Gdy doszły do budynku galerii, Grey miała już serdecznie dosyć
paplaniny Meg. O ile monologi Joanny były do wytrzymania, to Stuarts, która wszystkich
oczerniała i obśmiewała, przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości. Lily
miała nadzieję umknąć jej na ćwiczeniach. Z ulgą dostrzegła, że profesor Hillis
przywołał Meg do siebie w związku z jakimiś nieścisłościami w jej pracy.
Ćwiczenia, podczas których omawiano różne sposoby
przedstawiania postaci ludzkich na pejzażach, były wbrew pozorom bardzo nudne.
Mimo to, wymagały skupienia i koncentracji. Gdy się skończyły, Lily odetchnęła
z ulgą.
Jeszcze tylko dwie godziny wykładu z sztuki współczesnej u
Collinsa. A potem Lily będzie mogła już swobodnie martwić się, jak skontaktuje
się z Davey’m Havokiem.
To mogło być problematyczne, zważając na fakt, że dziewczyna
nie wiedziała gdzie on mieszka, a w stanie wczorajszego oszołomienia nie wzięła
też jego numeru telefonu.
To mogło być problematyczne. I pewnie by było, gdyby nie to,
że David stał przy fontannie na placu przed budynkiem Wydziału Malarstwa i
Grafiki. Lily poczuła jednocześnie ulgę i niepokój.
-Hej – powiedziała, gdy odwrócił się w jej stronę. – Mam
nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. – natychmiast zasadziła niesforny kosmyk
włosów za ucho, ukazując rząd kolczyków-kulek w płatku ucha.
- Szczerze mówiąc, trochę dłużej niż się spodziewałem. –
odparł, śledząc wzrokiem ruch jej dłoni poprawiającej fryzurę.
- Kurczę! – szepnęła pod nosem. – Powinnam jeszcze pójść na
wykład... aaale, chrzanić to – machnęła znów dłonią. Zdecydowanie powinna coś z
tym zrobić. Te ręce latają całkowicie poza jej kontrolą. – Profesor chyba
będzie zadowolony. – dodała, ruszając alejką.
- Wykładowca cieszący się, że opuszczasz jego wykłady – Havok
gwizdnął cicho. – Dużo się zmieniło, odkąd tu studiowałem.
- Chodziło mi o to – odchrząknęła – Że profesor Collins
stwierdził, że się przepracowuję, no i że powinnam wyluzować. W takim razie
tylko wypełniam jego radę.
- Dobrze, że pomagam ci się wyluzować. – mężczyzna
wyszczerzył zęby. – Jedziemy do ciebie? – zapytał, kierując swój wzrok na
luksusowy srebrny samochód.
- Nie. Mam pracownię w teatrze, całkiem niedaleko.
Jej pracownia w pełni zasługiwała na tę nazwę. Panował w niej
artystyczny nieład, oprócz jej przyborów znajdowały się tam elementy
scenografii. Jako że była najlepsza na roku zaproponowano jej współpracę z teatrem.
Polegało to głownie na przygotowaniu tła do przestawień, ale dzięki temu mogła
podreperować swój skromny budżet. A ten spory magazyn był o wiele lepszym
miejscem do malowania niż jej sypialnia.
- Przygotowałam kilka szkiców. Ale nie jestem co do nich
pewna. Ale jeśli masz swoje pomysły, to chętnie ich wysłucham. – Lily miała
nadzieję, że zachowuję się co najmniej profesjonalnie; nie pozwalała dojść do
głosu swojej nieśmiałości i świadomości, że rozmawia z samym Davey’m Havokiem z
AFI, za którym piszczały i do którego modliły się jej koleżanki z forum
internetowego. „Iskierka i Żaba z pewnością by padły i nie mogły wykrztusić ani
jednego słowa. Puknij się i się zachowuj!” Uśmiechnęła się krzywo, bo po raz
kolejny karciła się w myślach.
- Oddaję się caały w twoje ręce. – Havok, w przeciwieństwie
do niej był całkiem wyluzowany. Ze swobodnym uśmiechem i doskonałym humorem
kwitnącym na twarzy, wyglądał jakby traktował to jak świetną zabawę.
-Ok. Preferujesz jakiś konkretny styl czy którąś z technik? –
Lily zacisnęła palce na notatniku, by mieć pod kontrolą swoje rozlatane jak
śmigła helikoptera ręce.
- Ufam ci. Maluj jak chcesz. Chociaż... nie obrażając
Picassa, chcę mieć oczy na swoim miejscu. – parsknął śmiechem. – A może jak
Dawid? – Havok przybrał pozę słynnej rzeźby Michała Anioła.
- To rzeźba. Do tego Dawid jest nagi.
- No i co z tego? Ja się nie nadaję do aktu?
Lily
wytrzeszczyła oczy. Ten facet się z niej po prostu naśmiewa. I z pewnością ma
niezły z tego ubaw.
- Lily, ja żartowałem. Ale przyznam, że było to warte twojego
wyrazu twarzy. – Facet, nie rób tego więcej. I zachowuj się jakoś normalnie.
Malarka westchnęła, próbując się uspokoić.
- Może zacznijmy od tego, na czym będziesz siedzieć. Fotel,
taboret... Chyba nawet mam coś takiego. – bez kontynuowania wypowiedzi, Lily
wyszła z pomieszczenia. Przez dłuższą chwilę grzebała w rekwizytorni, by
wreszcie z ogromnym wysiłkiem przetransportować do pracowni wielki i ozdobny
tron. Tak to ją zmęczyło, że opadła na niego bez życia.
David prędko zjawił się zaraz przy niej.
- Nie wybaczę ci tego.
Przestraszona dziewczyna natychmiast wyprostowała się na
siedzeniu. Co znów zrobiła źle?
- Powiedziałem, że ci nie wybaczę jak zachorujesz. A ty co? –
założył ręce na piersi i spojrzał na nią groźnie. – Przełóżmy to, aż się
wykurujesz.
- Nie! – Grey natychmiast zapomniała, że się z niej
podśmiewał i się ożywiła. – Nie mamy czasu. Ja nie mam czasu. To tylko trzy
miesiące. Leonardo da Vinci malował Monę Lisę siedem lat. A ja mam tylko trzy
miesiące! – zatrzymała się gwałtownie na środku pomieszczenia. – Genialne! A
takie proste i oczywiste! – widząc teraz niepewna minę mężczyzny, uśmiechnęła
się tryumfalnie. Teraz już wiesz, jak to jest, gdy ktoś robi sobie z ciebie
podśmiechujki? Ale rozwinęła myśl. – Co jest bardziej klasycznego od Mony Lisy?
Najsłynniejszego portretu świata?
- Czyli... mam być Monem Lisem? – David wzniósł wysoko brwi.
- Tak. – Lily zachichotała.
– La Giocondem.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad wszystkim i gdy to
przekalkulowała, cały jej entuzjazm osłabł.
- Kurczaki! Nie mogę przecież przełamać konwencji. – Teraz
Grey całkiem spoważniała i ze skupioną miną krążyła od ściany do fotela. – Nie mam deski z topoli. Ale to się jakoś
załatwi. Choć tanio nie będzie. Dalej. Werniksy, grunt malarski. Malowanie na
desce pochłania mnóstwo czasu i pracy.
- A co złego jest w płótnie? – Davey przerwał jej wyliczanie.
- Co jest złego? No, no, wszystko. Portret Mona Lisa na
płótnie byłby zwykłą tanią podróbą, banałem, tandetą! To tak jakby... jakby
Rihanna miała śpiewać piosenki Queen. Choć w sumie to byłoby jeszcze gorsze.
Klasyka jest klasyką i taka musi pozostać. Jedyny portret Mona Lisa, to taki na
desce. Nic innego nawet nie wchodzi w grę.
- Ok łapię, łapię. To tu tu jesteś artystką. – Havok uniósł
dłonie w geście poddania.
- Ja... trochę mnie poniosło. Po prostu jestem bardzo tym
przejęta. I chcę wszystko zrobić jak należy. Bo to nie chodzi o ten coroczny
konkurs prac. Teraz przecież muszę się dodatkowo postarać, bo maluję to dla
ciebie. Więc nie mogę niczego spartaczyć. – ożywienie podniosło Lily trochę
ciśnienie. I skoro David zwracał się do niej w tak żartobliwy i bezpośredni
sposób, to ona też przestanie się go wstydzić. Bo od dzisiaj będą ze sobą
spędzać co najmniej kilka godzin dziennie. – I będziesz musiał mi wybaczyć. Mam
zamiar wracać do domu i się kurować. Bo dzisiaj mogę co najwyżej zrobić szkic,
dla zapoznania się z materiałem.
- Mam nadzieję, że będę łatwy do zapoznania. – mężczyzna
odezwał się, siadając na tronie.
***
- Tak?
- Podbródek trochę wyżej. I trochę się pochyl w moją stronę.
Myślałam, że już załapałeś o co chodzi. Przerabialiśmy to z tysiąc razy.
- To pokaż mi po raz tysiąc pierwszy. – Davey założył ręce na
piersi, niczym naburmuszone dziecko.
Lily ostentacyjnie westchnęła, odłożyła paletę i podeszła do
swojego modela, by poprawić jego usadowienie. Gdy robiła to pierwszy raz, ręce
drżały jej i z lekką obawą ujmowała go za szczękę, by pod odpowiednik kątem
ustawić głowę. Teraz, po tygodniu intensywnej pracy, była to dla niej rutynowa, niczym nie wyróżniająca się
czynność jak mieszanie farb.
Wszystkie przybory malarskie udało jej się zdobyć
zadziwiająco szybko, chociaż pozbawiło ją to całej sumy ze stypendium.
Samo malowanie szło dość mozolnie. Te kilka kresek na
zaimpregnowanej desce nie przedstawiało niczego szczególnego.
A David choć starał się, to po dłuższej chwili pozowanie bez
zmiany pozycji nużyło go. Musiał się poruszyć, powiedzieć coś, wtrącić,
opowiedzieć historię nie cierpiącą zwłoki. Pod tym względem bardzo przypominał
Joannę i mogłoby się wydawać, że całkiem udanie ją zastępuje.
Ale tylko pozornie. Joanna była tylko jedna i towarzystwo
Davida czy Antona nie mogło jej wynagrodzić nieobecność Thomson. Choć różniły
się prawie wszystkim, to ich zażyłość graniczyła prawie z symbiozą. Studentka
fotografii wprowadzała w życie Lily elementy szaleństwa i dobrej zabawy, ta
ostatnia zaś niejednokrotnie sprowadzała swoją przyjaciółkę na ziemię. A poza
tym, mimo przyzwyczajenia do męskiego towarzystwa, Grey potrzebowała też
kontaktów z inną dziewczyną. A nękająca ją ostatnio Meg Stuart nie była dobrym
kandydatem na osobę, z którą chętnie będzie spędzać czas.
Lily tęskniła za Joanną, ale to nie doprowadziło do
jakiegokolwiek pojednania. Rana była zdecydowanie zbyt świeża, by robić z nią
cokolwiek. Za każdym razem gdy mijała brunetkę na kampusie odczuwała, że coś
silnie zaciska jej płuca i wbija miliony igiełek. Grey nie bardzo wiedziała, czy
ten ból spowodowany był tęsknotą za przyjaciółką czy żalem, za to co Thomson
jej zrobiła.
Dziewczyna wyrwała się z rozmyślań i ujęła w dłonie pędzel oraz
paletę. Mieszała kolory; dobieranie odcieni zabierało więcej czasu niż samo
malowanie. A nakładanie kolejnych warstw werniksu dodatkowo spowalniało proces
powstawania arcydzieła.
- Hej! – pstryknęła palcami. – Hipnotyzuj wzrokiem! Czaruj!
Wydziel z siebie te wszystkie pokłady zwierzęcego magnetyzmu. Nie możesz
patrzeć jak jakaś ciepła klucha! Pokaż, kto tu jest mężczyzną i samcem alfa!
- Wydaje mi się, że chyba lepiej ode mnie wiesz, jak uwodzić
kobietę. – warknął David.
- Nie, ja wiem, co chcę uzyskać na portrecie. I wiem, że
potrafisz doprowadzić, by jednym spojrzeniem powodować galaretowatość nóg,
kołatanie serca i gęsią skórkę.
- A skąd to wiesz? Z autopsji? – zapytał zaczepnie,
przywołując na usta złośliwy uśmieszek.
Lily groźnie zmrużyła oczy. Czy on jako punkt honoru
wyznaczył sobie denerwowanie jej i wyprowadzanie z równowagi?
- Hunter. – powiedziała cicho.
- Co Hunter?
- To Hunter powodował u mnie takie objawy. – dodała. Co było
oczywistym kłamstwem. Mimo sympatii do wszystkich chłopaków z zespołu, za
żadnym nie wzdychała. No, jeżeli już miała za czymś się tęsknie oglądać, to za
długimi gęstymi włosami Davida za czasów „Sing the Sorrow”. Teraz sama
dysponowała o wiele dłuższą fryzurą, więc sposób uczesania któregokolwiek z
nich, przestał być dla niej powodem do modlenia się przed plakatami.
- Naprawdę? Przecież on jest łysy!
- Zazdrosny? Pożycz od niego żyletę i zgól się na zero. Może
wtedy spojrzę na ciebie łaskawszym okiem. Ale teraz skup się! Bardzo cię
proszę.
Ta krótka wymiana złośliwości nie przyniosła żadnego skutku.
Havok zamiast się skoncentrować, rozsiadł się na tronie i mruczał pod nosem:
łysy!
Lily, nie chcąc tracić czasu na fochy pana gwiazdora,
odwróciła się do niego plecami i zajęła przygotowaniem laserunku, który musi
„dojrzewać” przez kilka tygodni, by go wykorzystać w późniejszej fazie
tworzenia obrazu.
-Zgłodniałem. Idę do tej chińskiej restauracji. Wziąć ci coś?
– Davey zapytał przerywając ciszę. Naciągnął na siebie marynarkę i poprawił
mankiety.
- Wybierz mi coś. Zdaję się na ciebie.
Drzwi trzasnęły i Havok opuścił pracownie. Wydawać by się
mogło, że ich znajomość nie przebiega zbyt pomyślnie. Wyzłośliwiali się przy
każdej możliwej okazji, ale Lily poczuła, że jakimś cudem lubi Davida. On
również czuł się bardzo swobodnie w jej towarzystwie, a czasami nawet zbyt
swobodnie. Jednak oprócz głupich żartów, często potrafili zasiedzieć się w
pracowni i rozmawiać na poważne tematy. Rozmowy z nim były naprawdę
pasjonujące. A zwłaszcza sposób, w jaki były prowadzone. Davey, z racji kilku
lat więcej potrafił zachowywać się niczym wykładowca, by po chwili rzucić uwagę
w bardzo lekkim tonie.
Ponad to udało mi się uczynić coś, nad czym nadaremnie od
kilku lat pracował Anton. Zmuszał Lily do przerywania pracy i regularnego
odżywiania się. Najzwyklej w świecie stawiał przed nią tackę z jedzeniem i
nawet nie zwracał uwagi na jakiekolwiek słowa sprzeciwu. Był przy tym równie
uparty co Lily, która w końcu skapitulowała bo posiłki przynoszone przez Havoka
pachniały tak cudownie i wpływały na to, że ślinka od razu ciekła jej z ust.
Grey nie miała pojęcia, skąd on zna tyle różnych restauracji z tak pysznym
wgetariańskim jedzeniem. Ale w końcu on tu mieszkał od dziecka, więc zapewne
wiedział o Berkeley więcej, niż tylko umiejscowienie fajnych knajp.
Drzwi ponownie się otworzyły.
- Czego znów zapomniałeś? – zapytała Lily nie odrywając
wzroku od miseczki, w której mieszała odpowiednie składniki.
- Lily...
Ten głos zdecydowanie
nie należał do jej modela. Ani tym bardziej perfumy o intensywnym kwiatowym
zapachu, które omiotły ją, gdy Joanna znalazła się w pokoju. Artystka przerwała mieszanie,
ale nie odwróciła się do przyjaciółki. Nie była pewna, co powinna zrobić.
- Co tu robisz? – zapytała, gdy nie doczekała się kontynuowania wywodu przez Thomson.
- Ja... ja wszystko spieprzyłam. Kolejny raz. I jest mi tak
cholernie przykro. Jak zwykle daję dupy. I rozczarowuję cię – to akurat z rozczarowaniem ma mało
wspólnego, pomyślała z goryczą malarka. – Masz całkowite prawo być na mnie
wściekła. Ja sama jestem na siebie wściekła. To wszystko przez ten alkohol,
wiesz dobrze, że nie zachowałabym się tak normalnie! Myślę o tym bez przerwy i
naprawdę nie potrafię siebie zrozumieć. Dlatego nie proszę cię o zrozumienie.
Chciałam tylko, żebyś wiedziała, jak źle mi z tym. Jeżeli uznasz, że chcesz
zerwać ze mną wszelki kontakt... – Lily usłyszała, że głos Joanny drży
niebezpiecznie. – Ja nie będę ci się narzucać. Ale wiedz, że jesteś dla mnie
najbliższą przyjaciółką. Byłaś dla mnie zbyt wspaniałomyślna i nie mogę cię
prosić, byś kolejny raz wybaczyła mi moje głupie i bezmyślne zachowanie. Jesteś
tak inna niż wszyscy i tak bardzo mi ciebie brakuje... – Joanna wybuchła
głośnym płaczem.
Dopiero wtedy Lily odwróciła się. Thomson opierała sie o
regał zawalony modelami z gliny, które malarka przygotowała kiedyś na zajęcia.
Płakała zakrywając usta dłonią.
- Jo... – Lily zacisnęła usta. – Masz rację, to było dla mnie
trudne. Czułam się upokorzona i poniżona. Byłaś dla mnie kimś naprawdę ważnym.
– dziewczyna nie potrafiła mówić o uczuciach. Nie umiała ubierać ich w słowa.
Dlatego słowo „ważny” miało takie właśnie znaczenie. Nie było pustym
zapychaczem, komplementem rzucanym na ot tak. – Joanna, na miłość boską, to ja
powinnam płakać! Nie ułatwiasz mi.
- Prze-przepraszam – brunetka głośno pociągnęła nosem.
- Posłuchaj. – zaczęła Lily. Przeczesała palcami włosy, by
zebrać myśli. – Być może nie będzie już tak jak dawniej. Nie wiem czy nie będę
żałować, gdy dam ci kolejną szansę, ale wydaje mi się, obie potrzebujemy siebie
nawzajem. Zaufanie ci będzie dla mnie wyzwaniem. Dlatego proszę cię, nie
wymagaj ode mnie jeszcze więcej. – Grey w końcu spojrzała Joannie w oczy.
- Naprawdę? – Thomson rozpromieniła się. Wyciągnęła ręce w
stronę artystki. – Czyli zgoda?
- Zgo... – zaczęła, ale nie dokończyła, bo uścisk
czarnowłosej ją sparaliżował.
Wciągnęła powietrze i dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że nie może przełknąć śliny. Nie była na to przygotowana. Każdy bliższy kontakt
fizyczny powodował, że Lily cała się spinała. Dotyk czyichś dłoni na jej skórze
wywoływał dreszcze.
Muszę z tym walczyć, pomyślała, przecież to normalne, że
ludzie się dotykają. Całą siłą woli skupiła się, by odwzajemnić przytulenie.
Skończyło się na tym, że ledwie poklepała Joannę po plecach. No cóż, to i tak
postęp. Czy kiedyś przestanie mi to przeszkadzać? Nie miała problemów, gdy ktoś
dotykał ją w rękawiczkach, na przykład tatuażysta, czy jakimikolwiek przyrządami. Ale potarcie skóry o skórę wywoływał u niej reakcję, jakby ktoś ją
poraził prądem. To głównie dlatego dla wszystkich wydawała się taka niedostępna
i zdystansowana.
- Co to za zapach? – odezwała się Joanna, oswobadzając Lily
ze swojego uścisku.
- To terpentyna wenecka. Ma taki głęboki, przyjemny zapach.
- Kojarzy mi się z tobą. – Joanna wzruszyła ramionami. –
Myślałam nawet, że to może jakieś perfumy. Ale raczej do mnie by nie pasowały.
– Przeniosła swój wzrok na zaimpregnowaną deskę z kilkoma kreskami, które na
razie bardziej przypominały prace Picassa, niż zamawiany przez Davida
portret. – Widzę, że w końcu znalazłaś
kandydata na portret. Kto to? – Przyjrzała się wiszącym szkicom. – Cholera! To
naprawdę on? Jak to się stało?
- Zapytał czy nie
namaluję mu portretu. – Lily uśmiechnęła się z satysfakcją
- Jak i kiedy? – Joanna przysiadła na tronie.
- Zaraz po tym jak... noo wiesz – Grey wykrzywiła w bok
głowę.
- Widzisz, nie ma tego złego..
- Faktycznie, nic tak nie zbliża ludzi jak bycie obrzyganym.
Uśmiech Joanny zbladł.
- Oj tam, stare dzieje... Ważne, że masz kogo malować. Ja też
mam ciekawy projekt na zajęciach. Zdjęcia inspirowane sztuką. Coś w twoich klimatach.
- Pomóc ci coś wybrać?
- Jeśli miałabyś chwilę czasu. Spotkałybyśmy się, coś byś mi zasugerowała.
No i przede wszystkim opowiesz mi WSZYSTKO o sama-wiesz-kim. – głową wskazała sztalugi.
- O Voldemorcie? – Lily zachichotała. Thomson spojrzała na nią
z politowaniem.
- O Twoim modelu. A tak w ogóle gdzie on jest? Zresztą nieważne.
Obiecałam, że zostawię go w spokoju. Jest cały twój.
- Joanna!
- No co? Zadzwoń, gdy nie będziesz tak pochłonięta panem gwiazdorem – przejrzała się w starym ozdobnym lustrze, poprawiła makijaż i widząc nachmurzoną
minę Lily, mrugnęła do niej okiem. – Dobrze, ani słowa więcej. Bawcie się, ale bądźcie
grzeczni. – dodała znikając za drzwiami.
Krótka wizyta Joanny spowodowała, że zagracona pracownia nabrała
cieplejszych barw. Thomson i jej temperament podgrzewają temperaturę w każdym miejscu.
Była niczym pierwszy ciepły wiosenny wiatr. Lily poczuła jak bardzo jej tego brakowało.
Westchnęła głęboko i uświadomiła sobie, że uścisk w jej wnętrzu całkowicie wyparował,
a zagnieździło się tak miłe poczucie ulgi.
- Jeszcze paruje – ciszę przerwało przyjście Havoka.
Dziewczyna otworzyła pakunek z logiem chińskiej restauracji, zręcznie
złapała pałeczki i zaczęła jeść. Przez te wydarzenia naprawdę zgłodniała.
- Dobre! – zawołała z pełnymi ustami.
- Więcej zaufania, kobieto! – odpowiedział David rozdzielając
pałeczki.
______________________________________________
Tylko miesiąc nieobecności. Robię postępy. Tak ogólnie rozdział miał być jeszcze wczoraj, ale wprowadziłam w nim mnóstwo poprawek. W sumie prawie w całości zmieniłam treść, więc to jeszcze więcej zajęło mi czasu. Osobiście nie wiem, która wersja jest lepsza - ta czy oryginalna. Więc dlaczego napisałam to w taki sposób. Nie wiem. Pierwotnie David nie był aż takim żartownisiem, był bardziej bezpłciowy. To najistotniejsza zmiana. Dobbra nie zanudzam. ;)
"rozlatane jak śmigła helikoptera ręce" szczerze mówiąc rozwaliłaś mnie tymi słowami:)
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę, że WRESZCIE coś napisałaś nowego. hmm, i bardzo spodobał mi się ten Havok. myślę, że pasują do siebie, David i Lily. do Joanny jakoś po tym ostatnim incydencie nie mogę się przekonać... hmm, ciekawa jestem co się stanie w następnym rozdziale.
mam nadzieję, że dodasz go w miarę szybko^^
pozdrawiam!