- Chyba twój. – Lily fuknęła z wyrzutem.
- O co ci chodzi? – Chłopak nie zmienił tonu głosu.
- Nie musisz mi stawiać, poradzę sobie sama. Dlaczego traktujesz mnie jak nieporadną dziewczynkę?
- Raz na jakiś czas zafunduję ci kawałek ciasta, to nic wielkiego! Gdyby nie ty…
- Anton, nie możesz za każdym razem usprawiedliwiać swoich aktów nadopiekuńczości wmawianiem, że gdyby nie ja, to coś tam. – Lily mówiła spokojnym tonem. Nie chciała wyprowadzić się ponownie z równowagi. Jeden raz dziennie to o jeden raz za dużo.
- Porozmawiamy o tym później. – Chłopak nie lubił się tłumaczyć z tego, że dogadzał studentce słodyczami kosztem swojej wypłaty.
- Wiesz, że mnie zbywasz? – Dziewczyna uniosła brwi.
- Wiem, ale mam klienta. Zaraz mu podziękuję. – Uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się urocze wgłębienia. Zabrał z blatu menu i podążył w kierunku stolika, przy którym usiadł nowy klient.
Lily już miała wrócić z powrotem do Dray, gdy coś zasygnalizowało jej niezwykłość sytuacji. Mrowienie pod skórą dawało wyraźne znaki. Malarka przymknęła jedno oko, jakby chciała się wsłuchać w siebie i odnaleźć przyczynę nagłego poruszenia jej zmysłów.
Nie od razu zorientowała się, o co chodzi. Gdy wreszcie ruszyła sprzed baru, czuła się dziwnie. Kluczyła między stolikami zachodząc w głowę, co się zmieniło. Ściany były takie same, fotografie ani postacie na nich nie zmieniły swojego położenia. Kawałek przekładańca również nie zniknął. Usiadła naprzeciw Kimberly, która wodziła palcem po karcie dań szukając czegoś dla siebie. Lily wzięła do ręki łyżeczkę i odkroiła kawałek ciasta, o kute przed chwilą toczyła walkę z Antonem. Jak zawsze było doskonałe i rozpływające się w ustach. Idealnie kruche z odpowiednią warstwą kremu, który był słodki, ale nie na tyle by być mdłym.
Czując jeszcze na języku posmak toffi, wyjrzała za parawan i nie do końca rozumiejąc, znalazła źródło swojego poruszenia.
__________________________________________________________
No znów mnie długo nie było. Pogodzenie dwóch blogów, studiów dziennych i stałego etatu błazna to dla mnie trochę za dużo. Niestety cierpią na tym moje wypociny. A ja z każdym kolejnym rozdziałem mam dodatkowe wątpliwości, czy jest sens to ciągnąć. Bo prawda jest taka, że to, co tutaj widzicie powstało już około 2 lat temu. I jeszcze wtedy wydawało mi się to czymś ciekawym, tak teraz już sama nie wiem. Choć muszę przyznać, że bardzo powoli to się rozkręca, 
Ten post dedykowany Wildflower, która jako jedyna dzielnie trwa przy moich wypocinach ;)