środa, 18 lipca 2012

2

Nie lubili jej.Tego, że była najlepsza, że była inna. Że miała własne zdanie i przekonania, których się zawsze trzymała. Aż wreszcie nie znosili w niej jej długich platynowych włosów obciętych nie tak jak by sobie życzyli
A ona po prostu chciała być sobą. Manifestowała to swoim zachowaniem. Nie udawała kolejnej unikatowej, wyjątkowej, jedynej w swoim rodzaju. Nie musiała. Nie chciała. Bo według niej takie dziewczyny, choć świecące i wyróżniające się z tłumu, były wewnątrz przeraźliwie szare. Jakby uwagą otoczenia chciały sobie zrekompensować pustkę i bagno.
Ona w środku wcale nie była szara. Mimo że ludzie, którzy jej nie znali, za taką ja właśnie brali. Lily po prostu nie czuła potrzeby afiszowania się swoim, bądź co bądź, kolorowym światem.Kochała rysować, kolorować, malować. Może dlatego, że była leworęczna. A jak wiadomo, leworęczni są w jakimś stopniu uzdolnieni. Świat marzeń i kolorów był jedyną ucieczką od świata, którego nie rozumiała, i w którym nie potrafiła się odnaleźć. Zamknięta w małym pokoiku na poddaszu wyczarowywała w wyobraźni najprawdziwsze cuda, a potem przenosiła je na papier. Przesiadywała w swoim azylu, a jednocześnie była w miejscu oddalonym od domu o tysiące mil.W Nibylandii. W świecie kolorowym, pokręconym, z różowymi, skrzydlatymi królikami i uśmiechniętymi kreaturkami. Nie było w tym światku cukierkowo i słodko, jak czasem marzą rozpuszczone, samolubne dziewczynki. Lily nie była rozpuszczona i jej świat też nie był z waty cukrowej.
Przez bogatą wyobraźnię i rysunki nie z tej ziemi, była uważana za dziwaka. I samotna. Nieakceptowana przez nikogo. Szczęśliwa tylko, gdy jej umysł zajmowały barwy.
Z wierzchu szara, wewnątrz we wszystkich możliwych kolorach. Nie zmieniło się to także później. Z tą różnicą, że nie zmyślała sobie za przyjaciół kolorowe króliki. I kreaturki nie były już te same. Lily przestała być naiwna i zaniechała zrozumieć świat. Zakochała się po raz pierwszy. W filmie. Oglądała je namiętnie. A im bardziej pokręcony i złożony, tym dla niej atrakcyjniejszy. Niewiele później zakochała się w muzyce. Popadała ze skrajności w skrajność: od muzyki poważnej po metal. Szukała czegoś dla siebie.
I znalazła. Całkiem przypadkiem siedząc przed telewizorem. Ten jeden z niewielu razy, gdy marnowała czas w tak pospolity sposób. Zaintrygowała ją .melodia. Mocna ,gitarowa, ale jednocześnie subtelna i wpadająca w ucho. Zaczarowała ją.A teledysk zahipnotyzował.
Na ekranie pojawił się jj stary przyjaciel - królik. Różowy królik. Pciągnięty czerwony aksamitem, z grubymi, okrągłymi jak dwa pieńki nogami. Zaczepił dziewczynę, która maszerowała przez szare miasto. Zaciągnął ją do zaułka, gdzie grał zespół. Początkowo Lily nie zwróciła na nich uwagi. Jej przyjaciel podreptał na swych nóżkach bez kolan, machając łapkami dla utrzymania równowagi i wniknął w gitarzystę. Szarowłosa dziewczyna w biało-czerwonych rajstopach podążyła za pluszakiem.
To, co Lily zobaczyła w kolejnym kadrze wprowadziło ją w osłupienie. To była jej Nibylandia, żywo wydarta z kartek głęboko schowanych w jej pokoiku na poddaszu. Co prawda nie była wielobarwna, tylko czerwono-biała, niczym pończochy nieznajomej. Na polance znów grał zespół. Wokalista nawet śpiewał, ale nastolatka była tak zaabsorbowana widokiem, że nie zarejestrowała, o czym była ta piosenka. Jedynie frontman wydał jej się dziwny: miał bowiem włosy dłuższe niż jej własne!
Przebudziła się z transu dopiero pod koniec teledysku. Na szczęście jej umysł był na tyle przytomny, że zanotowała nazwę zespołu i tytuł piosenki. "Girls not grey". Mimowolnie się uśmiechnęła.
Ta piosenka i ten zespół były punktem zwrotnym w jej życiu. Obiecała sobie, że nie będzie już szara. Te słowa miały dla niej ogromne znaczenie. Tak duże, że w dniu osiemnastych urodzin wytatuowała sobie na nadgarstku: I'm not grey. Została za to wyrzucona bezpowrotnie z domu. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie jest to manifestacja pragnienia odłączenia się od rodziny. Bo jak na złość Lily miała na nazwisko Grey.
Ale to nie był jedyny powód . Jej ojciec był konserwatystą i nie tolerował inności. A tatuaże kojarzyły mu się z kryminalistami i odmieńcami. Cokolwiek inne niż by życzył sobie tego jej ojciec, spotykało się z nietolerancją i natychmiastowym odrzuceniem. Od tamtego czasu Lily musiała nauczyć się samodzielności. Ledwo zdała egzaminy na studia.
Jednak udało się. Teraz dziewczyna była studentką czwartego roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Co prawda Berkeley słynęło z Doliny Krzemowej i przemysłu high tech, a nie z artystów, ale jej to nie przeszkadzało. Pomieszkiwała u ciotki, która choć trochę przejęła się losem wyrzuconej (prawdopodobnie na prośbę własnej siostry - matki Lily). Studiowała na wymarzonym kierunku, a to, że ludzie jej nie lubili, zdawało się sprawą mało istotną.
Czasami tylko denerwowały ją ataki zawistnych studencików. Na przykład teraz.
- Czy to nie nasz szaraczek dziwaczek? - Usłyszała głos, który uprzykrzał jej życie od rozpoczęcia studiów. Był to Mark Ibsen,
Lily niechętnie i powoli odwróciła się w stronę wołającego. Ibsen był typem uniwersyteckiego playboya. Wysoki, modnie ubrany, z nienaganną fryzurą i wypielęgnowanym pyszczkiem. Stał oczywiście wśród swoich koleżków. Dziewczyna ich nie znała; widocznie byli z innych kierunków niż malarstwo i grafika, na który uczęszczała razem z Ibsenem.
- Słucham?
- Co tak długo robiłaś u Collinsa? Dogadzałaś mu ustami? - Na tę uwagę grupka mięśniaków zachichotała. Aż dziw bierze, że takich idiotów przyjęli na uniwersytet.
- Jeśli chcesz mieć takie wyniki jak ja, to też powinieneś to robić. - Odparła Lily w podobnym tonie. Na potwierdzenie głupiej tezy Ibsena, obtarła kciukiem kącik ust.
Towarzysze Marka ryknęli głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę całego korytarza. Chłopak natomiast nie miał już na twarzy drwiącego uśmieszku, tylko grymas towarzyszący porażce.
Dziewczyna osiągnęła swój cel. Mark dał jej spokój i wreszcie mogła opuścić budynek uniwersytetu.
Na dziedzińcu panował podobny tłok, co na korytarzu.Lily zeszła powoli po marmurowych schodach i zatrzymała się na środku placu przy fontannie chlupiącej leniwie wodę.
Prawdę mówiąc Lily nie spieszyło się do domu. Był piątek po południu. Nie miała za wiele do roboty. Szkic skończyła już wczoraj. Nie lubiła przekładać rysowania na inny dzień, bo wtedy mogłabym mieć całkiem inną koncepcję na swoją pracę i musiałaby zaczynać wszystko od nowa. A tak przynajmniej kobieta wyglądała tak, jak powinna.
Studentka usiadła przy sadzawce i wyjęła z torby odtwarzacz muzyki. Wcisnęła w uszy słuchawki i włączyła go. Głucha na gwar i głupie komentarze, zaczęła przyglądać się ludziom dookoła niej.
Społeczność studencka była naprawdę różnorodna. Pod kilkoma wierzbami siedziała grupka dziewczyn z roku Lily. Kojarzyła ich nazwiska, jedna z nich potrafiła całkiem nieźle malować. Ale to nie zmieniało faktu, że były kompletnie denerwujące. Każda z nich prawie pływała w kasie. Bogate córeczki tatusiów z Los Angeles. Miały nadzieję urządzić na uniwersytecie drugie Beverly Hills 90210. Niby słodkie i kumplujące się ze wszystkimi, ale gdy były same mało im jęzory nie poodpadały od plotek i obgadywania. Wszystkie ubrane w podobnym stylu- glamour. I choć zarzekały się, jakie to one nie są wyjątkowe, każda była 
marną kopią poprzedniej.
Niedaleko nich, co ciekawe, siedziała grupka punków i gothów .Ich Lily akceptowała, a nawet lubiła. Nie nazywali jej dziwakiem, bo sami wyglądem od niej nie odstawali. Trzymali się w swoich grupach, choć pochodzili z różnych roczników i kierunków. No i byli o wiele bardziej wartościowymi ludźmi niż panny glamour czy banda idiotów Ibsena.
Ogólnie, kierunki artystyczne wyróżniały się barwnymi studentami. I zawsze trafiały się jakieś indywidua. Mogłoby się wydawać, że Lily łatwo wtopiłaby się w tłum, bo choć dziwaczna, to niejedyna tutaj. A jednak. Za bardzo kochała to, co robi. Tak marzyła o tych studiach, że przykładała się do wszystkiego. Ale wbrew opinii niektórych osób nauka dawała jej radość i satysfakcję. Pozwalała kwitnąć. A nie wszystkim podoba się kwitnący chwast.

____________________________________________________________
Komentować, komentować i jeszcze raz komentować. Choć zapewne nie ma za wiele tego.

1 komentarz:

  1. A dlaczego mnie pani nie poinformowała o nowym rozdziale? :)
    Powiem ci szczerze, że polubiłam Lily. Mimo, że to dopiero 2. rozdział, zdążyłam poznać ją na tyle, by stwierdzić, że jest wyjątkową postacią. Notka genialna. Czekam na więcej z niecierpliwością.
    A przy okazji... Zapraszam na nowy rozdział na http://hurricane-and-sun.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń