poniedziałek, 3 września 2012

5

Woda pluskała wesoło, a Lily nuciła jedną z piosenek z najnowszego albumu AFI. Nawiasem mówiąc, ten album zrobił na niej piorunujące wrażenie. Każda piosenka była dopracowana perfekcyjnie, a melodie tak genialne, że aż nie dało się ich nie nucić. Chłopcy, a właściwie faceci z AFI odwalili kawał świetnej roboty. Ta płyta była tak niesamowita, że Lily mogła jej słuchać na okrągło. Brzmiała inaczej niż "Decemberunderground", a tym bardziej niż"Sing The Sorrow", ale nie przeszkadzało jej to. To raczej oczywiste, że brzmienie się zmienia, że granie cały czas tego samego nie daje takiej satysfakcji. Może i ta płyta była "najlżejsza" w całym dorobku A Fire Inside, ale w niczym nie ustępowała poprzedniczkom.
Lily wyszła z prysznica, cała pachnąca limonką. Wyszorowała zęby i zaczęła rozczesywać swoje długie, do pasa włosy. A było z tym całkiem dużo roboty. Mimo to nie chciała ich ścinać. Według Joanny wyglądała w nich idealnie. No i te włosy nadawały się idealnie do pogowania na koncertach rockowych.
Nałożyła balsam i wklepała krem w twarz. Naciągnęła piżamę i przeszła do swojego pokoiku. Pojedyncza żarówka nie dawała dobrego światła i na ścianach wydłużyły się cienie. Łącząc się z malunkami na ścianach, wyglądało to niesamowicie i tajemniczo zarazem. Lily przyklękła obok łóżka i zmówiła krótką modlitwę, dziękując Bogu za miniony dzień.
Za to, że jej życie układało się po jej myśli, że choć mało spontaniczne i powtarzalne, dawało jej poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa.
Gdy skończyła się modlić położyła się do łóżka i zgasiła światło. W pokoju panował nieprzenikniony mrok. Gdyby chociaż miała okno to jakieś światło z lampy ulicznej wpadałoby do pokoju i rozganiało mroki. A tak czuła się jak w trumnie.
Dziewczyna szybko zasnęła. Z pewnością coś jej się śniło, ale nie odnotowała tego w pamięci. Nie przywiązywała zbytniej wagi do snów. Nie mogły przecież zmienić jej życia. Za to mogły tylko płatać jej figle, gdy jej umysł przekręcał wspomnienia i kształtował najróżniejsze bezsensy.
Rankiem dziewczyna obudziła się minutę przed dzwonieniem budzika. Gdy tylko rozbrzmiały znajome dźwięki, wyłączyła go. Dzień rozpoczynała poranną toaletą, typową dla każdej dziewczyny w jej wieku.
Po opuszczeniu łazienki przemknęła do pokoiku, przystrojona tylko w bieliznę i tatuaże. Ciotki nie było już w domu. Wychodziła wcześnie rano, by zdążyć do pracy przed korkami. Firma, w której pracowała, znajdowała się w San Fransisco.
W szafie Lily wygrzebała ostatnie czyste ubrania: niebieskie, przetarte szorty, czarne leginsy, białą podkoszulkę i luźną koszulę w kratę. Ciuchy jakoś szczególnie do siebie nie pasowały, ale nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia. Ubrania Lily nie wyróżniały się niczym szczególnym; kupione w sieciówkach albo wyszperane w second handach, kilka T-shirtów własnej roboty. Jedynie biżuteria nie była typowa. Lily kupowała koraliki oraz rzemyki i sama robiła z nich bransolety i wisiory. Wśród butów też nie miała za wielkiego wyboru: dwie pary trampek, czarne botki, brązowe kozaki i materiałowe baleriny. Absolutne minimum. Narzuciła na siebie ubrania i z plątaniny wisiorków wyciągnęła jeden, nawet dokładnie nie spoglądając jaki.
Brudne ubrania spakowała w ekologiczną torbę; po drodze do sklepu z przyrządami malarskimi wstąpi do pralni publicznej. Jej ciotka nie znosiła hałasującej pralki, także wizyty w pralni były koniecznością. A tymczasem związała włosy, co by jej się na wietrze nie splątały.
Po drodze do pralni nie wydarzyło się nic niecodziennego. Zresztą co miałoby się wydarzyć na zaludnionej ulicy niedługo po godzinie dziesiątej? Wsadziła swoje ubrania do pralki, dodała proszku i włączyła odpowiedni program prania.
Takie miejsca były dość powszechne w USA. Rzadziej używane niż wcześniej, ale dla Lily wydawały się kultowe. W niektórych głupich komediach romantycznych para poznawała się przy pralce. To takie romantyczne! Dziewczyna miała nadzieję, że ominie ją taki wątpliwy zaszczyt Miała szczęście. W pomieszczeniu były tylko znudzona ekspedientka i jakaś słusznego wieku starowinka.
Lily patrzyła, jak jej ubrania wirują. Niezbyt ekscytujące zajęcie, ale poczuła się jak dziecko, bo w tamtym okresie zwykła obserwować pracującą pralkę. Najpierw ubrania leniwie przewracały się pod wpływem powolnych ruchów bębna. Potem pauza. I znowu powolne obroty. Pod koniec wirowanie i suszenie.
Wreszcie zaświeciła się dioda sygnalizująca koniec prania. Lily wyjęła ze środka ciuchy i wrzuciła je byle jak do torby. Powinna była je poskładać, ale jej umysłu nie zaprzątały tak przyziemne sprawy jak brak zagnieceń na bluzkach czy koszulach. Zapłaciła cenę adekwatną do usługi i opuściła lokal pachnący popularnym proszkiem do prania.
Studentka pomyślała, że dobrze byłoby zapytać Joannę o ten wywiad, którego przecież miała udzielić. Nawet wyciągnęła telefon z kieszeni, ale okazało się że był całkiem niepotrzebny. Joanna stała na przeciwległym chodniku i machała jak szalona. Pytanie tyko co robiła tutaj, w całkiem nieciekawej dzielnicy, pozbawionej butików Prady, Hermesa czy Gucci?
Z zamiarem zapytania się o to, Lily przeszła przez ulicę.
- Cześć. Co tutaj robisz? - Zapytała, gdy znalazła się wystarczająco blisko koleżanki.
- Nawet nie wiesz jakie to irytujące, gdy ma się samochód w serwisie. - Zaczęła.
- No nie wiem, nie mam samochodu. - Odparła kąśliwie Lily.
- Znów pomyliłam autobusy! Ale i tak dobrze się składa, bo miałam cię odwiedzić, w drodze powrotnej, rzecz jasna. Jadę po odczynniki do Kodaka.
- Przecież to całkiem w drugą stronę!
- Wiem! Ale te numerki na autobusach nic mi nie mówią! Nie wiem, czy w tamtą stronę jeździ osiem czy osiemnaście albo osiemdziesiat! - Joanna potrafiła być całkiem roztrzepana.
- I pewnie chcesz bym z tobą pojechała? - Zapytała Lily, założywszy płócienną torbę na ramię. W końcu nie miała zbyt wiele do roboty.
- Dziękuję, jesteś boooska!
- Tylko najpierw kupię płótno i farby. - Dziewczyna wskazała na sklep z malarskim asortymentem.
Zakupiwszy niezbędne przy malowaniu obrazu rzeczy, ruszyły w stronę przystanku.
- Zastanawiałaś się nad moją propozycją? - Podjęła temat Joanna.
- Chodzi ci o wywiad?
- Tak. Kimberly dzwoniła do mnie niedawno i się dopytywała. Gdybyś była chętna będzie na ciebie czekać o trzynastej u Boba. Skusisz się prawda? Chociażby da sałatki, za którą tak przepadasz?
- Zgadzam się i nawet nie chodzi tu o specjały kulinarne tej knajpki. - Odpowiedziała Lily, poprawiając uwiązanie niesfornych włosów.
Na przystanek zajechał autobus. Dziewczęta wsiadły. Wszystkie miejsca były zajęte, toteż Lily przystanęła przy oknie i chwyciła się poręczy. Chwilę później dołączyła do niej Joanna.
Jechały w milczeniu. Lily spoglądała na widok za szybą. Nieciekawe, w większości parterowe domy ciągnęły się ulicą. Co jakiś czas przedzielały je większe budynki, w których znajdowały się sklepy albo restauracje. Ludzie spieszyli się w jedną i w drugą stronę. Po lekko spękanym asfalcie sunął sznur aut. Jednym słowem zwykłe miasteczko w Kalifornii w sobotnie przedpołudnie.
Autobus zatrzymał się Dziewczyna oparła czoło o szybę i spoglądała na ludzi na przystanku. Wtem ujrzała całującą się parę. Lily poczuła dziwny skurcz w żołądku i zrobiło jej się niedobrze. Para zachowywała się wręcz wulgarnie: chłopak macał dziewczynę po pośladkach i penetrował nachalnie językiem jej gardło.
Studentka odwróciła z obrzydzeniem głowę. Nie chodziło o to, że gorszył ją widok zakochanych parek. Lily nienawidziła, gdy te parki robiły TAKIE rzeczy publicznie. Nie potrzebowała tego oglądać na żywo. Lizanie sobie nawzajem migdałków może i było przyjemne, ale psuło jej poczucie estetyki.
Ta reakcja nie uszła uwadze Joanny.
- Przecież tylko się całują.
- Ta. Tak się całuję, że im ślina prawie ścieka z kącików ust. To obrzydliwe.
- Jesteś strasznie pruderyjna.
- Po prostu nie lubię uczestniczyć w takich przedstawieniach. - Odparła Lily, kręcąc głową.
- A mi się wydaje, że jesteś zazdrosna. Sama chciałabyś by ktoś tak cię poślinił. - Joanna potrafiła wykazać się całkowitym brakiem taktu.
Lily spojrzała na nią zabójczym wzrokiem. Gdyby spojrzenie potrafiło zabijać, studentka fotografii padłaby już martwa. W pierwszej sekundzie dziewczyna odrzuciła tę tezę. Ale po chwili zastanowiła się. Czy im zazdrości? Niby czego? Tego, że ta dziewczyna na własne życzenie traci godność, pozwalając się macać na oczach innych? Tego, że za jakiś czas, za miesiąc czy nawet za tydzień ta sama dziewczyna będzie opłakiwać rozstanie, by znów całkiem niedługo całować się z innym? Nie, zdecydowanie im tego nie zazdrości.
Lecz sumienie nie dawało jej spokoju, wiedziała, że stwierdzenie Joanny ma też drugie dno. Chodziło o to, czy Lily zazdrości łączącego tę parkę uczucia. Od małego raniona, była całkiem pesymistycznie nastawiona do miłości. Co nie znaczy, że jakąś maleńką cząstką serca jej nie pragnęła. Jednakże potrafiła stłumić to ciche i nieśmiałe wołanie.
- Nie, nie zazdroszczę im. - Odparła, choć czuła, że nie do końca mówi prawdę. - I tak zerwą. - Dodała, odkręcając głowę, by Joanna nie dostrzegła jej wyrazu twarzy.
- Lily, wydaje mi się, że powinnaś się zakochać. Przestałabyś być taka znerwicowana, widząc inne pary.
- Wcale nie jestem znerwicowana! Zresztą, co mi da miłość?
- Seks! - Wykrzyknęła bez namysłu Joanna.
- Dzięki, ale jesteś najlepszym przykładem, że można to dostać bez miłości. - Odparowała Lily, czując potrzebę pociśnięcia przyjaciółce.
- Mówię poważnie, dasz komuś zakisić ogóra i od razu poczujesz się lepiej!
- Joanna! - Syknęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby - Zamknij się!
Ta w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Lily była bliska zabić przyjaciółkę za takie słowa. Tym bardziej, że seks wcale nie kojarzył jej się dobrze. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak bardzo odstaje od kalifornijskich dziewczyn. I nie tylko dziewczyn. Nie czuła tego ciśnienia, by przespać się z połową Berkeley, albo lepiej i Los Angeles.
A miłość wcale nie była aż taka dobra i wspaniała. Kiedyś przejechała się na tym uczuciu. A może to wcale nie była ona? Jest przecież tyle wyrobów miłościopodobnych. Zauroczenie, fascynacja, flirt. Czy prawdziwa miłość jeszcze istnieje? Czy została tylko jako temat romansów, piosenek i głupich komedyjek romantycznych?
Lily westchnęła ciężko. Nie warto było tracić głowy i serca dla drugiej osoby. Przynajmniej na razie.
__________________________________________________________________________
Tak, dawno mnie nie było. Ale miałam trochę spraw do ogarnięcia. No i są wakacje, a raczej były, prawda? Dobra, więcej nie mówię, by tylko winny się tłumaczy, nie? ;) Wracam i jeżeli studia na to mi pozwolą, będę pisać już częściej. A przynajmniej postaram się. Do następnego ;*

3 komentarze:

  1. Nie wiem, co tu napisać. Szczerze mówiąc jakoś nie mam zdania na temat tego rozdziału. Ciekawy, ale raczej nie powala na kolana. Czekam z niecierpliwością na wywiad Lily :0
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówiłam już, że lubię twój styl pisania? W rozdziale może nie ma za wiele akcji, ale zmusza do pewnych przemyśleń, a to już coś. Czekam na następny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Małe ogłoszenie na http://hurricane-and-sun.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń