środa, 10 lipca 2013

14

Malarka uniosła brwi najwyżej jak potrafiła. Teraz to ją zaskoczył. Zapewne chodziło o jej orientację seksualną albo coś. Bo czego innego może dotyczyć niedyskretne pytanie?
Mężczyzna, widząc jej minę, trochę się zmieszał.
- Wydaje mi się, że źle sformułowałem prośbę. Mam wrażenie, że skądś panią pamiętam. Tak. Czy nie udzielała pani przypadkiem jakiegoś wywiadu? W ostatnim czasie?
On to pamięta? Ups. Lily z zażenowaniem przygryzła wargę. No to klops.
- Tak. – spuściła głowę na wspomnienie tamtej klęski.
- Wiem, że to wścibskie, ale usłyszałem  całą tamtą rozmowę – no nie! On był zakłopotany! Z naszej dwójki, to raczej ja miałam powody ku temu. – I ja... wiem, że to nagłe pytanie. Tak sobie pomyślałem, czy pani...
Czy pani co...? Grey wstrzymała oddech, czekając na słowa, które przerwą ciszę. Które mogłyby odmienić jej życie? Och, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, skarciła się w myślach. Zachowuj się, jak przystało na rozsądną dziewczynę, a nie jak na głupiutkiego podlotka!
- Czy namaluje mi pani portret?
- Słucham? – Lily ze świstem wypuściła powietrze z ust.
- Rozumiem to dla pani zbyt niespodziewane. Najmocniej przepra...
-Och, Co? Nie... niee. Znaczy... tak, namaluję pana portret, z największą przyjemnością.
- Naprawdę? – Havok przystanął, widząc, że dziewczyna także się zatrzymała.
- Tutaj mieszkam. – malarka wskazała niezbyt duży, parterowy budynek obity drewnem, z niskim ogrodzeniem. – Dziękuję za odprowadzenie.
- Więc... zgadza się pani?
- Tak, zdecydowanie. Bo widzi pan...
- Skoro mamy wspólne interesy, przejdźmy sobie na „ty”. To wiele ułatwi - wyciągnął w jej stronę rękę. – David.
- Lily – uścisnęła dłoń. – Bo wi-widzisz – zająknęła się, niepewna tego bezpośredniego zachowania. – Ja też z opłakanym skutkiem zabierałam się za ten projekt. Usprawiedliwiałam się, że mam mnóstwo czasu, i że nadal nie wiem co przedstawić.
- Czyli problem z głowy. – uśmiechnął się, eksponując rząd białych, równych zębów. Na obu jego policzkach pojawiły się dołeczki i kurze łapki wokół oczu. – Teraz, kiedy jesteś bezpieczna zapewnię sobie transport do domu. – wyjął z kieszeni telefon i zamówił taksówkę.
Do czasu przyjazdu samochodu prowadzili niezobowiązującą rozmowę, głównie o studiach Lily. Gdy wóz pojawił się na końcu ulicy Davey pożegnał się i już miał ruszyć w stronę świateł taksówki, lecz w tej chwili dziewczyna spostrzegła, że nadal ma na sobie jego marynarkę. Niechętnie się z nią rozstała, była przecież taka ciepła i przyjemna w dotyku, nawet jeśli trochę za duża.
- David! – poczuła, jak coś zacisnęło jej gardło. – Marynarka!
-Dzięki, do jutra! – machnął jej ręką i wsiadł do auta.
Lily zamknęła drzwi do swojego pokoju. Nie mogła uwierzyć, że niecałe dwadzieścia cztery godziny temu jej życie było nudne i monotonne. Myśli przelewały się w niewiarygodnym tempie. By je zagłuszyć i przede wszystkim, by pozbyć się brudu, poszła wziąć prysznic.
Leżąc w łóżku miała lekkie wyrzuty sumienia, że tak szybko i niedbale się pomodliła. Wyglądało to tak, jakby z powodu zmęczenia i głupiej imprezy zaniedbywała Boga. Usprawiedliwiła siebie samą nawałem myśli i zajęciami od samego rana.
Zamknęła oczy, a po chwili jej powieki same się podniosły. Nie było zbytniej różnicy, bo znajdowała się w całkowitych ciemnościach. Jednak przeszkadzało jej to, że ni może usnąć. Jak na złość, kiedy powinna lecieć z nóg i zasypiać na stojąco, to leży z szeroko otwartymi oczami. Domyśliła się przyczyny – jej mózg nadal pracował na najwyższych obrotach, pobudzona dzisiejszymi i wczorajszymi wydarzeniami. Chcąc, nie chcąc, zaczęła je analizować.
Kilka razy uśmiechnęła się na żywe wspomnienia tańców i wygłupów. To była część zdecydowanie warta zapamiętania. Scenę w łazience chciała jak najszybciej porzucić w niepamięć. Lecz im bardziej starała się o tym nie myśleć, tym natarczywiej napływały obrazy. W końcu poddała się i jeszcze raz przeżyła horror.
Jej jedyna, najlepsza przyjaciółka chciała ją... zgwałcić? To brzmiało komicznie, choć wcale takie nie było. Raczej obrzydliwe i przerażające. Powodujące ciarki i torsje. A kiedy zaczęły mieszać się z poprzednimi wspomnieniami wywołało łzy. Lily skuliła się na łóżku, podciągnęła kolana pod brodę i objęła rękami nogi. Pochlipywała, czując na skórze dotyk, a we wnętrzu ból. Osoba, której prawie bezgranicznie ufała. Zrobiła jej coś takiego. Ciało Grey znów przestało być jej własnością. Stało się więzieniem i ograniczeniem, skorupą, która zadawała cierpienie.
W tej chwili Lily porzucić wszystko, w panicznym pośpiechu spakować się i uciec. Choć doskonale wiedziała, że to przed czym tak pragnie się schować, zawsze i wszędzie jest z nią. Jest w niej. Przed tym nie ma schronienia. Wiedziała o tym doskonale, wyniesienie się z Teksasu nie sprawiło, że jej przeszłość tam została. Przekręciła się na drugi bok. Jak  mogłaby zostawić Berkeley? Jedyne miejsce, w którym czuła, że to właśnie tu powinna być.
         Kiedy ostatnie łzy wyschły na policzkach, Lily poczuła się spokojniejsza, a kamień w sercu jakby choć trochę przestał ciążyć. To ułatwiło jej zaśnięcie.
         Wydawało jej się, że tylko na chwilę zamknęła oczy. Kiedy się obudziła, nie wiedziała jaka jest pora dnia, brak okien uniemożliwił jej nawet orientacyjne oszacowanie godziny. Podniosła ociężałą ręką komórkę i spojrzała na wyświetlacz.
         Była już dziesiąta! Dziewczyna wyskoczyła z łóżka jak poparzona. Świat zawirował i znowu leżała na pościeli. Głowa była tak ciężka, jakby ktoś podczas snu włożył jej kilka kamieni albo ołowianych kulek. A do tego bolała niemiłosiernie. Jej noc, całkiem zapchany, odmówił jakiegokolwiek wciągnięcia powietrza. Czyli miała katar, ból głowy i... cała zadygotała. I dreszcze.
         Stoczyła się z łóżka. Jest dziesiąta! Jej umysł dopiero teraz zinterpretował, w jak kiepskiej sytuacji się znajdował. Od dwóch godzin miała ćwiczenia! Cholera! Powinna się streszczać, ale nie mogła. Wiedziała, co było przyczyną. Choroba. W kuchni zmierzyła temperaturę. 38°C. Co oznaczało leżenie w łóżku i intensywne kurowanie się. Ale to całkowicie nie wchodziło w grę. Nigdy nie pozwoliła sobie na nieobecność na zajęciach. Ani deszcz, ani śnieg (co w słoneczniej Kalifornii było raczej rzadkością), ani tym bardziej jakiś mały katarek jej nie złamią!
         Dziewczyna wygrzebała z apteczki jakieś leki i pospiesznie je zażyła. Bez śniadania, we wziętych losowo z szafy ciuchach popędziła na przystanek. Jedyną zamierzoną częścią jej garderoby był gruby szalik. Przeczuła bowiem, że jej gardło też zaczęło szwankować.
         Do budynku wydziału wpadła jak szalona. Odetchnęła głęboko. Wykład rozpoczął się dopiero kilka minut temu. Profesor Leighton nie tolerowała żadnych spóźnień. Gdy Grey otworzyła drzwi, twarze wszystkich zwróciły się w jej kierunku. Pani profesor groźnie zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Wszak to było dopiero pierwsze spóźnienie panny doskonałej – jak to zwykła nazywać Lily.
         Wykłady z miedziorytu miały to do siebie, że zawsze walczono o miejsca w pierwszym rzędzie. Do tej pory blondynka zawsze tam siedziała. Dzisiaj wszystko było już zajęte oprócz dwóch marnych miejsc na samym końcu sali. Zrezygnowana postawiła torbę przy jednym z nich i zajęła miejsce. Kobieta, która z wyglądu przypominała ogromnego drapieżnego ptaka powróciła do omawiania przykładu przedstawionego na slajdzie. Studenci powrócili do notowania.
         Lily położyła przed sobą zeszyt, zapełniony prawie całkowicie drobnym pismem. Już go otworzyła, by notować, gdy zrozumiała, dlaczego pierwsze rzędy są tak oblegane. Brak dobrego nagłośnienia i zła akustyka pomieszczenia spowodowała, że do uszu artystki (i tak prawie całkowicie zatkanych) dochodziło tylko co dziesiąte słowo. Szum szepczących studentów tylko spotęgował ból głowy. Zrezygnowana zmarnowanym czasem na wykładzie zaczęła powtarzać notatki z poprzednich wykładów, by przygotować się na następne ćwiczenia.
         Nie zwróciła uwagi na to, że drzwi uchyliły się i do Sali wpadł nieźle spóźniony student. Rzucił plecak przy ostatnim wolnym krześle i sam na nie opadł. Zignorował ciche prychnięcie wykładowcy. Rozejrzał się po Sali, jakby znajdował się w kawiarni albo klubie, a nie na uniwersytecie. Gdy dostrzegł sąsiadkę po swojej lewej stronie wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu.
         Lily powstrzymała cichy jęk. Jakby tego było mało, to przez dwie godziny wykładu, będzie musiała znosić bliskość Ibsena.
         Jego osoba uświadomiła dziewczynie coś, o czym na śmierć zapomniała. Davey Havok! Mieli się dzisiaj spotkać! Omówić sprawy dotyczące obrazu. Zdała sobie sprawę, że nawet nie uzgodnili, o której i gdzie się spotkają! A dodatkowo nie była do tego spotkania wcale przygotowana. Nie może przyjść z pustymi rękami, musi mieć koncepcję na ten portret. To była jej działka. On miał tylko w miarę nieruchomo siedzieć. A Lily nie wymyśliła W JAKI SPOSÓB on ma nieruchomo siedzieć.
         Oceniła sytuację, całkowicie ignorując Ibsena. Siedząc tutaj i tak nie miała szans na zanotowanie czegokolwiek. Równie dobrze może narysować kilka szkiców.
         Odwróciła zeszyt na ostatnią stronę i próbowała sobie przypomnieć sylwetkę Havoka. Był smukły, ale też całkiem nieźle umięśniony. Niezbyt wysoki, niższy od Antona, który liczył sobie ponad sześć stóp. Narysowała kilka kresek, z godnie z tym, czego uczyła się na kursie rysunku. Rysowała całą postać, zachowując odpowiednie proporcje.
         To, że nie zajmowała się wykładem, zwróciło uwagę Ibsena. Pochylił się w jej stronę.
- Co tam robisz, Grey?
- Nie twój interes, Ibsen. – Lily natychmiast przewróciła kartki w notatniku
- Nieładnie, prymuska Grey nie ma żadnych notatek. – obdarzył ją jednym ze złośliwych uśmieszków.
-Ty też ich nie masz – dziewczyna ostentacyjnie odwróciła głowę.
W odpowiedzi chłopak złapał ją za udo. Próbowała strząchnąć jego dłoń, ale mocno zacisnął palce.
- Zabierz te łapy – syknęła.
- A co? To kolanko już jest dla kogoś zarezerwowane? Dla Collinsa? Nie wiem, czemu tak się wysilasz, jego przedmiot jest tak mało ważny! A może ty po prostu lecisz na podstarzałych facetów? Lubisz obwisłą skórę i łysinkę na głowie? Odpowiedz Grey!
Dziewczyna chwyciła go za palce i z wysiłkiem zsunęła jego dłoń. Nie lubiła czyjegoś dotyku, a zwłaszcza kogoś takiego jak Mark Ibsen. Miała ku temu powody.
On tylko na to czekał. Podsunął się jeszcze bliżej, prawie się na niej położył i zacisnął dłoń na drugim udzie. To zamieszanie nie zwróciło uwagi Camili Leighton. Reszta studentów dostatecznie dobrze ich zasłaniała.
- Szkoda, Grey, szkoda – wyszeptał. – Gdybym był w twoim typie, pokazałbym ci kilka... nazwijmy to sztuczek. Przy okazji... ty też zaprezentowałabyś mi swoje... umiejętności. Przecież czymś musisz zachęcać tych wykładowców, by dawali ci takie oceny. Bo na pewno nie swoim wyglądem, ty mała zdzirko.
Lily czuła, że gotuje  się w środku i nie miało to nic wspólnego z gorączką. Bezczelny wyraz twarzy jej przeciwnika tylko potęgował chęć wgryzienia mu się w gardło. Gdyby byli sam na sam, dziewczyna poważnie rozważyłaby taką możliwość. Zamiast tego postanowiła zagrać w tę jego głupią gierkę. I odpłaci mu się z nawiązką, bo nikt nie ma prawa o niej mówić w ten sposób. Nigdy więcej!
- No cóż, Mark – w ustach poczuła dziwny niesmak. Pierwszy raz w życiu wymówiła jego imię na głos. – Dla ciebie zrobię wyjątek – Grey miała nadzieję, że dobrze naśladuje jeden z figlarnych uśmieszków Joanny. Choć tak naprawdę chciało jej się wymiotować. – Co ty na  to, bym ci pokazała jedną fajną, nazwijmy to sztuczkę, tu i teraz? – mówiąc to, powoli zsunęła długopis z ławki. Chłopak patrzył na nią z mieszaniną zaciekawienia i triumfu. – Tylko proszę nie bądź zbyt głośno, bo byś nas zdradził. – dodała unosząc brew.
Ku przerażeniu Lily, Ibsen nachylił się, by musnąć jej usta swoimi. Wtedy bez namysłu, ale z całą skumulowaną wściekłością wbiła mu długopis w wierzch dłoni spoczywającej na jej udzie.
Przez salę przetoczył się wrzask Ibsena. Chłopak ze łzami w oczach ściskał zranioną rękę.
- Ty dziwko! – wycedził przez zaciskane z bólu zęby.
- Prosiłam przecież, byś nie był zbyt głośno.  – Lily patrzyła na niego spod przymkniętych powiek.
- Panie Ibsen, czy to kolejny przezabawny żart? – pani profesor patrzyła na niego ciskając błyskawice.
- Nie, pani profesor.
- Pewnie nawet nie wiesz, o czym przed chwilą mówiłam. Wszyscy oprócz CIEBIE przynieśli na wczoraj albumy ze swoimi pracami. Jeżeli mi ich na jutro nie dostarczysz, będziesz miał niezaliczony materiał. A teraz bądź tak łaskaw i nie przeszkadzaj mi.
- Ale...
- CISZA!
Mark zamilkł z naburmuszoną miną. Odwrócił się do Lily plecami. A ona tylko na to czekała. W końcu, całkowicie od niego uwolniona, zajęła się kontynuowaniem szkiców.
Narysowała kilka pozycji i choć nie była z nich do końca zadowolona, to było to lepsze niż nic. Nie chciała wyjść przed Havokiem na studentkę, która ma lekceważący stosunek do swojego modela. Mógłby wtedy odczuć, że nie traktuje go poważnie, a portret zrobi na odwal.
Po wykładnie, z którego nie dowiedziała się nic, wyszła z budynku. Miała pół godziny przerwy przed ćwiczeniami z malarstwa, które odbywały się w galerii w Zachodnim Berkeley. Także całą przerwę trzeba było przeznaczyć na dotarcie na miejsce.
Zobaczyła zbliżającego się ku niej Ibsena. Pewnie chciał wyrównać rachunki.
Ale zanim chłopak dotarł do Grey, pierwsza zrobiła to Meg Stuart. Odłączyła się od swojej grupki dziewczyn glamour, podeszła bez słowa przywitania i rozpoczęła rozmowę, biorąc Lily pod ramię. Malarka natychmiast się spięła. Co było z tymi ludźmi, że bez przerwy chcieli się dotykać?
- Długo jeszcze byliście wczoraj? – uśmiechnęła się przymilnie.
- Do drugiej.
- Ach. Mam do ciebie sprawę, mogłabyś mi załatwić od Joanny zdjęcia z wczoraj?
Jakie zdjęcia? Lily wcale nie pamiętała, by ktokolwiek robił jakiś zdjęcia. A może była zbyt pijana, by to zauważyć. Przestraszyła się. Tylko tego brakowało! Jak te fotki trafią w niepowołane ręce? Lily nawet nie chciała wiedzieć, co przedstawiają fotografie, a co dopiero myśleć, że ktoś je może rozprowadzić.
- Załatw tę sprawę z Joanną. – powiedziała, przełykając ogromną gulę w gardle, która się tam zagnieździła na samo wspomnienie o Joannie. A może to tylko objaw zapalenia gardła?
- No wiesz, ja z nią... poczekaj! Pokłóciłyście się?
Grey miała nadzieję zbyć ją milczeniem. Może Meg nie była taka zła, jak jej się wcześniej wydawało, ale nie będzie się jej od razu zwierzać. Stuarts na siłę drążyła temat, żeby jak najwięcej się dowiedzieć. Zobaczyła, że to nie skutkuje. Zmieniła taktykę.
- Ja cię doskonale rozumiem. Sama jakiś czas temu straciłam najlepszą przyjaciółkę. Wiesz, Rose. Nie spodziewałam się, że ona może być taką zdzirą. Rozpowiada o mnie okropne plotki. Co roku urządzamy razem imprezę walentynkową, a w tym roku zrobiła ją sama, w ogóle mnie o tym nie powiadamiając. A co dopiero zaprosić mnie na nią. Jestem strasznie rozczarowana. Wydaje mi się, że to wszystko przez Marie Wood. Boże, widziałaś jak ona wygląda? Przydałoby jej się zrzucić parę kilo. Albo paredziesiąt! – Meg parsknęła, zadowolona ze swojego dowcipu.
Malarka poczuła, że z każdą chwilą traci sympatię do Stuarts. Jeszcze wczoraj Meg tańczyła i wygłupiała się z Marie, a teraz śmieje się z jej nadwagi. Dziewczyna była tak fałszywa, jak Lily podejrzewała
Jej strategia obgadywania i zrzucania winy na innych, by zaskarbić sobie zaufanie Grey, okazała się nie skuteczna. Stuarts jednak się nie poddawała.
- Zauważyłam, że nie lubisz się z Markiem Ibsenem.
„Trudno nie zauważyć” pomyślała ponuro Lily. Od pierwszego roku prześladował ją wyśmiewając się z jej braków w wykształceniu. Teraz, kiedy nie mógł już jej zarzucić niewiedzy, sugerował, że sypia z wykładowcami.
- Nie przepadamy za sobą.
- On jest jakiś dziwny – Meg nie przeszkadzało obsmarować go, mimo że jeszcze jakiś czas temu coś ich łączyło. – Wydaje mi się, że nie przepuści żadnej dziewczynie. Skacze z kwiatka na kwiatek. Ostatnio odbił dziewczynę jednemu ze swoich kumpli. Jesteś chyba jedyną, której Mark nie chce przelecieć.
- Pocieszające. – Malarka nie była pewna, czy to zniewaga czy wyróżnienie. Niemniej nie czuła się gorzej wiedząc, że Ibsen nie jest nią zainteresowany. Ona nie tknęłaby go, nawet gdyby był ostatnim mężczyzną na świecie.
____________________________________________________
Bardzo długo mnie tu nie było, co zresztą nie jest żadną nowością. Kompletnie daję dupy z pisaniem tego opowiadania. Dlatego bez przerwy zastanawiam się, czy jest sens to ciągnąć. Ale z drugiej strony tak głupio mi jest to kończyć, kiedy tak naprawdę wcale to się jeszcze nie zaczęło. Pożyjemy zobaczymy, jak to będzie.
Na razie czeka mnie przeprowadzka.

2 komentarze:

  1. liczę na to, że jednak będziesz kontynuować to opowiadanie. okropnie nie wciągnęło!
    jestem ciekawa dalszych losów Lily, mam nadzieję, że doczekam się następnego rozdziału jeszcze w tym miesiącu:) pozdrawiam!

    http://our-laugh.blogspot.com/2013/07/11-spotkanie.html zapraszam na rozdział dwunasty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Błagam, nie kończ opowiadania, bo jest naprawdę coraz bardziej wciągające :)Szkoda, że rozmowa Lily i Davida tak szybko się skończyła, ale co się odwlecze, to nie uciecze. No i jeszcze ten Mark... To taka męska wersja Andrei, z mojego opowiadania :)
    Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg wydarzeń.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń