Do świadomości Lily dotarł odgłos kroków. Jak zwykle
skojarzył jej się z początkiem piosenki „Love like winter”. Powoli i niechętnie
uniosła jedną powiekę. Nad nią rozpościerał się sufit ozdobiony jedną lampą.
Spojrzała w bok, tak by nie kręcić głową. Dojrzała toaletkę z lutrem otoczonym
rozświetlonymi żarówkami, a obok metalowy stojak na kółkach zawalony
różnokolorowymi fatałaszkami. Czyli znajdowała się w jakiejś garderobie. Ale
dlaczego i po co?
Kiedy w polu widzenia pojawiła się sylwetka Davey’ego, Grey
otworzyła drugie oko.
- Nawet nie masz pojęcia, jakiego stracha mi napędziłaś! – mężczyzna
przykucnął przy kanapie.
- Nie zrobiłam tego specjalnie – mruknęła, podnosząc się do
pozycji siedzącej. Zacisnęła powieki, czując ćmienie i zawroty głowy. Zza
uchylonych drzwi usłyszała muzykę i gwar. – Za to ty przywiozłeś mnie celowo do
tego gniazda zepsucia i zboczenia! Co ty sobie myślałeś? Co to w ogóle ma być?
Mówiłeś, że chcesz mi pomóc! To nie ja potrzebuję pomocy, tylko ta banda
pojebów, która odczuwa kompleks fiuta i zakłada babskie ciuchy. A może jak
zwykle drwisz sobie ze mnie? Potrafię znieść naprawdę wiele, ale tym razem
przesadziłeś. Natychmiast odwieź mnie z powrotem do domu! – Lily aż się
zatrzęsła ze złości. Nigdy nie zdarzało jej się używać przekleństw i
wulgaryzmów, ale tym razem była tak wściekła, że nie potrafiła hamować się ani
racjonalnie myśleć.
- Nie. – Davey wstał i odsunął się od mebla.
- Nie? Dobrze. W takim razie sama sobie jakoś poradzę! Nie
spędzę tu ani chwili dłużej, choćbym miała do Berkeley iść na piechotę.
- Nie, Lily. Zostaniesz tutaj tak długo, jak ja to uznam za
stosowne.
-Nie traktuj mnie jak dziecko!
- Będę traktował cię tak, jak na to zasługujesz. A teraz nie
jesteś nikim innym, jak rozwydrzonym nieznośnym bachorem! – Havok warknął
wściekle. Nigdy przedtem nie uniósł na nią głosu. Zawsze konwersował z nią lekkim,
żartobliwym tonem. Teraz nic z tego miłego brzmienia nie pozostało. – Nie
pozwolę ci, byś nazywała moich znajomych pojebami czy zboczeńcami! Bo nie masz
prawa ich tak nazywać! Nie masz prawa oceniać ich, bo wcale ich nie znasz!
- A ty nie masz prawa zmuszać mnie, bym tu została!
- Wyobraź sobie, że mam takie prawo.
- Tak? A kto ci je niby nadał? – Lily wstała i zdecydowanie
trzymała się na nogach, choć głowę przeszył jej tępy ból.
- Ja zrobię wszystko, byś zrozumiała pewne rzeczy, ale żeby
tak było, musisz najpierw chcieć je zrozumieć!
- Niby w jaki sposób tego dokonasz? – dziewczyna spojrzała na
Davida zadziornie.
- Chociażby w taki. – Zanim cokolwiek zdążyła zrobić,
mężczyzna pchnął ją mocno na kanapę, odkręcił się na pięcie i zamknął drzwi.
Pomimo hałasu usłyszała zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.
Grey wstała i podbiegła do drzwi. Waliła w nie pięściami, aż
ból dłoni uniemożliwił jej dalsze próby zwrócenia na siebie uwagi.
- Głupi! Głupi! Kim ty niby jesteś, by mi w jakikolwiek
sposób rozkazywać? A tym bardziej zamykać mnie w tym pieprzonym miejscu pełnym
degeneratów!
Lily potargała włosy w akcie bezsilności. A potem krzyknęła
najgłośniej jak tylko potrafiła. To nic nie pomogło ani niczego nie zmieniło.
Położyła się na środku podłogi patrząc bezmyślnie w sufit. Jak ja go, cholera
jasna, nienawidzę! Durny dupek. Pomóc mi chciał, dobre sobie!
Czy ten świat naprawdę jest tak popieprzony? Jeszcze niedawno obawiała się, że się w nim
zakocha, a teraz z całą pewnością wiedziała, że nie chce mieć z nim nic
do czynienia.
Ale jedno musiała mu przyznać, przez tak absurdalną i głupią
sytuację w ogóle nie myślała o Joannie, ani o jej wyznaniu. Jedyną myślą, którą
zaprzątała sobie głowę, był pomysł w jaki sposób boleśnie i okrutnie pozbawić
go życia.
Dlaczego tak się skupiam na Davidzie? Przecież powinnam zająć
się Joanną i mną, a nie nim. Dlaczego tak bardzo zirytowało mnie jego
zachowanie? Bo przyprowadził mnie tutaj! Co on sobie myślał? Że rzucę się w ramiona tym dziwadłom w
kieckach? Niby w jaki sposób ma mi to pomóc. W sumie, z dwojga złego wolałabym
się przyjaźnić z Joanną, niż z czymś takim. Ale to nie zmienia faktu, że jestem
na niego niewyobrażalnie wręcz wściekła!
I choć Lily powtarzała sobie w duchu, że złość na jej modela
wynikała z jego złego doboru znajomych, to w głębi serca czuła, że to nie był
jedyny powód. Nie wiedziała dokładnie, jak ubrać tę irytację w słowa. Bo
bardziej zdenerwowało ją to, że na nią nakrzyczał i nad nią przedkładał jakichś
dewiantów.
Boże, naprawdę zachowuję się jak jakiś samolubny bachor.
Wstała z podłogi, usiadła na kanapie i ukryła twarz w
dłoniach. Zrobiła to w samą porę, bo niewiele później szczęk zamka i zgrzyt
uchylanych drzwi zasygnalizował, że ktoś wszedł do pomieszczenia. Gdyby leżała
na podłodze ten ktoś mógłby ją zdeptać.
Choć najoczywistszą
osobą, która miała wejść do jej celi był Davey, to czuła, że to wcale nie on
przybył do niej. Podniosła wzrok. Stał przed nią mężczyzna w wieku Davida, o
podobnym wzroście i kolorze włosów. Ale na tym skończyły się podobieństwa
między nimi. Pierwsze, co rzucało się w oczy, były okulary nieznajomego. Duże i
w kwadratowej oprawie, jakby miały za zadanie ukryć za sobą szczupłą twarz. I
spowodować, by właściciel wyglądał na inteligenta. Choć by wywołać taki efekt,
były całkowicie zbędne. Zielone oczy biły na kilometr mądrością i
doświadczeniem. Ciepły, lekko nieśmiały uśmiech wywołał u Lily poczucie swobody
i bezpieczeństwa. Mimo to, dziewczyna spojrzała na niego naburmuszona.
- To pewnie ty jesteś Thomasem Fency. – mruknęła.
- Na to wygląda – wzruszył lekko ramionami. – Mam coś dla
ciebie. – postawił na toaletce talerz z
jedzeniem. Najpierw spojrzała nań niechętnie, ale gdy żołądek skurczył się i
zaburczał donośnie, przysiadła na krześle i złapała za widelec.
Gdy jadła, Thomas przyglądał jej się. Trochę ją to speszyło.
Dlaczego on musiał się patrzeć tymi przewiercającymi człowieka oczami? No tak, w
końcu był psychologiem i zapewne nawet sposób trzymania przez Lily widelca
mówił mu, jaką osobą była.
Gdy zaspokoiła głód, odstawiła pusty talerz. Pomyślała, że
Tom naprawdę jest niezły. Powiedział przecież do niej tylko dwa zdania i to nie
wnoszące niczego do znajomości. A mimo to czuła się przy nim dobrze. To przez
jedzenie. Prawie przez cały dzień nic nie jadła, a on zatroszczył się o to.
Ciepłym posiłkiem wzbudził jej zaufanie. A dodatkowo całą uwagę skupiał tylko
na niej.
- Minęło już tyle lat, a Davey niczego się nie nauczył –
Fency zaczął enigmatycznie. – Dla niego szok jest najlepszą terapią. Gdy
byliśmy razem na studiach też zrobił mi coś takiego.
- Przyprowadził do bandy przebierańców? – sarknęła cicho
Lily, zanim zdążyła ugryść się w język.
- W gruncie rzeczy tak. Nie jestem tak ekstrawertyczny jak on.
Ba, tak gwałtowna zmiana otoczenia jak rozpoczęcie studiów w słonecznej i
rozrywkowej Kalifornii, wręcz mnie przerażało. Jestem raczej spokojnym typem. A David odczytał to jako chorobliwą nieśmiałość. I postanowił mnie z niej
„wyleczyć”. Chciałem odzyskać od niego swoje notatki przed egzaminem, ale on
wiecznie mnie zbywał, powtarzał, że nie ma czasu. W końcu zaproponował, żebym
przyszedł do klubu, gdzie miał próby. Zrobiłem to. Oczywiście Dave
„przypadkiem” zapomniał dodać, że właśnie miał koncert. Wyciągnął mnie zza
kulisów na sam środek sceny. Wyobraź sobie wzrok setek odmalowanych,
ustrojonych w skórę i lateks ludzi. Uciekłem stamtąd jak najszybciej. Ale do
dzisiaj tego nie zapomnę. Czasem nawet zastanawiam się, jak to możliwe, że
David i ja zostaliśmy przyjaciółmi. – Fency uśmiechnął się do wspomnień. – Lecz
nie przyjechałaś tu, by słuchać anegdotek o studenckich czasach Havoka. - Thomas przystawił sobie krzesło i usiadł na
nim, opierając gładko wygolony podbródek na splecionych dłoniach.
Lily zrzedła mina. Nie miała nic przeciwko wysłuchiwaniu
kolejnych historii na temat Davida. Bo w żaden sposób nie naruszały jej murów
obronnych. Jej fortecy, za którą skrywała swoje problemy. Przeklęty Havok miał
to nieszczęście napotykać wyrwy w jej murze i zaburzać porządek wewnątrz
fortyfikacji. Tak samo jak teraz ten Fency. To nie ich sprawa. Nie ich problem.
Ona sama sobie z nim doskonale poradzi.
Taak? Cichy głosik zapytał powątpiewająco. A w jaki sposób?
- Ja... zbyt pochopnie zgodziłam się na przyjazd tutaj. – zaczęła cicho, wtulając głowę w ramiona. – Chcę jedynie wydostać się stąd.
Pomożesz mi?
- Zaskoczyłaś mnie. Dlaczego tak bardzo nie chcesz być tutaj?
- Bo nie. Bo nie podoba mi się tutaj. Bo nie czuję się tu
dobrze. Bo chcę już do domu. – jęknęła prawie rozpaczliwie.
- Stresujesz się nową dla ciebie sytuacją? To całkowicie normalna
reakcja.
- Nie! Ja po prostu... – Lily zerwała się z krzesła. Thomas,
pragnąc ją uspokoić, dotknął jej dłoni, przez co wywołał efekt odwrotny do
zamierzonego. Dziewczyna nerwowo wyszarpnęła rękę i jeszcze bardziej się
odsunęła.
- Jesteś bardzo spięta. Nie lubisz czyjegoś dotyku. Ani
obcych miejsc...
- Nie próbuj mnie analizować! Nic nie rozumiesz! Ja nie chcę
TU być! – malarka ukradkiem spojrzała na drzwi. Były niedomknięte, a to
oznaczało, że ma szansę stąd uciec.
Kalkulowała w myślach, jak szybki może być Fency, czy zdąży
dobiec do drzwi. Potem tylko przecisnąć się przez tłum ludzi i będzie wolna.
Wiedziała, że to głupie, ale nie potrafiła tu siedzieć. Czuła się jak dzikie
zwierzę uwięzione w klatce. Irracjonalny strach przed zbyt domyślnym psychologiem,
budził w niej niewyobrażalną wręcz potrzebę ucieczki. Chciał się dobrać do jej
głowy, rozgrzebywać sprawy dawno schowane i zakopane.
- Spokojnie, Lily...
Daruj sobie. Teraz! Grey rzuciła się do ucieczki. Thomas był
tak zszokowany, że jego jedyną reakcją było wyprostowanie się. Dziewczyna
dopadła drzwi i wylądowała w objęciach wchodzącego mężczyzny. Ledwo poczuła na
swojej talii dłoń obejmującego i całkowicie zamarła.
- Jak uroczo. – zaśmiał się mężczyzna.
Lily uniosła wzrok. Utkwione w nią były piwne tęczówki Jareda
Leto. Uśmiechał się bezczelnie przyciskając ją sobie do piersi. Serce
dziewczyny tłukło się w jej wnętrzu jak oszalałe. Każdy centymetr skóry mierził
ją od obcego dotyku. Wydawało jej się, jakby Leto otaczał ją coraz bardziej i
zamykał w nierozerwalnym uścisku. Nie próbowała się wyrywać, zbyt przerażona i
sparaliżowana mrugała zawzięcie, by powstrzymać potok łez.
- Jaka przestraszona! Jak króliczek otoczony przez stado psów
gończych. Podoba mi się. Och, nawet widzę swoje odbicie w twoich zaszklonych
oczach. – Grey spuściła wzrok i schowała głowę w ramionach. Wyrywała się, ale
był silniejszy. – Popatrz na mnie, króliczku. – szepnął. Lily z całych sił
zaciskała powieki. – Popatrz na mnie! – powtórzył przez zaciśnięte zęby.
Czego on ode mnie chce? Co ja mu zrobiłam? Widzę go pierwszy
raz na oczy! Z jakiej racji ten wielbiony i ubóstwiany przez wszelakiej maści
dziewczyny z Marie Woods na czele uwziął się na mnie? Czemu Thomas Fency nie
zareaguje w żaden sposób? Czy to kolejny podstęp Davey’ego? Kolejny etap
„leczenia mnie”? Niech to się skończy! To się nie dzieje naprawdę. To tylko
sen. Tylko koszmar. Ja śpię i jak otworzę oczy, będę w swoim pokoju.
Uniosła powieki i srogo się rozczarowała. Jeśli kiedykolwiek
pomyślała o Jaredzie Leto, że jest przystojny albo co gorsza, że jest dobrym
człowiekiem, tak teraz jego widok wywoływał mdłości. Jego piękna twarz była po
prostu straszna, przerażająca, jego bliskość niczym rozgrzany do czerwoności
pręt ocierający się o jej ciało, jego dotyk tak obcy, a tak boleśnie znany.
Lily nie mogła powstrzymać drżenia wargi.
- Twój strach i twoja niewinność... – pojedyncza łza spłynęła
po jej policzku pozostawiając na nim czarny szlaczek. – Chcę je dla siebie.
- Zostaw mnie, zostaw mnie... – wydyszała, łapczywie wciągając
powietrze w płuca.
- Co jest...?
Gdy poczuła, że ucisk zelżał, niczym rakieta wystrzeliła
przez korytarz w stronę zatłoczonej Sali. Z obłędem w oczach, podpierając się
ścian i stolików przemierzyła klub. Na zewnątrz, chłodny powiew watru omiótł jej
twarz. Lily ruszyła przed siebie, nie bacząc na to, że wcale nie znała miasta. To
było jak wewnętrzny rozkaz: uciekać jak najdalej. Choć na wysokich szpilkach i z całym trzęsącym się z przerażenia ciałem
było to trudniejsze niż się wydawało.
Dziewczyna nie wiedziała, czy szła długo, czy zaledwie chwilę,
czy przebyła kilka kilometrów, czy tylko kawałek. Ukucnęła przy ścianie
jakiegoś budynku, nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi na ulicy. Objęła
głowę dłońmi i wbiła swój wzrok w kamienne płyty chodnika.
Co się dzieje? Czego tak się boję? Co to była za scena? Ja
chcę do domu. Chcę do... Myśli zbuntowały się. Nie pozwoliły dokończyć
rozpaczliwego: chcę do mamy. Mama nie byłaby zadowolona. Tak jak wtedy. Wtedy
też nie była zadowolona.
Chcę do kogoś, kto mógłby mnie pocieszyć. Ale same słowa już
nie wystarczą. A z drugiej strony dotyk tylko pogarszał sprawę. Co jest ze mną
nie tak?
- Lily?
Uniosła głowę. Thomas Fency stał zaledwie kilka kroków od
niej.
- Zabieram cię do mojego mieszkania.
Nie odpowiedziała, ale podniosła się z ziemi. Tom zaprowadził
ją do swojego samochodu. Przy luksusowym wozie Davida, pojazd Fency’ego nie
prezentował się zbyt okazale. Ale przecież psycholog raczej nie zarabiał
milionów. Grey usiadła na tylnym siedzeniu i przez prawie całą podróż nie
odezwała się słowem. Starała się skupić całą swoją uwagę na widokach za oknem.
Jej pierwszy zachwyt paletą barw już dawno minął. Przez wydarzenia z garderoby
wszystko wydawało jej się wyblakłe i mdłe.
Dziewczyna czuła, że mogłaby się rozpłakać, gdyby miała choć
trochę więcej siły. Gdy wszystko tak się skumulowało, trudno jej było wybrać, z
jakiego konkretnie powodu chciała rozpaczać. Została dotknięta do żywego już
tyle razy tego dnia, że każdy kolejny wstrząs przebiegał u niej bez echa.
Nawet, jeśli Fency wyrzuciłby ją z samochodu albo wywiózł na kompletne
pustkowie, jej jedyną reakcją byłoby wzruszenie ramion.
Thomas zaparkował samochód na podjeździe, obok niedużego
domku z zadaszoną werandą. Przed wejściem Tom zatrzymał ją.
- Uważaj na Spike’a. Gdy się cieszy strasznie skacze. A jest
już naprawdę ciężki. I nie zajmuj się, proszę, piętrzącymi się wszędzie
pudłami.
Mężczyzna otworzył drzwi i zaprosił ją do środka. Widać było,
że Tom był w trakcie przeprowadzki. Większość rzeczy codziennego użytku
spoczywała w kartonach, które zajmowały większość miejsca w mieszkaniu. Między
nimi z zadziwiającą zwinnością nadbiegał ku Lily buldog angielski. Miał tak pocieszny pyszczek, że Grey choć na chwilę zapomniała o swoich problemach i nieśmiało
uśmiechnęła się, gdy psiak był już przy niej. Najpierw ją obwąchał, a potem,
gdy tylko się ku niemu pochyliła, skoczył ku niej. Tom miał rację, buldog był
naprawdę ciężki i Lily runęła razem z nim na stojący w pobliżu karton. Pies z
ogromnym entuzjazmem wskoczył na jej kolana i domagał się pieszczot. Dziewczyna
nie mogła odmówić sobie i jemu tej przyjemności.
Thomas usiadł na kanapie i przyglądał się całej scenie z
ukontentowaniem.
- Tom i Spike. Brakuje już tylko Jerry’ego. – Grey na chwilę
opuściły ponure myśli.
Fency w odpowiedzi uśmiechnął się, choć bardziej to wyglądało
na grymas towarzyszący bólowi zęba.
- Czujesz się trochę lepiej?
- Nie bawiłam się z żadnym zwierzakiem, odkąd odszedł mój
Jack. – Lily głaskała psa, przypominając sobie miękkie futerko i długie uszy
swojego pupila.
- Zwierzęta cię lubią. Jakiej rasy był Jack?
- Jack był królikiem.
- No tak. Powinienem był się tego domyślić. – Tom rozsiadł
się wygodniej.
Lily wiedziała, że każdy dobrze wychowany człowiek
pociągnąłby dalej tę rozmowę. Ale w tej sytuacji jej ostatnim zmartwieniem była
opinia psychologa o niej. Zresztą niezależnie co by zrobiła, on i tak już sobie
dawno o niej zdanie wyrobił, na podstawie chociażby jej mrugania powiekami czy
odgarniania włosów.
Zamiast się nad tym rozwodzić wolała głaskać Spike’a. To ponad rok od czasu, gdy z
jej życia zniknął Jack. Od tamtego czasu nadal nie potrafiła sobie na
wykrzesanie z siebie uczuć do nowego zwierzaka.
Thomas nie odrywał od niej wzroku. Niby wygodnie rozłożony na
kanapie, niby nienachalnie zerkał, ale Grey nie mogła się oprzeć wrażeniu, że
prawie słyszy intensywną pracę trybików w mózgu Fency’ego. W jaki sposób
zagadać, by wyrwać od tej dziewczyny informacje? A może planował już jakiś
projekt badawczy, jakąś skomplikowaną analizę, na podstawie której napisze
jakąś przełomową książkę?
Mężczyzna wstał.
- David
pewnie zastanawia się, co się z nami stało. Powiadomię go, że jesteś u mnie. –
Tom wyszedł zatelefonować do swojego przyjaciela.
Lily tylko skinęła głową na znak, że
zrozumiała. Czy Dave teraz po nią przyjedzie? Po tym, jak rozstali się w dość
burzliwy sposób, ponowne spotkanie nie było tym, czego dziewczyna w tamtym
momencie sobie życzyła. Może dlatego, że ją rozczarował? Chociaż... nie to nie
było też rozczarowanie. Tak naprawdę bała się tego, że Davey już trochę ją znał
i nie pohamowałby się przed drążeniem tematu i rozkładaniem wszystkiego na
czynniki pierwsze. Thomas jako osoba nieznajoma wykazałby się co najmniej
nietaktem rozmawiając z nią o tym. To może miałoby jakiś sens, gdyby Fency nie
był psychologiem. On przecież utrzymywał się z wywlekania na wierzch problemów
całkowicie obcych ludzi. To był dla niego chleb powszedni. Z tym, że to oznacza
także, że się na tym doskonale zna i wie w jaki sposób takie rozmowy prowadzić.
Lily musiała pogodzić się tym, że
prędzej czy później będzie musiała powiedzieć coś więcej i odnieść się do
swojego wnętrza.
Po rozmowie trwającej najwyżej
kilkadziesiąt sekund, Tom wrócił z niewielkiej sypialni odgrodzonej od reszty
mieszkania przesuwanymi drzwiami. Wyglądał na lekko podirytowanego, ale gdy się
odezwał, jego głos nie zdradzał żadnej emocji. Kolejna psychologiczna sztuczka,
której zapewne nauczył się na studiach.
- Więc zajmijmy się tobą, Lily.
- Nie mogę doczekać się tortur. –
dziewczyna opuściła ze zrezygnowaniem ramiona.
- Przyznam szczerze, jesteś pierwszą osobą, dla której gorąca
kąpiel to tortura.
- Myślałam, że zaczniesz mnie o wszystko wypytywać.
- Żartujesz chyba? Wiesz, czym cechuje się dobry psycholog?
Dbaniem o komfort i wygodę swojego pacjenta. Więc wydaje mi się, że powinnaś
raczej odpocząć.
- Zdążę odpocząć, zanim David po mnie przyjedzie?
- Spokojnie, nie spodziewam się go aż do jutrzejszego
południa.
- Co? Dlaczego?
- Nie co, tylko kto. Carla. – Tom powiedział to takim tonem,
jakby samo imię narzeczonej Davida pozostawiało nieprzyjemny posmak w ustach. –
Są trochę sobą w tej chwili zajęci.
Lily sarknęła cicho. Ta informacja wywołała w niej jeszcze
dodatkowe uczucie rozdrażnienia. Cudownie, David praktycznie zostawił ją na
pastwę losu, by sobie pobaraszkować ze swoją dziewczyną. Pewnie zabrał Lily do
LA tylko po to, by nie stękała, że znów miga się od pozowania i wyjeżdża pogzić
się ze swoją dziewczyną. Jak tak bardzo ją kocha, to czemu nie mieszkają razem?
Kiedy Grey katowała buldoga swoimi pieszczotami i
jednocześnie w myślach rozsmarowywała Havoka po ścianach, Tom przyszykował dla
niej kąpiel, ręczniki i swoje dresy, które miały posłużyć Lily za piżamę.
Ciepła kąpiel ukoiła zmysły i pozwoliła się dziewczynie
zrelaksować. Wywołała też jeszcze jeden dobroczynny efekt – senność. To było
dokładnie to, czego malarce potrzeba było do szczęścia. Zanurzenia się w
świecie pozbawionym problemów.
Wreszcie czysta, świeża i w niewyzywających ciuchach z
utęsknieniem czekała chwili, gdy Fency skończy szykować dla siebie posłanie;
uparł się by to Lily spała na jego łóżku w sypialni, on natomiast postanowił
zająć kanapę.
Malarka usnęła szybko, ale nie dane jej było odpocząć. Jej wolną
od problemów krainę snów nawiedził przeszywający wzrokiem Jared Leto. Jej głowę
wypełnił jego śmiech, pogardliwy głos i kpina, z jaką odniósł się do niej w garderobie
Plazy. Wkrótce cały świat przysłoniły jego błyszczące, wielkie, piwne oczy…
- Zostaw… - usiadła gwałtownie i rozejrzała się po całkowicie
obcych ścian – Nie...
- Lily? Co się dzieje? – drzwi rozsunęły się i w progu pojawił
się Tom w szarym podkoszulku i w kraciastych spodniach od piżamy.
- Wciąż widę te oczy, te straszne oczy. A jego głos dudni mi w
czaszce – dziewczyna przeczesała palcami włosy. To krótkie spotkanie, ledwie zetknięcie
się, a wywołało tak traumatyczny skutek, wbiło się w jej podświadomość tak silnie,
że wyparło inne uczucia związane z Joanną i transwestytami w klubie. A najgorsze
w nim było poczucie, że widziała te oczy nie po raz pierwszy.
- Czyje oczy?
- Jareda Leto! I to, jak sam powiedział, że upaja się moim strachem!
Co ja mu zrobiłam, Tom? Czemu tak mi powiedział?
Fency po raz pierwszy nie potrafił zapanować nad wyrazem swojej
twarzy. Przysiadł na brzegu łóżka z zaskoczeniem i głębokim szokiem bijącym z jego
mądrych oczu. Tym bardziej wyraźnymi, że nie skrytymi za szkłami okularów. W końcu
wydukał:
- Lily, on nic takiego nie powiedział.
_______________________________________________
Sama się sobie dziwię, że coś dodałam. Coś, co leżało na komputerze od dawna. Coś tak miałkiego, że aż wstyd to ukazywać światu. Ale musiałam. Potrzebuję detoksu po maratonie kolosów. Jakość marna, naprawdę. I cliffhanger, że tylko się powiesić.
Ten rozdział wcale nie jest taki zły, jak myślisz. Ukazuje drugie dno, jakie skrywa przed wszystkimi Lily i ja naprawdę chciałabym się czegoś więcej o niej dowiedzieć, wiesz? :)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i mam nadzieję, że zaspokoisz moją ciekawość. pozdrawiam :)
Zapraszam serdecznie na WRESZCIE nowy rozdział u mnie :) i tym razem mam nadzieję, że zobaczę pod nim komentarz :)
OdpowiedzUsuńCześć! Po dłuuugiej przerwie chciałabym zaprosić Cię na Lot pierwszy http://lot-po-marzenia.blogspot.com/2014/09/lot-pierwszy-ratunku.html
OdpowiedzUsuńHej! Zapraszam serdecznie na kolejną porcję moich wypocin. Buźka :)
OdpowiedzUsuń"Ulepimy dziś bałwana? No chodź zrobimy to. Tak dawno nie widziałam Cię, nie chowaj się... Uciekłaś gdzieś, czy co?"
OdpowiedzUsuń(w końcu obejrzałam Krainę Lodu :D)
No właśnie... Gdzie jesteś? Poza ostatnim zbesztaniem mnie (co miało miejsce w październiku) nie dawałaś znaku życia. Wiem, też nie jestem lepsza. Daj znać, jak się masz.
Przy okazji zapraszam do mnie. Marnie, bo marnie, ale wróciłam.
Pozdrawiam.
Wreszcie opublikowałam rozdział, więc zapraszam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń