wtorek, 25 września 2012

6

Joanna często powtarzała, że Lily jest zbyt wybredna w wyborze chłopaków. To nie o to chodziło. Wygląd wcale nie był decydujący. Potencjalny partner musiał być po prostu intrygujący. A to, że takich jest już mało, nie było jej winą. Dziewczyna nie miała określonego ideału, gdyż pod niego ustawiałaby sobie każdego mężczyznę. Jakież byłoby rozczarowanie, gdyby okazało się, że idealny facet wcale nie jest idealny, tylko zostało dopowiedziane, że tak właśnie jest?
Pokrętna filozofia, ale pozwalała Lily wyzbyć się uczucia rozczarowania i rozgoryczenia. Brak związków i miłości oznaczał brak rozczarowań, ale tez samotność. Czyli jak to w dzisiejszych czasach: nie ma nic za darmo.
- Już się sfoszyłaś? - Zagadnęła ją Joanna.
- Nie, ale z tym kiszeniem ogóra stanowczo przesadziłaś.
- No, może troszkę. - Przyznała dziewczyna po chwili milczenia. Lily była prawie pewna, że Joanna powiedziała to tylko dla świętego spokoju. - Tylko że Lily, - Studentka fotografii zmrużyła oczy. - znamy się już trochę, a ja nie widziałam cię nigdy z żadnym facetem. Może ty jesteś homo?
Lily o mało nie upuściła torby z zakupami. Gdy minął pierwszy szok, wzięła głębszy oddech i powstrzymała się przed jakimś niekontrolowanym i spontanicznym walnięciem Joanny. W końcu odparła:
- Czy ty kiedykolwiek zastanawiasz się nad tym, co mówisz?
- Mówię to, co myślę. - Powiedziała rozbrajająco Joanna.
- To z myśleniem nie ma zbyt wiele wspólnego. - Odwarknęła malarka.
Przyjaciele teoretycznie powinni wspierać. A z Jo było różnie. Miała całkiem inne podejście do życia. Dla niej było po prostu zabawą, zlepkiem przyjemnych przeżyć. Dostawała wszystko, co chciała i nie musiała się o nic martwić. Co zresztą było widać - jej największymi problemami były auto w warsztacie i nieznajomość rozkładu jazdy.
Ich przyjaźń była naprawdę dziwna i pełna sprzeczności. Gdyby nie to, że Joanna narobiła sobie na uczelni mnóstwo wrogów, to pewnie nie zadawałaby się z Lily. Ale przecież artystka nie powinna narzekać. Bo w innym przypadku nie miałaby nawet do kogo otworzyć ust. No i Jo miała też zalety. Martwiła się o przyjaciółkę, nawet jeśli wyrażała to w inny sposób niż cywilizowani ludzie. Nie było wątpliwości, ze teraz też się martwiła, nawet jeżeli nie całkiem wychodziło jej delikatne zasugerowanie tego.
Ale Lily nie miała humoru na rozmawianie o swojej orientacji ani o stanie cywilnym.
Co do tego, że nie jest homoseksualna, była całkiem pewna. Już samo wyobrażenie by być z inną dziewczyną przyprawiało ją o przewracanie żołądka na drugą stronę. I nic nie zmieni tego stanu. Dotykanie jakiejś kobiety w sposób inny niż normalnie, był dla niej prawie odrażający.
- Jak w ogóle mogłaś pomyśleć coś takiego o mnie. Zdecydowanie NIE KRĘCĄ mnie dziewczyny. - Dała jasno do zrozumienia.
- A próbowałaś kiedyś tego? - Joanna spojrzała na przyjaciółkę. Lily stwierdziła, że jej towarzyszka wygląda dziwnie. Po chwili kontynuowała. - Jak możesz powiedzieć, że czegoś nie lubisz, skoro tego nie próbowałaś. To tak, jakbyś powiedziała, że nie lubisz sushi.
- Dobrze wiesz, że nie lubię mięsa.
- Nie lubisz czy nie chcesz jeść?
Lily nie odpowiedziała. Rozmowa zeszła na inny tor. Jej przyjaciółka miała w pewnym sensie rację.   Malarka nie jadła mięsa, bo kojarzyło jej się z bestialskim zabijaniem zwierząt, było to ugruntowane ideologicznie. Była wegetarianką i już. Nawet całkiem zapomniała jak smakowało mięso. Przyzwyczaiła się do swojej diety, która była częścią jej życia i jej samej.
- To nie ma żadnego znaczenia. - Odparła w końcu. - Przecież to nie ma żadnego związku - Wybuchła nagle. - Sałata to nie człowiek! W sałacie nie można się zakochać! Nie można złamać jej serca, sprawić przykrości! Albo jej pożądać! Lubić sałatę, a lubić człowieka, to dwie różne sprawy!
- Brawo! - Wykrzyknęła Joanna klaszcząc w dłonie. Lily w geście zapytania podniosła brew. - Lily, jesteś taka beznamiętna i powściągliwa. W końcu pokazałaś emocje. Nie ubyło cię? - Fotografka musiała się nieźle bawić, tłumacząc swoje zachowanie.
Blondynka doskonale wiedziała, o co chodziło jej przyjaciółce. Wszystko traktowała z rezerwą. Była chłodna i nieprzystępna. I to przyczyniało się do tego, że Lily nie miała zbyt wielu przyjaciół. Zawsze chowała się za maską zimnej i nieprzystępnej suki. Nie chciała tego na razie zmieniać. Bo nie miała żadnej motywacji, ani tym bardziej motywatora.
Do końca podróży Lily nie odzywała się. Miała w głowie mętlik. Została wyprowadzona z równowagi i wybuchła. Zachowała się okropnie w miejscu publicznym. I już nie chodziło o dziwaczne spojrzenia pasażerów autobusu. Nie lubiła, gdy coś wymykało jej się spod kontroli, a tym bardziej, gdy to była ona sama.
Autobus zatrzymał się i Lily wyskoczyła z niego jak poparzona. Po wzięciu kilku głębszych oddechów uspokoiła galopujące myśli.
- Lily, ja zapomniałam. - Odezwała się Joanna, kiedy do niej dołączyła. - Zapomniałam, że wy tego nie akceptujecie.
- Wy czyli kto? I czego nie akceptujemy? Joanna, przestań bawić się w zagadki.
- No wy, zacofanie katole nie akceptujecie odmieńców.
Znów to samo. Studentka fotografii wszem i wobec oznajmiała, że jest ateistką. Teoretycznie tolerowała wiarę innych, ale na każdym kroku lubiła wytykać absurdalność innych religii. Dla niej była to głupota, ograniczanie przyjemności cielesnych i uśmiercanie się. Jej pojęcie o wierze było bardzo stereotypowe. Wydawało jej się, że katolicy, zupełnie jak w średniowieczu, palą na stosie czarownice i heretyków. Nie potrafiła pojąć, że można prowadzić normalne życie i jednocześnie być wierzącym.
Co nie oznaczało, że taki czarnogród i nietolerancja nie działała też w drugą stronę. Lily często tego doświadczała. Ale po prostu milczała, gdy słyszała te wszystkie "świątobliwe" baby. Dawno przestała zwracać uwagę na takich ludzi, a także na niektórych księży, którym nie do końca podobały się jej liczne kolczyki w uszach i te kilka widocznych tatuaży. Kilka razy zdarzyła się sytuacja, że proboszcz nie pozwolił jej angażować się w jakieś akcje, bo był zdania, że jest zakamuflowaną satanistką. Żadne argumenty i kłótnie tego nie zmieniły. W końcu machnęła na to ręką. Bóg przecież nie patrzył na jej kolczyki i doskonale wiedział, co tak naprawdę ma w sercu.
- To moja sprawa - Zaczęła spokojnie - Nie toleruję tego, co złe i niewłaściwe. Bóg stworzył mężczyznę i kobietę nieprzypadkowo, prawda? Nie dwóch mężczyzn albo dwie kobiety. I niejednokrotnie w Biblii potępiane są związki osób tej samej płci. Ale ja ciebie nie nawracam, więc bardzo cię proszę, szanuj moje poglądy.
- Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie. - Joanna wzruszyła ramionami.
- Mam nadzieję, że nie.
Ruszyły chodnikiem, potem skręciły między w uliczkę między domem handlowym i jakimś niewysokim biurowcem. W zacienionej uliczce, obok małych kawiarenek, był sklep Kodaka. Przed jego wystawą stała dziwnie ubrana postać.
Lily uśmiechnęła się, rozpoznała bowiem tego osobnika, a raczej osobniczkę. Była to Marie z literatury. Miała grube, za ramiona, farbowanie na kasztanowo włosy. Nosiła się nie mniej dziwnie niż Lily: tunikowata koszula w bioało- czarne poziome pasy (całkowicie niefortunnie dobrana przy sporych gabarytach Marii), czarne rurkowate spodnie( nieszczęśliwie opinające masywne uda) i stare zdezelowane trampki w kolorze lekko spranej czerwieni. Gdy w witrynie sklepu zobaczyła odbicie dwóch studentek, odwróciła się i wykrzyknęła:
- Czeeeeść!
Potem, swoim zwyczajem, poprawiła kujonowate okulary grubym, krótkim palcem wskazującym, zakończonym, pomalowanym na czarno paznokciem.
Marie była bardzo specyficzną osobą. Mimo nienajlepszej figury, zaskakiwała wszystkich pewnością siebie. Ponad to miała tak wszechstronne zainteresowania, że potrafiła znaleźć wspólny język praktycznie z każdym. Była niewątpliwie zwariowana, spontaniczna i rozchichotana. I przy tym wszystkim cholernie inteligentna. Miała tylko jedną słabość: uwielbiała się rozpływać nad urodą wielu wokalistów.
Lily lubiła ja, ale nie uważała Marie za przyjaciółkę. Ta bowiem posiadała tylu znajomych, że z żadnym nie potrafiła się bliżej zaprzyjaźnić. I czasem miała za długi język. Ale na rozmowę o książkach, filmach i muzyce nadawała sie w sam raz.
- Co tam? - Zagadnęła je.
- Przyszłaś z Rose? - Zapytała nadzwyczaj chłodno Joanna. Wyznawała zasadę, że przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem. A o tym, że Jo i Rose to dwie najbardziej nienawidzące się dziewczyny na uczelni, wiedział prawie każdy.
- Z Rose, Natalie, Joshem, Frankiem i... - Marie wyliczała na palcach grupkę znajomych, z którymi przyszła. - Ale reszta siedzi w kawiarni. Ja sobie chciałam popatrzeć na sprzęt. Czasem tak sobie myślę, by mieć taką lustrzankę i popykać zdjęcia.
- Gdyby tak sama lustrzanka w cudowny sposób potrafiła zrobić z byle tłoka fotografa... - Mruknęła pod nosem Joanna. - Ja, ten, kupię yyy.. - Odezwała się głośno i wskazała drzwi sklepu. Chciała jak najszybciej uniknąć wątpliwej, według niej, rozmowy z Marie.
- Jasne - Przerwała jej szybko Lily.
Gdy tylko drzwi za nią się zamknęły, Marie znów poprawiła okulary i podbródkiem skazała na pakunki w rękach Lily.
- Szykuje się jakiś większy projekt, co?
- Ta, portret. Jako praca semestralna. To musi być naprawdę coś. Ale mam problem, bo kompletnie nie wiem kogo przedstawić. Wiem, że Joanna marzy, bym namalowała jej portret. Tylko, że chciałabym namalować coś innego, Jo tyle razy już mi pozowała do szkiców.
- A myślałaś nad kimś innym?
- Chciałabym namalować mężczyznę, ale to raczej niemożliwe, by ktoś chciał mi pozować. Mogłabym w prawdzie malować z głowy albo ze zdjęcia, ale wiesz... Praca semestralna nie może być zrobiona na odwal.
- Co za problem zgarnąć kogoś z ulicy? - Marie przyglądała się obiektywom na wystawie.
- Chciałabym kogoś niezwykłego, no nie wiem, z nietypową twarzą. Kogoś niesamowitego i specyficznego.
- Mam! Wiem, kogo możesz namalować! - Wykrzyknęła Marie.
Lily, szczerze zainteresowana spojrzała na rozmówczynię.

___________________________________________________________________
I znowu dałam ciała, bo miało być wcześniej, więcej i w ogóle. Ale mam trochę zawirowań, a nawet momenty, w których myślałam, by całkowicie porzucić pisanie czegokolwiek. Takie uczucie, że to, co piszę, jest kompletnie bezwartościowe i bez sensu, a ponad to kaleczy literaturę samą w sobie. Ale zmieniłam zdanie. Zaczęłam czytać "50 twarzy Grey'a" i skoro ta babka może kaleczyć literaturę i zgarniać dodatkowo za to kasę, to co ma mnie powstrzymać. I oto jest. Rozdziały nadal nie mają porywającej akcji, ale to dlatego, że chciałam lepiej zarysować postać Lily, jak ukształtowała się jej psychika i przekonania, co miało na to wpływ i jak się zachowa w obliczu wielu nowych doświadczeń. Dodam tylko, że będzie musiała trochę się nad sobą zastanowić.
I jeszcze jedna uwaga, poglądy Lily ukazane w tym rozdziale całkowicie wymijają się z moimi, i wbrew temu, co uważa moja przyjaciółka, która to czyta, Grey wcale nie utożsamiam ze sobą. Moim literackim odbiciem mnie jest, ekhm facet z mojego drugiego opowiadania, które zbliża się ku końcowi, ale jak komuś się chciało w nie zagłębić, to można je znaleźć tutaj:http://pomarancze-w-futerale.blogspot.com/.
A teraz nie zrzędzę, tylko zapraszam do komentowania  ;)

poniedziałek, 3 września 2012

5

Woda pluskała wesoło, a Lily nuciła jedną z piosenek z najnowszego albumu AFI. Nawiasem mówiąc, ten album zrobił na niej piorunujące wrażenie. Każda piosenka była dopracowana perfekcyjnie, a melodie tak genialne, że aż nie dało się ich nie nucić. Chłopcy, a właściwie faceci z AFI odwalili kawał świetnej roboty. Ta płyta była tak niesamowita, że Lily mogła jej słuchać na okrągło. Brzmiała inaczej niż "Decemberunderground", a tym bardziej niż"Sing The Sorrow", ale nie przeszkadzało jej to. To raczej oczywiste, że brzmienie się zmienia, że granie cały czas tego samego nie daje takiej satysfakcji. Może i ta płyta była "najlżejsza" w całym dorobku A Fire Inside, ale w niczym nie ustępowała poprzedniczkom.
Lily wyszła z prysznica, cała pachnąca limonką. Wyszorowała zęby i zaczęła rozczesywać swoje długie, do pasa włosy. A było z tym całkiem dużo roboty. Mimo to nie chciała ich ścinać. Według Joanny wyglądała w nich idealnie. No i te włosy nadawały się idealnie do pogowania na koncertach rockowych.
Nałożyła balsam i wklepała krem w twarz. Naciągnęła piżamę i przeszła do swojego pokoiku. Pojedyncza żarówka nie dawała dobrego światła i na ścianach wydłużyły się cienie. Łącząc się z malunkami na ścianach, wyglądało to niesamowicie i tajemniczo zarazem. Lily przyklękła obok łóżka i zmówiła krótką modlitwę, dziękując Bogu za miniony dzień.
Za to, że jej życie układało się po jej myśli, że choć mało spontaniczne i powtarzalne, dawało jej poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa.
Gdy skończyła się modlić położyła się do łóżka i zgasiła światło. W pokoju panował nieprzenikniony mrok. Gdyby chociaż miała okno to jakieś światło z lampy ulicznej wpadałoby do pokoju i rozganiało mroki. A tak czuła się jak w trumnie.
Dziewczyna szybko zasnęła. Z pewnością coś jej się śniło, ale nie odnotowała tego w pamięci. Nie przywiązywała zbytniej wagi do snów. Nie mogły przecież zmienić jej życia. Za to mogły tylko płatać jej figle, gdy jej umysł przekręcał wspomnienia i kształtował najróżniejsze bezsensy.
Rankiem dziewczyna obudziła się minutę przed dzwonieniem budzika. Gdy tylko rozbrzmiały znajome dźwięki, wyłączyła go. Dzień rozpoczynała poranną toaletą, typową dla każdej dziewczyny w jej wieku.
Po opuszczeniu łazienki przemknęła do pokoiku, przystrojona tylko w bieliznę i tatuaże. Ciotki nie było już w domu. Wychodziła wcześnie rano, by zdążyć do pracy przed korkami. Firma, w której pracowała, znajdowała się w San Fransisco.
W szafie Lily wygrzebała ostatnie czyste ubrania: niebieskie, przetarte szorty, czarne leginsy, białą podkoszulkę i luźną koszulę w kratę. Ciuchy jakoś szczególnie do siebie nie pasowały, ale nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia. Ubrania Lily nie wyróżniały się niczym szczególnym; kupione w sieciówkach albo wyszperane w second handach, kilka T-shirtów własnej roboty. Jedynie biżuteria nie była typowa. Lily kupowała koraliki oraz rzemyki i sama robiła z nich bransolety i wisiory. Wśród butów też nie miała za wielkiego wyboru: dwie pary trampek, czarne botki, brązowe kozaki i materiałowe baleriny. Absolutne minimum. Narzuciła na siebie ubrania i z plątaniny wisiorków wyciągnęła jeden, nawet dokładnie nie spoglądając jaki.
Brudne ubrania spakowała w ekologiczną torbę; po drodze do sklepu z przyrządami malarskimi wstąpi do pralni publicznej. Jej ciotka nie znosiła hałasującej pralki, także wizyty w pralni były koniecznością. A tymczasem związała włosy, co by jej się na wietrze nie splątały.
Po drodze do pralni nie wydarzyło się nic niecodziennego. Zresztą co miałoby się wydarzyć na zaludnionej ulicy niedługo po godzinie dziesiątej? Wsadziła swoje ubrania do pralki, dodała proszku i włączyła odpowiedni program prania.
Takie miejsca były dość powszechne w USA. Rzadziej używane niż wcześniej, ale dla Lily wydawały się kultowe. W niektórych głupich komediach romantycznych para poznawała się przy pralce. To takie romantyczne! Dziewczyna miała nadzieję, że ominie ją taki wątpliwy zaszczyt Miała szczęście. W pomieszczeniu były tylko znudzona ekspedientka i jakaś słusznego wieku starowinka.
Lily patrzyła, jak jej ubrania wirują. Niezbyt ekscytujące zajęcie, ale poczuła się jak dziecko, bo w tamtym okresie zwykła obserwować pracującą pralkę. Najpierw ubrania leniwie przewracały się pod wpływem powolnych ruchów bębna. Potem pauza. I znowu powolne obroty. Pod koniec wirowanie i suszenie.
Wreszcie zaświeciła się dioda sygnalizująca koniec prania. Lily wyjęła ze środka ciuchy i wrzuciła je byle jak do torby. Powinna była je poskładać, ale jej umysłu nie zaprzątały tak przyziemne sprawy jak brak zagnieceń na bluzkach czy koszulach. Zapłaciła cenę adekwatną do usługi i opuściła lokal pachnący popularnym proszkiem do prania.
Studentka pomyślała, że dobrze byłoby zapytać Joannę o ten wywiad, którego przecież miała udzielić. Nawet wyciągnęła telefon z kieszeni, ale okazało się że był całkiem niepotrzebny. Joanna stała na przeciwległym chodniku i machała jak szalona. Pytanie tyko co robiła tutaj, w całkiem nieciekawej dzielnicy, pozbawionej butików Prady, Hermesa czy Gucci?
Z zamiarem zapytania się o to, Lily przeszła przez ulicę.
- Cześć. Co tutaj robisz? - Zapytała, gdy znalazła się wystarczająco blisko koleżanki.
- Nawet nie wiesz jakie to irytujące, gdy ma się samochód w serwisie. - Zaczęła.
- No nie wiem, nie mam samochodu. - Odparła kąśliwie Lily.
- Znów pomyliłam autobusy! Ale i tak dobrze się składa, bo miałam cię odwiedzić, w drodze powrotnej, rzecz jasna. Jadę po odczynniki do Kodaka.
- Przecież to całkiem w drugą stronę!
- Wiem! Ale te numerki na autobusach nic mi nie mówią! Nie wiem, czy w tamtą stronę jeździ osiem czy osiemnaście albo osiemdziesiat! - Joanna potrafiła być całkiem roztrzepana.
- I pewnie chcesz bym z tobą pojechała? - Zapytała Lily, założywszy płócienną torbę na ramię. W końcu nie miała zbyt wiele do roboty.
- Dziękuję, jesteś boooska!
- Tylko najpierw kupię płótno i farby. - Dziewczyna wskazała na sklep z malarskim asortymentem.
Zakupiwszy niezbędne przy malowaniu obrazu rzeczy, ruszyły w stronę przystanku.
- Zastanawiałaś się nad moją propozycją? - Podjęła temat Joanna.
- Chodzi ci o wywiad?
- Tak. Kimberly dzwoniła do mnie niedawno i się dopytywała. Gdybyś była chętna będzie na ciebie czekać o trzynastej u Boba. Skusisz się prawda? Chociażby da sałatki, za którą tak przepadasz?
- Zgadzam się i nawet nie chodzi tu o specjały kulinarne tej knajpki. - Odpowiedziała Lily, poprawiając uwiązanie niesfornych włosów.
Na przystanek zajechał autobus. Dziewczęta wsiadły. Wszystkie miejsca były zajęte, toteż Lily przystanęła przy oknie i chwyciła się poręczy. Chwilę później dołączyła do niej Joanna.
Jechały w milczeniu. Lily spoglądała na widok za szybą. Nieciekawe, w większości parterowe domy ciągnęły się ulicą. Co jakiś czas przedzielały je większe budynki, w których znajdowały się sklepy albo restauracje. Ludzie spieszyli się w jedną i w drugą stronę. Po lekko spękanym asfalcie sunął sznur aut. Jednym słowem zwykłe miasteczko w Kalifornii w sobotnie przedpołudnie.
Autobus zatrzymał się Dziewczyna oparła czoło o szybę i spoglądała na ludzi na przystanku. Wtem ujrzała całującą się parę. Lily poczuła dziwny skurcz w żołądku i zrobiło jej się niedobrze. Para zachowywała się wręcz wulgarnie: chłopak macał dziewczynę po pośladkach i penetrował nachalnie językiem jej gardło.
Studentka odwróciła z obrzydzeniem głowę. Nie chodziło o to, że gorszył ją widok zakochanych parek. Lily nienawidziła, gdy te parki robiły TAKIE rzeczy publicznie. Nie potrzebowała tego oglądać na żywo. Lizanie sobie nawzajem migdałków może i było przyjemne, ale psuło jej poczucie estetyki.
Ta reakcja nie uszła uwadze Joanny.
- Przecież tylko się całują.
- Ta. Tak się całuję, że im ślina prawie ścieka z kącików ust. To obrzydliwe.
- Jesteś strasznie pruderyjna.
- Po prostu nie lubię uczestniczyć w takich przedstawieniach. - Odparła Lily, kręcąc głową.
- A mi się wydaje, że jesteś zazdrosna. Sama chciałabyś by ktoś tak cię poślinił. - Joanna potrafiła wykazać się całkowitym brakiem taktu.
Lily spojrzała na nią zabójczym wzrokiem. Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, studentka fotografii padłaby już martwa. W pierwszej sekundzie dziewczyna odrzuciła tę tezę. Ale po chwili zastanowiła się. Czy im zazdrości? Niby czego? Tego, że ta dziewczyna na własne życzenie traci godność, pozwalając się macać na oczach innych? Tego, że za jakiś czas, za miesiąc czy nawet za tydzień ta sama dziewczyna będzie opłakiwać rozstanie, by znów całkiem niedługo całować się z innym? Nie, zdecydowanie im tego nie zazdrości.
Lecz sumienie nie dawało jej spokoju, wiedziała, że stwierdzenie Joanny ma też drugie dno. Chodziło o to, czy Lily zazdrości łączącego tę parkę uczucia. Od małego raniona, była całkiem pesymistycznie nastawiona do miłości. Co nie znaczy, że jakąś maleńką cząstką serca jej nie pragnęła. Jednakże potrafiła stłumić to ciche i nieśmiałe wołanie.
- Nie, nie zazdroszczę im. - Odparła, choć czuła, że nie do końca mówi prawdę. - I tak zerwą. - Dodała, odkręcając głowę, by Joanna nie dostrzegła jej wyrazu twarzy.
- Lily, wydaje mi się, że powinnaś się zakochać. Przestałabyś być taka znerwicowana, widząc inne pary.
- Wcale nie jestem znerwicowana! Zresztą, co mi da miłość?
- Seks! - Wykrzyknęła bez namysłu Joanna.
- Dzięki, ale jesteś najlepszym przykładem, że można to dostać bez miłości. - Odparowała Lily, czując potrzebę pociśnięcia przyjaciółce.
- Mówię poważnie, dasz komuś zakisić ogóra i od razu poczujesz się lepiej!
- Joanna! - Syknęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby - Zamknij się!
Ta w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Lily była bliska zabić przyjaciółkę za takie słowa. Tym bardziej, że seks wcale nie kojarzył jej się dobrze. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo odstaje od kalifornijskich dziewczyn. I nie tylko dziewczyn. Nie czuła tego ciśnienia, by przespać się z połową Berkeley, albo lepiej i Los Angeles.
A miłość wcale nie była aż taka dobra i wspaniała. Kiedyś przejechała się na tym uczuciu. A może to wcale nie była ona? Jest przecież tyle wyrobów miłościopodobnych. Zauroczenie, fascynacja, flirt. Czy prawdziwa miłość jeszcze istnieje? Czy została tylko jako temat romansów, piosenek i głupich komedyjek romantycznych?
Lily westchnęła ciężko. Nie warto było tracić głowy i serca dla drugiej osoby. Przynajmniej na razie.
__________________________________________________________________________
Tak, dawno mnie nie było. Ale miałam trochę spraw do ogarnięcia. No i są wakacje, a raczej były, prawda? Dobra, więcej nie mówię, by tylko winny się tłumaczy, nie? ;) Wracam i jeżeli studia na to mi pozwolą, będę pisać już częściej. A przynajmniej postaram się. Do następnego ;*