sobota, 16 marca 2013

12


Wyrazem tego, że Joanna odwaliła kawał dobrej roboty, była mina Antona, gdy zobaczył obydwie przed klubem. Przez dłuższa chwilę miał otwarte usta i nie mógł wykrztusić ani słowa.
         Swoją drogą wystrojony w dopasowane jeansy i koszulkę z krzykliwym napisem Anton prezentował się także całkiem nieźle prezentował. Przez to, że ciągle widywała go w roboczym uniformie, Lily całkiem zapomniała, jak jej przyjaciel wyglądał po pracy.
- Chodź tu, jubilatko. – Zaśmiał się i wyciągnął ręce w jej kierunku. Po czym parsknął – Chciałem cię wyściskać, ale boję się, że zepsuję twój imidż. To co, wchodzimy?
         W lokalu nie było zbyt wielu gości. Sam klub wyglądał inaczej niż wyobrażała to sobie Lily. Miała nadzieję, że będzie podzielony na kilka mniejszych boksów, w których stałby sprzęt do karaoke. Grupki znajomych śpiewałyby w swoim towarzystwie. Tymczasem była tylko jedna podwyższona scena, na której stały mikrofony, a na podłodze ciągnęły się kable. Na ścianie obok wisiał ekran, na którym wyświetlano napisy. Po przeciwnej stronie klubu znajdował się bar. Bezpośrednio pod sceną wyodrębniono przestrzeń do tańca. W reszcie lokalu rozstawiono brązowe, skórzane kanapy. Ogólnie w całym klubie panowały odcienie brązu i zieleni.
         Trójka znajomych usiadła na jednym z mebli, przy niskim stoliku. Joanna, widząc niepewną minę przyjaciółki, pochyliła się w jej stronę.
- Zastanawiam się – Odezwała się Lily, zanim Jo powiedziała cokolwiek. – na czym polega śpiewanie tutaj. Skoro jest tylko jeden sprzęt do karaoke.
- Dlatego jest tu tak fajnie. Wszystko odbywa się tutaj na zasadzie: kto pierwszy, ten lepszy. Każdego dnia jest inny zestaw piosenek, są puszczane losowo i jeśli jakąś znasz albo jeśli po prostu masz ochotę śpiewać, to po prostu podchodzisz i robisz show. Niekiedy trzeba lecieć naprawdę szybko, by zaśpiewać coś fajnego. Chcecie coś do picia?
-Piwo.
- Wodę. – Odparła Lily.
- Chyba chciałaś powiedzieć wódę. Czyli dwa drinki i piwo.
         Joanna złożyła zamówienie i wróciła do stolika.
-Trochę tu drętwo, ale to tylko kwestia czasu. – Studentka fotografii rozejrzała się po klubie.
         Gdy przyniesiono drinki, Lily chwyciła swój z lekką dozą niepewności. Przyczyna była prosta, Grey piła bardzo rzadko, prawie nigdy. A jeśli już do tego doszło, to zdarzyło jej się to wieki temu. Wahała się chwilę, patrząc na mleczne zabarwienie zawartości kieliszka. Po chwili jednak mruknęła pod nosem: a co mi tam. Była przecież pełnoletnia i w dodatku chciała się zabawić.
- To za naszą Lily! – Zawołał Anton, unosząc kufel z piwem. – Za naszą artystkę. – Z ukontentowaniem upiła kilka łyków złotego płynu.
         Malarka, naśladując Joannę wychyliła całego drinka. Napój pachniał kokosami i tak właśnie smakował. Posmak alkoholu nie był wyczuwalny na początku. Dopiero po chwili Grey poczuła pieczenie w gardle i przełyku. Lekko nią wstrząsnęło, ale nie odczuła większych zmian.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy! – Dziewczyna usłyszała znajomy głos.
         W drzwiach, na czele grupki ludzi, stała Marie Woods. Zaraz za nią był Michael – przypominający pociesznego miśka chłopak, Rose – wróg Joanny z urodą Keiry Knightley, Meg – dziewczyna z roku Lily, z rozczochranymi ciemno blond lokami. Reszty osób Lily nie znała.
- Trochę tu za cicho. – Skrzywiła się Rose. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Właśnie miałam rozkręcać imprezę. – Joanna wstała i zawołała. – Panie DJ, proszę o jakiś wyczesany kawałek!
         Z głośników popłynęły pierwsze nuty piosenki, ale zanim Joanna weszła na scenę, Marie już trzymała pewnie mikrofon. Nic dziwnego. Leciała przecież piosenka Green Day – Basket Case.
         Reszta jej towarzystwa zajęła miejsca na innych kanapach, a Meg zamówiła drinki. Marie momentami fałszowała niemiłosiernie, ale wydawało się, że nic i nikt nie odbierze jej frajdy ze śpiewania.
         Po godzinie, gdy stężenie alkoholu w żyłach wszystkich stanowczo przekroczyło dopuszczalną normę, impreza wrzała aż miło. Kilku nieznajomych postawiło Joannie drinki. Zachęcił ich do tego, zmysłowy taniec Thomson.
         Lily, która znała większość puszczanych do tej pory piosenek, nabrała pewności siebie. Przysiadła się razem z Antonem do stolika Marie i prowadziła dyskusję z jej znajomymi. Ze zgrozą stwierdziła, że niesprawiedliwie oceniła tych ludzi. Meg, na przykład, którą uważała za przedstawicielkę Beverlyhillowiczek okazała się całkiem w porządku. Dodatkowo odkryła, że Stuarts parokrotnie spoglądała w kierunku Antona. Czyżby wpadł jej w oko?
         Po kolejnej godzinie klub bawił się w jednym tempie. Lily jeszcze nigdy nie poznała jednego wieczoru tylu osób. Tańczyła z różnymi facetami, nie wiedząc nawet, jak się nazywają. Świat wirował dosłownie i w przenośni. Zarumieniona od tańca. Grey wychylała kolejne drinki, wznosząc kolejne toasty.
         Joanna królowała zarówno na parkiecie jak i na scenie. Lily zauważyła, że jej przyjaciółka miała najczystszy i najsilniejszy głos ze wszystkich, którzy już śpiewali.
         Po brawurowym wykonaniu piosenki AC/DC, Thomson wyciągnęła artystkę na scenę. Z tej perspektywy klub wyglądał całkiem inaczej. Wszystkie oblicza były zwrócone w jej stronę. Gdyby nie szumiący w głowie alkohol, pewnie spanikowałaby i uciekła z podestu. Lecz kiedy usłyszała pierwsze dźwięki piosenki i na ekranie ujrzała wyświetlane wersy, cały lęk z niej spłynął. Podczas przygrywki pewnie kiwała głową w rytm muzyki. Chwyciła za mikrofon i nie spoglądając na tekst zaczęła śpiewać.
- Chcę być w pełni jak ty, twój swobodny, pełen wdzięku wygląd, który sączy się z każdego twojego pora. Na nic tu logika. Chcę się z tobą wykąpać i zmazać chaos z mojej skóry.
         Tłum dygał w spokojny rytm piosenki Placebo „I do”. Głośna muzyka spowodowała, że nikt nie zwrócił uwagi na otwierające się drzwi. Jedynie Lily, która stała wyżej i miała na nie doskonały widok, mogła zauważyć, kto właśnie wszedł do klubu.
         Los ponownie zadrwił z niej, do w progu ukazał się nie kto inny, tylko Davey Havok. Ten sam, którego miała nadzieję już nigdy więcej nie spotkać. Jednakże w tym momencie, gdy drinki robiły wodę z jej mózgu, Lily wcale się tym nie przejmowała. Kiedy pochwycił jej spojrzenie, uśmiechnęła się i kontynuowała zwrotkę:
- Chcę się w tobie zakochać. Zatem, jak zaczniemy?
         Mężczyzna w odpowiedzi uśmiechnął się i delikatnie uniósł jedną brew. Zupełnie jakby rozważał propozycję zawartą w ostatnim wersie. W przerwie między strofami Lily oblizała usta i wyszczerzyła zęby.
- Chcę być dziewczyną taką jak ty. Sposób, w jaki bujasz biodrami w jeansach. Chcę nakładać makijaż jak ty, Shiseido, MAC i Maybelline. Chcę z tobą namalować miasto i łaskotać się aż zaczniesz krzyczeć. Chcę się w tobie zakochać. Chcę powiedzieć „tak”.
         Tekst był banalny i całkowicie nie pasował do głębokich i tragicznych rozważań typowych dla Placebo. I choć Lily szczególnie za nim nie przepadała, to stojąc na scenie, wkładała całe serce w ta piosenkę i czuła ją całą sobą.
- Chcę być w pełni jak ty. To, jak się uśmiechasz rozjaśnia pokój. Wycofam się, kiedy faceci będą z tobą flirtować, pozostanę odporna na zazdrość. Ta pewność we mnie i w tobie. Ta nadzieja, że razem zakwitniemy. Chcę się w tobie zakochać. Chcę powiedzieć „tak”. Pytanie, czy ty też?
         Wraz z momentem końca piosenki, Lily poczuła jakby wybudziła się z jakiegoś transu. Zamrugała parokrotnie i wreszcie dostrzegła parkiet pełen ludzi, którzy wiwatowali i skandowali jej imię. Chwiejnym krokiem zeszła z podestu.
- To było niesamowite! – Wykrzyknęła Marie, chwytając dziewczynę za ramiona i potrząsając nią.
- Choć czasem było nieczysto. – Joanna nie była tak rozentuzjazmowana jak reszta. Woods odepchnęła ją z lekceważeniem i zaprowadziła Grey do swoich znajomych.
- Nie wiedziałam, że słuchasz Placebo? – Zaraz zagadnęła ją Meg.
- Zdarza mi się. – Lily opadała na kanapę. – Raz nawet pomalowałam się jak Brian. – Zaśmiała się głośno. – Pierwszy i ostatni raz.
- Dlaczego?
- Jak moja matka mnie zobaczyła, to odeszły jej wody i zaczęła przedwcześnie rodzić. – Grey rechotała się jak dzika, waląc pięścią w kanapę.
         Ludzie nie wiedzieli, jak zareagować na ten wyraźny przejaw upojenia alkoholowego Lily, a tymczasem mikrofon ponownie okupowała Joanna. Dała pokaz wszystkich swoich możliwości wokalnych śpiewając piosenkę Queen. Można było odnieść wrażenie, że chciała pokazać, że wykonanie Lily to tylko małe piwko w porównaniu z jej wykonem. Nie uszło to uwadze Antona.
- Dlaczego ona zawsze musi być skupiona tylko na sobie? Nie może znieść, że choć raz przyciągasz więcej uwagi niż ona? Szczerze, jej czysty śpiew może jest imponujący, ale w twoim wykonaniu piosenka po prostu miała duszę. Czuło się ją. Dosłownie chciało się zakochać. I udzieliło się to wszystkim. Było magiczne.
- Anti, może podaruj sobie na razie kolejkę, co? – Lily klepnęła go w ramię. Doskonale widziała zachowanie Joanny, ale bezsensowne byłoby roztrząsanie tego i prowadzenie wojny na piosenki.
- Wypij z nami! – Stuarts objęła ramieniem szyję dziewczyny. Malarka odniosła wrażenie, że Meg usilnie stara się pokazać, jak świetnie się bawi, zrobić na złość swojej byłej przyjaciółce, która siedziała, wciśnięta w róg kanapy.
- Chyba mi już wystarczy.
- Z nami nie wypijesz? – Krzyknął kompletnie pijany Michael.
- Za Placebo nie wypijesz? – Wtórowała mu Marie.
- Ok, ok. Ostatni raz. – Lily pochwyciła podany jej kieliszek.
         Po opróżnieniu naczynia artystka zanotowała, że to była jej absolutna granica wytrzymałości alkoholowej. Świat nie tylko wirował, ale także rozmazywał się i pulsował. Dlatego zaprzestała pogowania pod sceną i zagłębiła się w konwersację z Antonem, Marie i Meg.
         Około północy, gdy właśnie wrzała dyskusja nad sensem powstawania kolejnej części „Piratów z Karaibów”, do uszu Lily doleciały znajome dźwięki. Znaczy intuicyjnie, wewnątrz poczuła, że to jest to, zanim umysł zinterpretował sygnał. A był to kawałek AFI – „Medicate”. Wymieniła sugestywne spojrzenie z Marie, po czym w tej samej chwili co ona podniosła się z kanapy.
- Ja to śpiewam!
- Nie! Ty miałaś Placków!
- Ale dziś są moje urodziny! – Przekomarzały się radośnie, przytrzymując jedna drugą, by być od niej szybsza.
- A wiesz ile mnie to obchodzi! – Marie odwróciła głowę i wyszczerzyła się. Była kilka metrów przed Lily. Lecz gdy dotarła do tłumku otaczającego scenę, stanęła jak wryta. Grey miała nadzieję, że okularnica jednak postanowiła jej ustąpić i pozwolić zaśpiewać „Medicate”.
         Kiedy stanęła obok niej, zrozumiała, jak bardzo się myliła. Przy mikrofonie stał już ktoś inny. Ktoś, o kim Lily zupełnie zapomniała przez ten czas. Tak, to Davey Havok przygotowywał się, by zaśpiewać własną piosenkę. Dziewczynę totalnie zamurowało. Była pewna, że to nie dzieje się naprawdę. Dopiero charakterystyczne dla piosenek Davey’ego „Och” pozbawiło ją złudzeń. Żywy, wystrojony w ciemną dopasowaną koszulę Havok stał przed nią zupełnie jak podczas koncertu.
         Marie wcześniej wybudziła się z transu. Klepnęła Lily mocno w plecy i zaczęła tańczyć. Malarka zaraz do niej dołączyła. Razem z Davidem śpiewały kolejne wersy. Havok także czuł się jak ryba w wodzie. Podrygiwał i wczuwał się w tekst.
- Teraz, gdy gubimy się w tym i ignorujemy, że nawet nie znasz mojego imienia....
- Oj znasz, znasz! – Marie krzyknęła do ucha Lily.
- Nigdy nie byłaś moja, więc byłaś idealna... – Przez ułamek sekundy Davey obdarzył Lily jednym ze swoich, powodujących galaretowatość nóg spojrzeń. Może to tylko złudzenie, lecz jej wydawało się, że była to odpowiedź na jej wcześniej rzuconą propozycję.
- Kocham te jego oczyska! – Marie popiskiwała jak stuprocentowa groupie.
         Po wykonaniu piosenki Davey, jak gdyby nigdy nic, zszedł ze sceny i wmieszał się w tłum. Pijane towarzystwo było tak znieczulone, że nawet nie zanotowało obecności wśród nich takiej gwiazdy. A może po prostu go nie kojarzyli.
         Tak właśnie zachowywała się Joanna, która była już tak pijana, że bełkotała niezrozumiale.
- Tsałkem nieźle śpiewał ten fatset. Ale skąt on się wziął? S choinki się urwał tszy so?
- Jo, na dziś wystarczy. Zdecydowanie.
         Podczas gdy Lily użerała się z przyjaciółką, grupka Marii zbierała się do wyjścia. Wszyscy, poza Rose, która przez cały wieczór siedziała naburmuszona, pożegnali się z trójką przyjaciół. Lily i Anton zaczęli trzeźwieć, a Joanna, nie bacząc na prośby i groźby Grey, wlewała w siebie kolejne porcje alkoholu.
         Kwestią czasu było to, co się stało. 

_______________________________________
No ostatnimi czasy, to nawet często tu coś wrzucam. Bo jak się coś dzieje, to i opisywać się chce ;) Mam brak transferu, więc tym razem nie dodałam odnośnika do teledysku do Medicate. Znajdźta se sami ;P Ale za to nieźle naszukała się ładnego tłumaczenia "I do", bo to na tekstowie do mnie nie przemawiało. A jak już wlazłam na forum o Plackach, to siedziałam godzinę. Także taka pora dodania posta, to wina Placków, nie moja. Kurczę, naprawdę ich lubię, skoro pojawiają się także i w tym opowiadaniu ;). Co prawda ta piosenka za Placebowa zbyt nie jest, ale naprawdę pasuje do kontekstu. Jest taka niewinna i naiwna. I nieźle się kontrastuje z Medicate. No i ma wpływ na wydarzenia, bliższe i dalsze. No ;D
To do następnego, który w sumie może nie być tak szybki jak to było ostatnio, bo na moim horyzoncie pojawiają się koloski z chemii fizycznej, analizy instrumentalnej i zaliczonko z epidemiologii. W tym pierwszym jest problem żem z matmy i z fizy noga, z drugim może nie będzie źle, ale muszę trochę przysiąść do zadanej. A ostatnie  będzie problematyczne z powodu mojego lenistwa i niechodzenia na wykłady.
Ok nie smęcę, bo przeca nikogo nie interesują moje studenckie problemy. Co tam dzieci w Afryce, ja mam kolokwium z fizycznej! ;/
Dobra, stop. Koniec, kropka. 

4 komentarze:

  1. Dawno tu nie komentowałam. Sama nie wiem, co by tu napisać o tym rozdziale. Jest bardzo dobry - to bez dwóch zdań. ;) No i piosenki wybrałaś pasujące niezwykle. Było kilka momentów, gdzie nie mogłam powstrzymać uśmiechu, a pijana i bełkocząca Joanna jest po prostu cudowna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam pijanych ludzi :) Może dlatego, że często patrzę na nich trzeźwym okiem, bo robię za kierowcę albo sanitariuszkę, ale mniejsza...
    Rozdział interesujący, cieszę się, że akcja zaczęła się rozkręcać, a utworu bardzo dobrze pasują do rozwijającej się sytuacji :)
    Jestem ciekawa, co wymyśliłaś, jeśli chodzi o dalszy ciąg :)

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo ciekawie piszesz:D
    Piąty rozdział. Zapraszam! http://our-laugh.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, Tobie też się nie wyświetlają? Jesteś drugą osobą, ale teraz mam na to sposób :) Przestań obserwować mojego bloga i znowu zacznij, podobno działa. Blogger ostatnio coś szwankuje, bo mi też wiele notek się nie pokazuje :/
    Sugar Man, no właśnie. A ja głupia nigdy nie pamiętam tytułów filmów na których byłam -.- A jak chciałaś idź, to idź, bo ta historia jest niesamowita!
    Haha, przepraszam że psuję Ci dietę ;) Nie chciałam.
    I nie czuj się dziwna, bo pewnie gdyby nie moja koleżanka, to nawet nie wiedziałabym, że ktoś taki jak King jest. Ale coś czuję, że jak skończę "Cmętarz" to wezmę się na następne jego powieści.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń