wtorek, 26 lutego 2013

10

            „I co się gapisz?” Pomyślała z irytacją, gdy nieznajomy nie odwrócił wzroku. Co z tego że był całkiem przystojny. Można by nawet powiedzieć, że w typie Lily. Pozbawiony lalusiowatości, z niebanalną twarzą, męski. Siedzący z dobrze opracowaną niedbałością, zupełnie jakby nie uważał na to, w jakiej jest pozycji, a jednocześnie siedział tak, by wyglądać dobrze. Ciemne jak dwa węgliki tęczówki badały ją dokładnie spod przymkniętych powiek ozdobionych nietypowymi dla mężczyzny długimi, gęstymi rzęsami.
         Z boku musiało to wyglądać komicznie. Dwójka ludzi siedząca przy oddzielnych stolikach udaje, że się nie wpatruje w to drugie, a jednak to robi. Gdyby Lily miała lepszy humor stwierdziłaby z rozbawieniem, że tak mogłaby zaczynać się jakaś durna komedyjka dla niedorozwiniętych emocjonalnie singielek spędzaąacych samotnie walentynki. Ale w tej sytuacji Grey była prawie pewna, że to wzrok pełen politowania dla kompletnej wariatki.
         A jeśli nawet, to co? Nigdy nie spotka już tego faceta, a on  nic o niej nie wie. Zapłaci i wyjdzie. Niczym statysta w wielkim filmie, zwanym życiem.
         Malarkę czasem prześladowało wrażenie, że znajduje się w swoistym „The Truman show”, gdzie grała główną rolę, a ludzie spotykani na ulicy to wynajęci aktorzy, oscarowo grający swoje role. Potem zawsze rugała się w myślach, bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby oglądać życie niespełna dwudziestotrzyletniej studentki czwartego roku malarstwa i grafiki na Uniwersytecie w Berkeley.
         Niejednokrotnie mijając ludzi na ulicy zastanawiała się nad ich sprawami, dlaczego właśnie szli tu i teraz, na kogo czekali niecierpliwie zerkając na zegarek. To dla tych przypadkowych osób ona była statystką.
Tym samym był dla niej ten goćć, niezależnie czy był jej znany. Nie spodziewała się, że wpadnie na niego za tydzień. No, chyba że był stałym klientem Boba. Ale też pod warunkiem, że oboje zjawiliby się tu tego samego dnia, o tej samej porze, co szczerze mówiąc, bez wcześniejszego umawiania się było fizycznie niewykonalne i niemożliwe.
Lecz gdyby tak się złożyło, to z pewnością nikt by już tego nie potraktował jak przypadek.
Lily odchyliła głowę mocno do tyłu; pozwoliła, by włosy swobodnie spływały po oparciu fotela; końcówki kosmyków dotknęły podłogi. Dziewczyna pozostała w takiej pozycji, by wyciszyć zahukane myśli.
Muzyka w lokalu była dziś zdecydowanie lepsza niż jeszcze jakiś czas temu. Bob, jako nieskomplikowany człowiek puszczał muzykę z radia, myśląc, że to wystarczające tło do rozmów. Lily miała całkowicie inne zdanie. Komercyjna, krzykliwa papka z drażniącym ucho umcy-umcy  była wręcz nie do wytrzymania. Zasugerowała kilka płyt z ambitniejszego popu, jazzowych inspiracji i muzykę instrumentalną. Na całe szczęście Bob skorzystał z jej sugestii. Dzięki temu kawiarnia przestała przypominać supermarket, gdzie trzeszczące radio nadawało bez przerwy „najnowsze hity”. Lokal dostrzegli także ludzie znudzenie głośnymi klubami i pubami. Do tego rodzaju klienteli z pewnością należał ów jegomość, który zajął ulubione miejsce dziewczyny.
Akurat z głośników płynęła jazzowa solówka na saksofonie, gdy drzwi frontowe otworzyły się i omiótł wszystkich słodko-mdły zapach drogich perfum. Lily nie podniosła głowy, choć doskonale znała ten zapach. Gdy usłyszała stukot obcasów na panelach, lekko zmarszczyła brwi. Stukot przepadł w niepamięć, kiedy Joanna zatrzymała się przy stoliku dwóch względnie młodych i normalnie wyglądających dziewczyn. Każdą z nich obdarzyła lepkim od błyszczyku pocałunkiem i kilkoma rzuconymi od niechcenia pytaniami. Następnie przestukała do stolika zajmowanego przez malarkę, spojrzała na nią krytycznie i zagadnęła:
- Co robisz?
- Kontempluję – Lily odpowiedziała po minucie ciszy, która była ostatnią okazją do uporządkowania płynących w różnych kierunkach myśli.
- Y.. Co? – Joanna przysiadła na fotelu, zajmowanym uprzednio przez Antona i Kimberly Dray.
- Niic. – Dziewczyna odparła przeciągle podnosząc głowę, która zdawała się być z ołowiu.
         Joanna w ciągu swej godzinnej nieobecności zdążyła się już przebrać. Miała na sobie ładną bawełnianą sukienkę w różnokolorowe kwiaty. Jej szyję i piersi ozdabiał srebrny łańcuszek z krzykliwym wisiorkiem wykonanym z różnokształtnych koralików. Na kolanach mieściła jedną ze swych małych, zgrabnych torebeczek, która kolorystycznie odpowiadała sandałkom. Dłonią przeczesała gęste, czarne loki. Bransoletki na przegubie dłoni zagrzechotały dźwięcznie. Thomson zdjęła przyciemniane okulary słynnego projektanta i odsłoniła bladoniebieskie tęczówki. Uśmiechnęła się w iście hollywoodzkim stylu i zakomunikowała:
- Zdjęcia powychodziły naprawdę świetnie. Zastanawiam się czy nie wywołać ich w większym formacie. A jak wywiad? I co się stało z twoimi włosami?
- Gdyby kiedykolwiek coś strzeliło mi do głowy i chciałabym znów udzielić wywiadu, proszę przypomnij mi ten.
         Lily streściła niezbyt udaną rozmowę z Dray.
- Powinnam była się tego spodziewać, ludzie są przecież naprawdę wścibscy. Ale żeby interesowała ich moja rodzina? Co więcej, zapytała czemu ludzie uważają mnie za arogancką. Przepraszam, czy ja robię przed uniwerkiem sondy i ankiety? – Grey z powrotem opadła na oparcie fotela. Włosy zafalowały, błyszcząc w świetle lampki i opadły kaskadami na czarną skórę obicia mebla.
         Joanna w odpowiedzi wybuchła głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę innych w pomieszczeniu.
- Uwielbiam twój sarkazm! – Powiedziała między kolejnymi salwami śmiechu.
         Lily prychnęła jak rozwścieczona kotka. Niepotrzebnie wstawała dziś z łóżka. Nie sądziła, by cokolwiek mogłoby jej poprawić nastrój. Była zła na siebie i rozczarowana wywiadem.
         Wtem do stolika podszedł Anton z kartą dań. Zdziwiony popatrzył na dwie studentki: jedną duszącą się ze śmiechu, a drugą zwisającą z fotela niczym postać z obrazu Fussli’ego „Koszmar”.
- Anton, mógłbyś nie chodzić po suficie? – Burknęła Lily wisząc głową w dół. – I co to w ogóle za pomysł, by mocować lampy do podłogi?  - dodała z pretensją w głosie.
- Przepraszam, to wina Newtona. On odkrył grawitację. – Kelner był całkowicie przyzwyczajony do dziwactw swojej przyjaciółki.
- Więc niech ją zakryje z powrotem. Powiedz mu, że ja jej nie chcę. I uspokój arbuzy. Śmieją się ze mnie. Mogłyby chociaż umyć pestki.
         Z miny Joanny można by odczytać, że uważa Grey za pomyloną. Gdy malarka wróciła do cywilizowanego sposobu siedzenia, fotografka zapytała z niepokojem:
- Dobrze się czujesz? Krew nie napłynęła ci do głowy? Arbuzy wcale się z ciebie nie śmieją.
- Może ci się tylko wydaje? Może szajka arbuzowych maniaków wyprała ci mózg, byś tak myślała? – Odparła malarka konspiracyjnym szeptem. – A może arbuzy bez przerwy się z ciebie śmieją, więc przywykłaś do tego i uważasz, że tak musi być? – dziewczyna wzięła ze stolika szklankę z różową zawartością, skinęła głową niby do toastu i wypiła całą zawartość.
- Spokojnie, ona zawsze tak ma, gdy jest coś nie idzie po jej myśli. – Uspokoił Joannę Anton, przyglądając się przyjaciółce, która właśnie przystawiła pustą szklankę do oka niczym lunetę. – Udaje psychiczną, by się uspokoić.
- Wcale nie! – Obiekt mini psychoanalizy Litwina postawił z łoskotem szklankę. – Wszystko zepsuliście. – niczym obrażone dziecko Lily zsunęła się z fotela.
- Mówiłaś jej o środzie? – Kelner szybko narzucił nowy temat, by Grey nie pogrążyła się w kontemplacyjny i smętny nastrój.
- Dopiero przyszłam. Przynieś mi łaskawie lody śmietankowe z polewą czekoladową i orzechami.
- Co o środzie? – Lily wynurzyła się spod stołu i z zainteresowaniem uniosła brwi.
- Jak to co? Twoje urodziny! Razem z – Tu Joanna odwróciła wzrok i głową wskazała bar. – przygotowaliśmy coś dla ciebie.
         Malarka zamrugała, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Nic dziwnego, od pięciu lat nie obchodziła urodzin, więc całkowicie o nich zapomniała. Nie były one dla niej dniem, na który czekała z niecierpliwością.
- Będzie cudownie, zobaczysz! – Joannie oczy zaświeciły się z podniecenia, z pewnością wszystko dokładnie zaplanowała. – W środę rano zabieram cię na zakupy, potem spędzimy cały dzień u mnie, a wieczorem idziemy na karaoke! – Uśmiechnęła się na koniec, czekając na entuzjastyczną reakcję Lily.
- W środę muszę oddać na zajęcia...
- Cicho, nic nie musisz! W środę nawet nie zobaczysz budynku uniwersytetu!
- Ale... karaoke? To beznadziejny pomysł!
- I tu jest twój problem! Wszystko, co nowe od razu odrzucasz! Daj spokój, podejdź do tego na luzie.
- Łatwo ci mówić, bo masz głos jak dzwon. – Lily skrzyżowała ręce na piersi.
- Jak ludzie mają dobry głos to zakładają zespół lub idą do Idola. A karaoke to tylko zabawa.
- Nie widzi mi się śpiewanie piosenek Rihanny czy Nicki Minaj.
- Dlatego nie idziemy do zwykłego klubu. Tamten jest specyficzny. Tylko dobra, rockowa muza. Pasi?
- Naprawdę?
- Zero, jak to ty mówisz, radiowego chłamu. Porządna muzyka na poziomie.
- Hm, zobaczę. – Dziewczynie zabrakło już argumentów na nie, więc dała niejasną odpowiedź.
- Okej, to musi mi wystarczyć. Tak w ogóle to byłam tam kiedyś z Nickiem. Wiesz którym. – Joanna wyszczerzyła się. – On znów do mnie pisze. Myśli, że coś z tego wyjdzie. A ja, no cóż, potraktowałam to jako jednorazową przygodę. Czy on naprawdę myśli, że może kwalifikować się jako mój facet. O nie! On jest taki...
         Ale Lily już nie słuchała, jaki jest Nick. Bezwiednie gładziła palcem prawą skroń. Umysłem nie znajdowała się w kawiarni. Przed oczami migały jej obrazy kolejnych urodzin. Lukrowany tort z krzywo powtykanymi świeczkami, miś niedbale przewiązany wstążką.
         A potem, niespodziewanie krzyk. Mama osuwająca się na fotel, ojciec wybiegający z pokoju. Trzaskające drzwi wyjściowe. Odgłos zapalanego samochodu.
- Lily – Szepcze mama. – Daj mi rękę. Tego prezentu na pewno się nie spodziewałaś.
         Wraca ojciec. Bierze ją na ręce i wsadza na tylne siedzenie samochodu. Matka, jęcząc, siada obok niej. To wszystko dzieje się tak szybko. Ulice za szybą zlewają się w zbitą szarą masę. Ojciec klnie, matka ciężko oddycha szarpiąc materiał sukienki. W końcu samochód zatrzymuje się. Ojciec ponagla ich, coś wykrzykuje. Wchodzą do wysokiego, białego budynku z mnóstwem okien. Wdrapują się po schodach, nieprzerwanie asekurując mamę, najpierw na pierwsze, potem na drugie piętro. Kobieta ubrana na biało zabiera mamę i każe im czekać na korytarzu. W powietrzu unosi się dziwny zapach. Podłoga i ściany wyłożone są biało- czerwonymi płytkami. Wszystko jest takie dziwaczne i obce, zwłaszcza małe obrazki krzywo wiszące na gwoździach. Z korytarza prowadzi wiele drzwi, wszystkie zamknięte.  Nagle jedne z nich się otwierają, wychodzi mężczyzna ubrany na zielono w asyście dwóch kobiet. Ojciec niecierpliwie ściska dłoń Lily. Czas bardzo się dłuży. Wreszcie, gdy już się wydawało, że będą czekać wiecznie, pojawia się mama na wózku z małym zawiniątkiem w rękach. Ojciec podchodzi i ciągnie ją za sobą. Tym zawiniątkiem jest mały, różowy, pomarszczony człowieczek.
         Lily zamrugała powiekami. To jedno z jej najstarszych wspomnień, nie licząc tego z królikiem. Miała wtedy cztery lata. W jej urodziny przyszedł na świat Leonardo, jej młodszy braciszek W środę będzie obchodził swoje dziewiętnaste urodziny.
         Dziewczyna zacisnęła powieki, by nie rozpłakać się. Mija kolejny rok kiedy nie obchodzą urodzin razem, kiedy nie widzi go, nie kłóci się z nim, kiedy nie czyta mu bajek przed snem, mija pięć długich lat podczas których oboje się zmienili i być może nawet się nie rozpoznają, gdy nastąpi spotkanie.
- Zostaw ją, to u niej normalne. W każdym razie normalne dla artysty.
- Takie zawiechy? To wygląda... dziwnie. Jakby była gdzieś indziej.
- Sądzę, że tak jest.
- Nie krępujcie się, rozmawiajcie dalej. – Lily zwróciła się do przyjaciół.
- Och, Lily, wróciłaś, martwiliśmy się o ciebie.
- Całkowicie niepotrzebnie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
         Joanna uśmiechnęła się i skierowała swoją uwagę na lody. Anton nie był do końca przekonany, ale nie zgłębiał tematu. Znał dziewczynę wystarczająco długo, by wiedzieć, że miała wystarczająco dużo wspomnień, do których stanowczo za często wracała. Lub po prostu tworzyła jakiś wizjonerski obraz i nie powinno się jej przeszkadzać.
         Przez chwilę cała trójka siedziała cicho. Było to wyjątkowa sytuacja, bo zazwyczaj Joannie usta się nie zamykały od uszczypliwych uwag w kierunku Antona.
         Lily odchyliła się na fotelu i ukradkiem wyjrzała zza parawanu. Nieznajomy nadal tam siedział. Pochylał się teraz nad notatnikiem i coś w nim zapisywał. Dziewczyna poczuła skurcz w brzuchu. Wydawało się jej jakby przeżywała deja vu. Już kiedyś widziała kogoś, kto właśnie tak pochylał się nad zeszytem i coś zapisywał. Obok niego stała filiżanka kawy. Tak było i tym razem.
         Co było potem? Grey pochyliła głowę i w skupieniu przywoływała z pamięci sytuację. Klasa, wanna, poker... Jaki to miało związek, czemu o tym pomyślała? Wpatrywała się tępo w blat stołu. Królik, czarna woda, las, uczniowie. Kobieta. Siada, bez słowa całuje i znika. Zabiera. Ale co?
         Malarka westchnęła z rezygnacją. A może to wszystko jej się tylko wydaje? Na uczelni setki studentów siedziało w ten sposób i notowało na zajęciach, nic nadzwyczajnego. Spojrzała jeszcze raz na obiekt zainteresowania. Mężczyzna odłożył długopis. Wyciągnął dłoń i uchwycił porcelanową, białą filiżankę. Sposób, w jaki ją trzymał spowodował u Lily dziwne mrowienie. Ludzie w ten sposób nie trzymają naczyń. Przynajmniej nikt, kogo znała, ale miała zamglone wspomnienie, gdy ktoś kciukiem i palcem wskazującym obejmował brzeg filiżanki.
- Znowu...
- Co znowu? – Lily westchnęła i wyprostowała się na siedzeniu.
- Znów odpływasz.
- Zastanawiałam się... Czy kojarzę, gdzie ten lokal karaoke może być.
- Nie sądzę... Chociaż... Poczekaj, przecież to jest zaraz obok ciebie. Wiesz gdzie jest 7th street?
- Proszę cię, aż taka ograniczona nie jestem. Znam rozkład jazdy autobusów, co tobie sprawia trudność, więc wiem gdzie to jest. Ale przecież 7th street jest długa. W którym miejscu dokładnie jest ten twój klub?
- Ojejku, zaraz obok Berkeley Public Health Clinic.
 - No, to rzeczywiście bardzo blisko. – Odparła sarkastycznie Lily.
- No widzisz! Nawet jak się upijesz, to jakoś trafisz do domu. – Joanna nie zrozumiała kąśliwej uwagi Grey.
- Nie macie już ciekawszych tematów niż alkohol? – Odburknął Anton.
         Lily spojrzała na pusty talerzyk po ciastku.
- Ja mam ciekawszy temat. Proszę cię, powiedz mi, kiedy przestaniesz traktować mnie jak kaleką sierotę? – Spytała dziewczyna z jadem w głosie.
- Znów zaczynasz? – Chłopak przewrócił oczami.
- I będę zaczynać tak długo i często, aż zrozumiesz, że nie przymieram głodem, więc nie musisz mnie dokarmiać niczym kaczek w parku.
Wegetarianizm jest moją absolutnie świadomą decyzją i choć tego nie rozumiesz, uszanuj to. Ponad to potrafię o siebie zadbać, chcę pozostać samodzielna i niezależna, a ty to za każdym razem kwestionujesz. Sugerujesz, jakobym potrzebowała opieki i silnego męskiego ramienia. Nie chcę by ludzie narzucali mi swoją wolę, bo ja tak nie robię.
- Ale...?
- Nie przerywaj mi, kiedy mówię. Podzielisz się wnioskami z mojej wypowiedzi jak skończę. Stawiając przede mną talerz z jedzeniem nie dajesz mi prawa wyboru i czujesz satysfakcję, bo ja nie lubię marnować jedzenia. Doskonale wiesz, że nie mam pieniędzy, a mimo to mój dług u ciebie powiększa się za każdym razem, gdy przychodzę. Co więcej, przez ten popieprzony projekt nie mam czasu podjąć się jakichś dorywczych zleceń, więc w najbliższym czasie nie oddam ci tych pieniędzy. A to sprawia, że czuję się jak jakaś naciągaczka, bo choć coś takiego jak pieniądze nie ma dla mnie zbyt dużej wartości, to świadomość, że ktoś nadwyręża swój budżet by dogodzić mi głupimi ciastkami i koktajlem z arbuzów, wierz mi, jest przygnębiająca.
         Dziewczyna prychnęła na koniec, by dać upust swojemu niezadowoleniu, oparła się z powrotem, skrzyżowała ręce na piersi i ostentacyjnie odkręciła głowę. Poczuła na sobie wzrok wszystkich obecnych w lokalu. Skrzywiła się nieco, ale nie ustąpiła.
         Joannę i Antona zamurowało. Siedzieli z wysoko uniesionymi brwiami i spoglądali na siebie ze zdziwieniem.
- Lily.. – Litwin odezwał się niepewnie.
- Popraw mnie jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że jesteś w pracy. Nie powinieneś zatem zajmować się klientami? – Grey spytała chłodno.
         Chłopak bez słowa wstał i poszedł za bar. Lily wiedziała, że zachowała się skandalicznie fucząc na niego, ale dostawała już białej gorączki. Był jej przyjacielem, to fakt, znał ją najlepiej, lecz czasem na siłę chciał ją uszczęśliwić, co oczywiście miało odwrotny skutek do zamierzonego. Nie znosiła litościwego traktowania. I była zbyt dumna, by przyjmować takie przejawy troski.
         Joanna jakby skurczyła się w fotelu. Z dwojga złego wolałaby, by Lily wybuchła i wykrzyczała to, niż mówiła takim spokojnym, jadowitym głosem. Iskry w jej oczach nie mówiły niczego dobrego. Dlatego czarnowłosa nie odzywała się wcale, by nie pogorszyć jeszcze sprawy.
         W tym czasie ludzie w kawiarni powrócili do swoich zajęć, przestając zwracać uwagę na stolik, przy którym siedziały dziewczyny. Mężczyzna, który powodował niezdrowe zainteresowanie Lily , dopił swoją kawę, notes schował do kieszeni czarnej, dobrze skrojonej marynarki. Wstał, poprawił mankiety, przygładził ciemne, wąskie spodnie, zostawił przy filiżance zapłatę za zamówienie i wyszedł. Rzucił jedno przeciągłe, niby obojętne spojrzenie spod półprzymkniętych powiek w stronę Lily i opuścił kawiarnię.
         Joanna uchwyciła to spojrzenie i popatrzyła na przyjaciółkę pytająco. Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
         Chwilę później Anton podszedł do stolika, sprzątnął pustą filiżankę i zabrał banknot. Po czym podszedł do dziewcząt i oznajmił:
-Ten facet już drugi raz ratuje mi dziś tyłek.
- Co?
- Patrz – Chłopak podał Lily kartkę papieru z nakreślonymi pospiesznie kilkoma słowami. Czarny atrament jeszcze połyskiwał, słowa były napisane dosłownie przed chwilą.
- To nie jest twoje pismo. – Malarka niepewnie przeniosła swój wzrok z kartki na kelnera. Anton w odpowiedzi wykrzywił usta.
- Co tam jest napisane? – Joanna wychyliła się mocno, by przeczytać przekrzywione w prawo i ściśnięte litery.
- „Płacę także rachunek pani w blond włosach”. – Lily tylko uniosła brwi. Jej towarzyszka otworzyła szeroko usta. – Co to ma być?
- Nie wiem, ale teraz jemu, a nie mnie wisisz kasę. – Litwin wyszczerzył się. – I jeszcze dał mi pięćdziesiąt dolców napiwku.
- To dziwne. Nie. To głupie. Ośmieszyłam się podwójnie. Raz z wywiadem, a teraz z tym. Ten facet myśli, że jestem niespełna rozumu.
- Kto to w ogóle był? – Zapytała Joanna, gdy Anton wrócił za bar.
- Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się znajomy, aż za bardzo.
- Jeśli to miał być podryw, to trochę mu nie wyszedł, mógł chociaż zostawić swój numer telefonu. – Joanna wyrwała Lily karteczkę.
- Jaki podryw? Widziałaś go? On był po trzydziestce! Raczej zrobił to z litości. Albo po prostu chciał uratować jego skórę.
- Albo po prostu poderwać jego?
- Bredzisz. – Odparła spokojnie Lily. Z zamiarem jak najszybszego wyrzucenia z myśli tego incydentu, zmieniła temat. – Skoro sprawa mojego rachunku została raczej roztrzygnięta, wrócę do domu i dokończę notatki na poniedziałek i przygotuję się na wtorkowe zajęcia. Ach, byłabym zapomniała. Jeżeli ma mnie nie być w środę na uniwerku, to muszę we wtorek oddać te dwa albumy na zajęcia z profesor Leighton.
- Czyli pewnie spotkamy się dopiero w środę? – Joanna drgnęła. – Zabiorę cię na Telegraph Ave i narobimy takich zakupów, że...
- Przecież ta ulica ciągnie się kilometrami!
- A myślisz, że od czego mam swoje Audi?
„No cóż”, pomyślała Lily „z Joanną nie da się wygrać. Ale za to może będzie zabawnie”.
_________________________________________________
Wracam, jestem. I to z taaaką partią materiału. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu wynagrodzę czytaczom to czekanie na coś nowego ;P Napisałabym tu coś mądrego, ale jest właśnie 23:23 i nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Indżoj :)

2 komentarze:

  1. Tęskniłam za Tobą kobieto :) Wiem, że sama nie jestem święta i pewnie jeszcze z tydzień zajmie mi pisanie rozdziału, ale... cóż. Długo czekałam na rozdział u Ciebie i muszę przyznać, że się nie zawiodłam. Potrafisz wzbudzić ciekawość. Wiem, że i tak nie zdradzisz mi po cichu, kim był tamten jegomość ale wierz mi, będę czekać na nowy rozdział z niecierpliwością :)
    Mówiłam Ci już że bardzo lubię Joannę? Taka kochana gaduła, nie lubiąca sprzeciwu :) bardzo mi kogoś przypomina, kogoś kogo lubię.
    No i zauważyłam drobną zmianę treści, właściwie stylu pisania. Mniej opisów, więcej dialogów. Nie mówię, że wcześniejsze rozdziały były złe, ale te są naprawdę dobre :D
    Kończę już, bo zaczynam bredzić. Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, rozbawiłaś mnie zdaniem o wampirkach świecących jak psie klejnoty :p Nie, to nie będą wampiry, wilkołaki, czarownice, żadne zakazane miłości ani nic tego typu, bo to mi wychodzi gorzej niż źle. Próbowałam wiele razy, lecz na szczęście nic mi nie strzeliło do głowy, żeby to publikować. No dobra, było raz o wampirach, w grudniu 2011, ale to było moje pierwsze opowiadanie, które opublikowałam i usunęłam przy 10 rozdziale bodajże xd
    Wiesz, w sumie to już jak napisałam ten prolog, to to mi podchodziło bardziej pod fantasy, ale może nie tyle sama treść, co jeden z moich chorych pomysłów w głowie, który chyba teraz zrealizuję ("teraz" tzn. za kilka miesięcy...), bo nie daje mi spokoju. Tyle jest mega niedopracowany, ale to się poprawi, jak mi się zachce, na razie chęci brak.
    A narracja pierwszoosobowa. ZROBIŁAŚ MI MĘTLIK W GŁOWIE, dziękuję Ci za to bardzo :) Sama już nie wiem, jedni mi mówią, że mi wychodzi, inni że nie, a ja nie potrafię tego ocenić. Dobra, mniejsza z tym, pomyślę. Bo jak na razie wszyscy mi mówią, że się nie wczuwam dostatecznie w sytuację i to mnie utwierdza w przekonaniu, że trzecioosobowa jest dla mnie lepsza. Nie wiem.
    I ten... ja nigdy nie poprawiam rozdziałów jakoś szczegółowo, raz przeczytam i starczy, bo jestem leniwa i nie chce mi się więcej xd Na razie po prostu muszę mieć wenę, jakikolwiek pomysł, który miałby ręce i nogi.
    A szablonu nie wykonałam sama, bo z informatyki jestem totalnym kołkiem xd Zrobiła go dla mnie Viper (http://www.blogger.com/profile/05153428321101509396) i też mi się bardzo podoba :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń